Jak informuje "Wyborcza", ajenci Żabki potrafią pracować niemal bez przerwy, po kilkanaście godzin dziennie, przez siedem dni w tygodniu. Wykonują też każde polecenie sieci. Mimo to mają do spłaty gigantyczne długi po 50, 100 czy nawet 200 tys. zł. Skąd taki stan rzeczy? Czy problem bierze się znikąd, czy ma jakieś głębsze uzasadnienie i da się to rozwiązać w jakiś sposób?Długi ajentów mają mieć dwie ich składowe. Część to chociażby "nieadekwatne do dochodów" zobowiązania podatkowe. Jak czytamy w "Wyborczej" słynny sklep ma nakazywać franczyzobiorcom sprzedawać produkty w promocyjnej cenie, czyli poniżej ceny, za którą kupują produkty od sieci. Podatek muszą jednak uiścić od ich pełnej ceny.Żabka i jej właściciele toną w długach. Zdaniem jednego z posłów poważny problem systemowy. Czy zanosi się na zmiany?Właściciele skarżą się z przepracowania, stresu i braku środków finansowych ani należytych dochodów. - Nie było mnie stać na pracownika, więc spędzałam w sklepie po 17 godzin dziennie. To był codzienny stres, presja i praca ponad siły. W efekcie mam 120 tys. długu i nic więcej - powiedziała Anna Mendrok, była ajentka Żabki.We wtorek w Sejmie odbyła się konferencja zorganizowana przez przedstawicielki franczyzobiorców sieci oraz posłów Lewicy Razem w sprawie powołania stowarzyszenia, które ma zbadać skalę problemu, a potem zacząć podejmować jakieś kroki i działanie.Poseł Maciej Konieczny z Lewicy zapowiedział, że zwróci się do resortów - sprawiedliwości i finansów, o wyjaśnienia dotyczące tej sytuacji. Według niego długi właścicieli sieci wobec fiskusa są problemem systemowym, który powinno rozwiązać państwo.2. Niepokojąca wizja Jackowskiego. Przepowiada pożar w WarszawiePodczas konferencji prasowej w Sejmie, Maciej Konieczny zapowiedział swoją interwencję w tej sprawie. Twierdzi, że nie ma wątpliwości, że "mamy do czynienia z ogromnym problemem społecznym, na który państwo w żaden sposób nie odpowiada". Według niego problemy ajentów sieci są "systemowe"."To są setki, tysiące osób, które pomimo ciężkiej pracy, po kilkanaście godzin dziennie, kończą współpracę z siecią z ogromnymi długami, czy to wobec firmy, czy też urzędów skarbowych" - powiedział Konieczny. Jego zdaniem długi te wynikają "z niezwykle skomplikowanej umowy" pomiędzy siecią a ajentami; jak zaznaczył podstawa tych zobowiązań pozostaje dla nich "niejasna". W tym przypadku zachodzi też "nierówność stron" i relacja, która "owocuje setkami i tysiącami ludzkich tragedii" - dodał poseł.Biuro prasowe sieci sklepów, zapytane przez PAP o zarzuty pod jej adresem, odparło, że trudno się odnieść do "wątków zasygnalizowanych w tak ogólny sposób i nie potwierdzonych żadnymi faktami". Zaznaczono, że franczyza polega na współpracy dwóch przedsiębiorców, z których każdy działa we własnym imieniu i na własny rachunek, przez co każda ze stron ponosi ryzyko gospodarcze.
Alior Bank wydał ostrzeżenie i przypomina w nich o niebezpiecznych SMS-ach, dzięki którym oszuści mogą przejąć dostęp do naszych kont bankowych i środków finansowych na nich zebranych. W ten sposób można paść ofiarą złodziei, którzy okradną nas z pieniędzy.
O sprawie dowiadujemy się ze strony "autoblog.pl". Regularnie słyszy się o wielu przypadkach samozapłonu samochodów, z których to podczas jazdy najpierw wydobywa się dym, a później przekształca się w ogień i płomienie trawią go po pewnym czasie w całości. Nierzadko też dochodzi przy tym do ekspolozji i wybuchów. Jednak przeważnie dzieje się to wszystko powoli i to na tyle, że spokojnie można się zatrzymać i uciec z pojazdu. Raczej rzadko też dochodzi z tego powodu do ofiar śmiertelnych. Jednak dla właścicielki tego Mercedesa skończyło się to tragicznie.
"Gazeta Wyborcza" jednym ze swoich artykułów uderza w Jolantę Turczynowicz-Kieryłło, szefową kampanii Andrzeja Dudy. Mocna odpowiedź szefowej sztabu: "Koniec "GW". Stanęła po stronie przemocy przeciwko kobiecie". Kto ma rację, kto zawinił?
31-letni mężczyzna, złodziej karetki pogotowia, to mieszkaniec powiatu sierpeckiego. Trafił do szpitala po tym jak w wyniku bójki do której doszło w miejscowości Warka (woj. mazowieckie) został ranny w głowę. Pacjent czekał na badania, jednak nagle wpadł na szalony pomysł i niespodziewanie zabrał kluczyki do karetki pogotowia, po czym uciekł. Prawdopodobne jest, że zamierzał wrócić za wykorzystaniem pojazdu do Warki, w której wcześniej przebywał. Mężczyzna był nietrzeźwy. W okolicach Jesieńca stracił panowanie nad pojazdem i wypadł z drogi. Karetka uderzyła w drzewo i wylądowała w rowie. Jak relacjonuje komisarz Agnieszka Wójcik, samochód został znaleziony przez policjantów leżący na boku w rowie przy drodze.Jasieniec: pościg za karetką pogotowia. W środku pijany pacjent, który uciekł ze szpitala"Przed godziną 6 rano w niedzielę oficer dyżurny naszej komendy dostał zgłoszenie o zdarzeniu w okolicy Jasieńca. W tym samym czasie przyszło też zgłoszenie o kradzieży karetki z Grójeckiego Centrum Medycznego" - powiedziała komisarz Agnieszka Wójcik.2. Niepokojąca wizja Jackowskiego. Przepowiada pożar w WarszawieWypadek z udziałem pijanego kierowcy skradzionej przez niego karetki pogotowia miał miejsce w pobliżu Jasieńca (woj. mazowieckie). Badanie alkomatem wykazało, że mężczyzna miał ponad 2 promile alkoholu w wydychanym powietrzu. W wyniku wypadku nie odniósł żadnych większych obrażeń. Został przewieziony do policyjnego aresztu. Ma zostać przesłuchany, gdy odzyska trzeźwość i w pełni świadomość.Wobec aresztowanego będą prowadzone dwa oddzielne postępowania. "W odrębnym postępowaniu będzie wyjaśniania sprawa bójki w Warce" - zaznacza komisarz Agnieszka Wójcik.Na miejscu wypadku konieczna była interwencja Ochotniczej Straży Pożarnej z Jasieńca.
– Spokojni, młodzi ludzie. Poznali się w Holandii. On pracował w budowlance, narzeczona zajmowała się córeczką. Byli tacy szczęśliwi, nie mogli doczekać się narodzin drugiego dziecka – mówili sąsiedzi.Leżachów. Doszło do dramatu2. Niepokojąca wizja Jackowskiego. Przepowiada pożar w WarszawieNajprawdopodobniej podczas rozpalania w piecu, ogniem zajęły sie materiały budowlane. Pożar bardzo szybko zajął znaczną część domu. Ubranko 2-letniej Anieli również stanęło całe w płomieniach. Zdeterminowany ojciec ostatkiem sił wyniósł palące się dziecko w bezpieczne miejsce i wrócił po wodę. Niestety w trakcie jej nalewania, osunął sie po wannie i zmarł. – Możliwe, że chciał nabrać w łazience wody, ale osunął się na wannę. Reanimacja nic nie dała. Pewnie zabił go toksyczny dym – relacjonują sąsiedzi.Lokalna społeczność rzuciła sie na ratunek dziecku i zaopiekowała się dziewczynką, od razu gdy usłyszeli o tragedii. Jeden z sąsiadów polewał maleństwo zimną wodą, aby uśmierzyć ból. Podobno nawet nie płakała, gdy przyjechało po nia pogotowie. - Kiedy zabierała ją karetka, była przytomna. Nawet nie płakała – wspomina świadek.Obecnie Anielka przebywa w szpitalu w Łęcznej i ma poparzone aż 70 proc. ciała. Cała wieś trzyma kciuki za dziecko i matkę. Obiecali, że wesprą i pomogą rodzinie, jak tylko potrafią. – Boże! Co ona teraz musi przeżywać? My, gmina musimy coś zorganizować – dodali mieszkańcy.
34-letni Łukasz Klimkowicz z Łodzi sam przez długi czas nie mógł wybaczyć swojemu bratu, że ten jest gejem. Ciężko było mu się z tym pogodzić. 34-latek niemal zerwał z nim kontakt i zaczął go unikać i stronić od niego. Jednak - jak mawiają - brat to brat i rodziny się nie wybiera, a miłość braterska i więzy krwi potrafią być niezniszczalne i ponad wszystko. Łukasz mógł czuć do brata żal i gniew, jednak nadal był dla niego ważną i bliską osobą. Kiedy go zaatakowano, stanął w jego obronie. Niestety, skończyło się to dla niego tragicznie.
"Telewizor stojący na korytarzu nadaje wyłącznie TVP Info, w dodatku bardzo głośno" - skarży się mężczyzna w liście do rzeszowskiej "Wyborczej", który przez długi czas przebywał w przychodni onkologicznej Podkarpackiego Centrum Onkologii w Rzeszowie, gdzie towarzyszył swojej chorej mamie czekającej na chemioterapię.
Policja z Lublina opisała szczegóły tragicznego zajścia, do którego doszło w mieście przed kilkoma dniami. W piątek, 21 lutego funkcjonariusze zostali wezwani do jednego z 10-piętrowych bloków, z którego okna miał wyskoczyć 31-letni mężczyzna. Na miejscu pojawił się także prokurator. Przedstawiciele służb musieli jak najszybciej sprawdzić, w jakich okolicznościach doszło do dramatu. Jak się bowiem okazało, pierwotna wersja zdarzeń nie pokrywała się z prawdą.W mieszkaniu, z którego okna wypadł mężczyzna, znaleziono ślady mocno zakrapianej imprezy. Nie było w nim jednak jego właściciela, którego personalia bardzo szybko ustalili policjanci. Okazał się nim 29-latek, który w dniu tragedii bawił się z ofiarą oraz dwoma innymi kolegami w wieku 24 i 25 lat w rzeczonym lokalu. Wszyscy mężczyźni zostali zatrzymani przez funkcjonariuszy pod Lublinem. Podczas przesłuchania stwierdzili stanowczo, że 31-latek popełnił samobójstwo. W toku śledztwa odkryto jednak, iż w rzeczywistości został zabity przez jednego z towarzyszy.
"TYLKO U NAS. Andrzej D., zasłużony nauczyciel informatyki i fizyki z krakowskiego V LO po 25 latach pracy odszedł ze szkoły po tym, jak na jaw wyszła jego korespondencja z byłą już uczennicą "piątki". W rozmowie z nami nauczyciel tłumaczy dlaczego pozwolił sobie na niestosowne zachowanie w stosunku do swojej uczennicy; mówi o swoich relacjach z uczniami i o tym, jak bardzo się na nich zawiódł" - to tylko wstęp do tego ekskluzywnego wywiadu z zasłużonym i wzorowym pedagogiem.
O skandalicznym incydencie, jaki miał miejsce w oddziale ZUS w Bielsku-Białej, informuje Polsat News. 63-letni mężczyna chory na raka został potraktowany w okropny sposób. Po godzinie oczekiwania przed gabinetem zdecydował się w końcu zapukać do drzwi, w odpowiedzi otrzymał reprymendę. Lekarka zapytała się chorego "czy potrafi czytać" oraz kazała mu na głos odczytać informację zawartą na kartce wiszącej na drzwiach, że to lekarz sam wzywa do gabinetu.Głos w tej sprawie zabrała rzeczniczka prasowa. - To nigdy nie powinno się wydarzyć - przyznała Beata Kopczyńska ze śląskiego ZUS-u.ZUS i porażające podejście do ludzi chorych na raka. Chory został poniżony 63-letni mieszkaniec Cieszyna choruje na nowotwór płuc. Zgłosił w zeszły czwartek do oddziału Zakładu Ubezpieczeń Społecznych w Bielsku-Białej. Chciał tam załatwić sprawę związaną z orzeczeniem renty. Mężczyzna godzinę czekał pod gabinetem, a w nim nie było nikogo innego poza lekarką.W końcu postanowił zapukać i zapytać o przyjęcie. Został wyproszony z gabinetu i zapytany, "czy potrafi czytać, bo na drzwiach znajduje się informacja, że to lekarz woła do gabinetu". Kobieta zaczęła wręcz pastwić się nad chorym. W obecności innych osób kazała mu odczytać na głos informację umieszczoną na drzwiach. Stwierdziła przy tym, że jeśli tego nie zrobi, to będzie jeszcze dłużej czekać i wezwie do gabinetu kolejnego pacjenta.Sytuację opisała zbulwersowana żona chorego na Facebooku. "To brak szacunku dla człowieka i poniżenie osoby chorej" - napisała.- To karygodne zachowanie - powiedziała w rozmowie z Polsat News Beata Kopczyńska, rzecznik prasowy śląskiego ZUS.Źródło: Polsat News
23-letnia Weronika B. została skazana za zabójstwo swego nowonarodzonego dziecka. Do tragedii doszło jesienią 2017 roku w Lublinie.Kobieta ukrywała ciążę przed ojcem dziecka oraz resztą rodziny. Postanowiła przemilczeć również własny poród. Urodziła w łazience swojego mieszkania. Biegli ustalili, że kobieta była w 8. bądź 9. miesiącu ciąży.
Paweł Osiewała pozostaje prezydentem miasta Sieradza nieprzerwanie od 2014 roku. Komitetem, z ramienia którego startował w wyborach jest Solidarne Miasto Sieradz, jednak w 2018 roku dodatkowo zdobył poparcie Prawa i Sprawiedliwości.Prezydent twierdzi że nie widział poszkodowanejRok po ponownym wyborze na stanowisko, Osiewała poważnie nadwyrężył zaufanie mieszkańców. 24 marca na parkingu galerii handlowej potrącił 79-letnią kobietę. Poszkodowaną pozostawił leżącą na bruku i odjechał. Później w wywiadzie telewizyjnym tłumaczył, że nie miał świadomości, do czego doszło.Nim ujawniono, kto siedział za kierownicą samochodu, minęło kilka tygodni. Policja musiała skontaktować się z firmą leasingową, która jako właściciela auta wskazała kobietę. Po czasie na jaw wyszło, że to Osiewała prowadził je, gdy doszło do kolizji.Na szczęście kobiecie nic poważnego się nie stało. Polityk przyjął mandat w wysokości 300 zł. Wiele osób, dzięki medialnemu nagłośnieniu sprawy uznało, że kara jest, mówiąc delikatnie, nieadekwatna do rangi przewinienia.Sprawą ostatecznie zainteresował się prokurator, którego zdaniem kobieta była w zasięgu wzroku Osiewały przez co najmniej 4 sekundy. Intuicyjnie takie też wrażenie odnieść można, przyglądając się ujawnionemu nagraniu z monitoringu.Obrońca samorządowca twierdzi, że "nie wykonał żadnego z ruchów bezwarunkowych", co dowodzić ma jego niewinności. Poszkodowana z kolei nie chciała mediacji z prezydentem, tłumacząc że ten nie pofatygował się nawet aby ją przeprosić.Prezydent Sieradza przyznał się do nieumyślnego spowodowania wypadku. Grozi mu do 3 lat więzienia.Nagranie z monitoringu zobaczyć można tutaj.
W sprawie zainterweniował wiceminister sprawiedliwości Michał Wójcik. Jak twierdzi, bieda nie może być jedynym powodem tak drastycznych decyzji.Sprawę kilka dni temu nagłośnił Polsat News. Bezradna matka, której odebrano 11 dzieci, zwróciła się o pomoc do mediów. Rodzina żyje w trudnych warunkach. Mąż kobiety pije, a 15 dzieci musi pomieścić się w trzech izbach.– Jako matka ogarnęłam dom, dzieci do szkół, lekarza, wszystko. Ja nie miałam poparcia w mężu, bo wiadomo: jak pił, to nie miał czasu ani do dzieci, ani domu – mówiła Polsatowi pani Magdalena.
Dominik Tarczyński stał się w ostatnim czasie bohaterem niemałych kontrowersji. Europoseł z ramienia PiS opublikował bowiem w sieci nagranie, na którym zobaczyć można Adama Michnika. Polityk pytał na nim naczelnego "Gazety Wyborczej" o jego brata, Stefana. Sam Michnik w żaden sposób nie odpowiedział, kiwając jedynie głową. Filmik postał w pociągu, którym obaj podróżowali.Sprawą szybko zainteresowali się przedstawiciele Ośrodka Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych. Jak przekazali, zdecydowali się złożyć zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa przez Tarczyńskiego. Dodali, iż w ich mniemaniu mają do czynienia z "osobą naruszającą przepisy prawa".
Sprawą zainteresowali się reporterzy "Uwagi" TVN. Z materiału dowiadujemy się, że pani Jolanta i pan Piotr są parą od trzech lat. Od jakiegoś czasu mieszkają razem i, jak twierdzą, ich ogromnym marzeniem pozostaje wzięcie ślubu. Sformalizowanie związku komplikuje się jednak ze względu na niepełnosprawność intelektualną, z jaką zmaga się para.By pani Jolanta i pan Piotr mogli zawrzeć związek małżeński, konieczne jest orzeczenie sądu, który od półtora roku poddaje narzeczonych badaniom psychologicznym i psychiatrycznym.
Zeznania podatkowe za rok 2019 można składać od niemal trzech tygodni. Zwrot podatku będzie wyższy, jeśli skorzystamy z dostępnych nam ulg podatkowych. Jedną z najpopularniejszych jest niewątpliwie ulga na dziecko. Ta wiąże się jednak z licznymi obostrzeniami.Jak przypomina gazeta.pl, ulgę na dziecko można otrzymać na każde niepełnoletnie dziecko lub dzieci poniżej 25. roku życia, jeśli są studentami, a ich dochód nie przekroczył 3089 zł. Wartość ulgi, jaką można odliczyć sobie od podatku warunkuje to, na które dziecko przysługuje. Na pierwsze i drugie dziecko będzie to 1112,04 zł rocznie. Jej wysokość wzrasta jednak wraz z ilością posiadanych dzieci. I tak: na trzecie dziecko będzie to 2000 zł, w przypadku zaś, gdy posiadamy czwórkę lub więcej pociech – 2700 zł.Fiskus zażądał zwrotu pieniędzy od rodziców dwojga dzieciPieniądze są niemałe, jednak dla utrzymania ulgi niezwykle istotny jest czynnik dochodowy. Dla małżeństwa wynosi on 112 tys. zł rocznie, a zatem, jak mogłoby się wydawać, ulga powinna objąć całą masę podatników. Jak się jednak okazuje, niezwykle łatwo ją utracić.Jedną z sytuacji, w której Urząd Skarbowy zażądał zwrotu ulgi za "Rzeczpospolitą" przytacza portal gazeta.pl. Kobieta skorzystała z ulgi na dwoje dzieci: 13-latkę oraz 21-letnią studentkę. Starsza z córek zarobiła jednak w ciągu roku 3200 zł, wobec czego małżeństwo przekroczyło próg dochodowy. Fiskus zażądał zwrotu pieniędzy, ponieważ w świetle prawa rodzicom dwóch córek nie należała się ulga.Ulga prorodzina jest jednym z najpopularniejszym i jednocześnie najbardziej skomplikowanym sposobem odliczenia sobie podatku. Obowiązuje od kilku lat i stale wprowadza się do niej nowe limity. Niektórzy z podatników tracą pieniądze, nawet o tym nie wiedząc.Źródło: gazeta.pl
Wywiadu Onetowi udzieliła rzeczniczka szpitala w Zielonej Górze Sylwia Malcher, gdzie przebywa pierwszy polski pacjent, u którego stwierdzono obecność azjatyckiego wirusa. Kobieta potwierdziła, że pacjent jest w dobrym stanie i przebywa obecnie w izolatce – Na pewno będzie jeszcze u nas na oddziale co najmniej tydzień. Wówczas zostaną wykonane dodatkowe badania. Jeśli okaże się, że już nie jest zakażony, zostanie wypisany do domu – poinformowała Onet.Sylwia Malcher dodała, że w zielonogórskim szpitalu przebywa łącznie trzech pacjentów. U nich także pobrano próbki, które następnie wysłano do Gorzowa. Obecnie szpital czeka na wyniki.Zielona Góra: "Liczymy na wsparcie odgórne"Rzeczniczka placówki zaznaczyła jednak, że większość pacjentów, którzy do tej pory trafili do szpitala, to pacjenci bez wskazań klinicznych, kierowani na obserwację "na zapas". – Wszystkim pacjentom wykonujemy badania. Są przyjmowani, ponieważ mamy takie możliwości – przekazała Onetowi. Dodała, że w oddziale znajduje się 35 łóżek.Niepokojąco zaczyna natomiast wyglądać stan dostępności koniecznego sprzętu. Jak podała Sylwia Malcher: – W tej chwili zaczynamy powoli odczuwać braku sprzętu jednorazowego użytku.Mowa m.in. o koniecznych maseczkach oraz kombinezonach. – Zaczyna brakować sprzętu na rynku – przekazała rzeczniczka szpitala. I dodała: – Liczymy na wsparcie odgórne. Zgodne z obietnicą pana wojewody będziemy takie wsparcie mieli.Przypomnijmy, że przypadki zarażenia wirusem odnotowano również w Szczecinie oraz we Wrocławiu.Źródło: Onet
Kilka dni temu media obiegła informacja o wznowionym śledztwie ws. zaginięcia Iwony Wieczorek. Pojawiły się doniesienia, że na terenie ogródków działkowych w Sopocie śledczym udało się znaleźć fragmenty damskiej bielizny, mogącej należeć do zaginionej Iwony. Czy w końcu nastąpi przełom w sprawie zaginięcia maturzystki?Iwona Wieczorek zaginęła. Po 10 latach wznowiono poszukiwania. Szykuje się przełom?Wczoraj był czwarty dzień wznowionego śledztwa ws. zaginionej przed laty Iwony Wieczorek. Mimo upływu 10 lat wciąż nie wiadomo, co stało się z dziewczyną. Teraz jest szansa na przełom i nowe tropy, których dotąd nie było. Przeszukiwane są w tej chwili sopockie ogródki działkowe, gdzie przebywała Iwona w dniu zaginięcia przed wyjściem do klubu, z którego już nigdy nie wróciła do domu. Sprawa dotyczy szczególnie działki należącej do rodziny jednego z kolegów Iwony.Do dyspozycji śledczy mają m.in. drona, georadar i koparkę. Przeszukiwania trwają od już od kilku dni i będą przeprowadzane także dzisiaj, sprawdzany jest każdy centymetr działki.W piątek w oczku wodnym na terenie działki funkcjonariusze znaleźli kawałek materiału, mogący być fragmentem bielizny i który może należeć do zaginionej Iwony Wieczorek. Materiał ten jest w bardzo złym stanie i zostanie poddany dodatkowym badaniom. Na razie nie wiadomo, czy znaleziony fragment materiału ma faktycznie jakikolwiek związek ze sprawą Iwony Wieczorek, jednak jest to niewykluczone i jest szansa na przełom.Wiadomo, że teren sopockich ogródków działkowych był już kiedyś sprawdzany, jednak przeszukiwania były mniej dokładne.Prokuratura Krajowa i policja, ze względu na dobro śledztwa, nie udziela na razie żadnych dodatkowych informacji i nie komentuje wyników poszukiwań.Źródło: rmf24.pl
TVP podczas protestów lekarzy rezydentów w bardzo krytyczny sposób odnosiło się do ich postulatów. Młodych medyków oraz studentów oskarżano o złe podejście, roszczeniowość, wymuszanie dodatkowych środków finansowych. Media publiczne w żaden sposób nie starały się zrozumieć żądań grupy, jedynie je obśmiewając w oczach widzów. Do historii polskich mediów przeszły już agresywne nagłówki z tamtego okresu.Kiedy jednak sytuacja zdrowotna w kraju znacznie się pogorszyła, rządzący zwrócili się do młodych lekarzy o pomoc. Co zaskakujące, część z nich miałaby pracować bezpłatnie, w ramach wolontariatu.
Polska edukacja jest obecnie dość niespodziewanie zmuszona do przejścia istnej rewolucji technologicznej. Co podkreślił sam minister Dariusz Piontkowski, dotąd krajowym uczniom szkoła kojarzyła się przede wszystkim z długimi godzinami spędzanymi w klasach. Obecna sytuacja doprowadziła jednak do potrzeby wprowadzenia istotnych zmian. Czy Polska jest na nie gotowa?Ministrowie edukacji oraz cyfryzacji zapewnili zgodnie podczas wspólnej konferencji prasowej, iż ich resorty zrobią wszystko, co możliwe, aby ułatwić młodzieży edukację zdalną. W tym celu nauczyciele przejdą przyspieszone szkolenia, które umożliwią im korzystanie z nowoczesnych platform e-learningowych. Politycy chcą, aby przy pomocy komputerów oraz smarfonów dzieci mogły przez najbliższe dwa tygodnie pracować nad materiałem szkolnym. W komunikacji pomóc mają listy mailingowe oraz e-dzienniki. Aby nie zarzucić młodzieży nadmiarem materiałów, dyrektorzy, a pod nimi wychowawcy poszczególnych klas, będą koordynowali rodział zajęć.
Polski handel stanął teraz przed ogromnym wyzwaniem. Polacy, w obawie przed epidemią i z konieczności poddawania się domowej kwarantannie, robią coraz większe zapasy, a półki sklepowe w wielu miejscach, zwłaszcza o niektórych porach dnia - świecą pustkami. Sklepy nie nadążają z rozkładaniem nowych towarów, a rąk do pracy też jest mniej, gdyż wielu pracowników wzięło wolne, np. urlopy macierzyńskie. Niekiedy nie starcza także czasu, sprawy nie ułatwiają choćby niedziele niehandlowe. Co z nimi w obecnej sytuacji?
PKN Orlen zdecydował obniżyć ceny paliwa. Spółka wystosowała oficjalny komunikat w tej sprawie. "W obecnej sytuacji związanej z rozprzestrzenianiem się koronawirusa, część społeczeństwa, ze względów sanitarnych korzysta z własnych aut w miejsce komunikacji zbiorowej. Klienci, korzystający z oferty stacji koncernu, przy tym samym budżecie, będą dłużej jeździć na jednym baku paliwa. To także korzystne rozwiązanie dla przedstawicieli służb mundurowych, którzy są bezpośrednio zaangażowani w przeciwdziałanie rozprzestrzeniania się epidemii", piszą przedstawiciele koncernu.Orlen obniża ceny"Zdecydowaliśmy o maksymalnym obniżeniu cen paliw na stacjach PKN Orlen", czytamy na Twitterze Daniela Obajtka, prezesa koncernu. Obajtek dodaje: "Jako firma odpowiedzialna zachęcamy wszystkich do pozostania w domach, jednak zdajemy sobie sprawę, że wiele osób w całej Polsce, w tym służby mundurowe i medyczne, muszą zachować teraz najwyższą mobilność".Orlen przypomina, że od początku roku ceny paliwa na stacjach spółki systematycznie maleją. Wspomniane obniżki wyniosły około 46 groszy za litr benzyny 95 oraz 60 groszy za litr oleju napędowego.Cytowany przez portal gazeta.pl koncern wyjaśnia, dlaczego obniżki są możliwe. "To efekt nie tylko taniejącej ropy naftowej, ale też rezultat działań PKN Orlen optymalizujących koszty produkcji", czytamy w komunikacie spółki.Akcja koncernu ma na celu zachęcanie do korzystania z własnych środków transportu. Im mniej ludzi w środkach transportu publicznego, tym mniejsza szansa na duży wzrost zachorowań na wirusa z Wuhan, wskazują eksperci. PKN Orlen rozpoczął również produkcję płynu do dezynfekcji rąk.Źródło: gazeta.pl / Businnes Insider / twitter.com/Daniel Obajtek
W Polsce i na świecie panuje obecnie pandemia wirusa SARS-CoV-2. W Polsce jest już ponad 320 przypadków osób zakażonych, a zmarło pięć. W samej Wielkopolsce zarażonych jest 14 osób. W Poznaniu doszło dwa dni temu do niecodziennego, szokującego i bardzo niebezpiecznego zajścia.Poznań. Weszli do sklepu spożywczego i opluli kobietę. Oznajmili, że mają koronawirusaDo jednego z poznańskich sklepów spożywczych przy ulicy Powstańców Wielkopolskich weszło dwóch agresywnych mężczyzn. Zachowali się w bardzo szokujący i nieodpowiedzialny sposób. Ekspedientka przeżyła prawdziwe chwile grozy. Przestępcy krzyczeli, że mają koronawirusa, a jeden z nich opluł kobietę prosto w twarz.Szybka i fachowa reakcja policji pozwoliła na bezpieczny przebieg tej groźnej sytuacji i jej finał. Przez mundurowych w specjalnych kombinezonach zostali złapani i zatrzymani. Zostaną wobec nich wyciągnięte konsekwencje prawne. Na pewno nie obędzie się bez kary.– Grozili ekspedientce i mówili jej, że mają koronawirusa. Kobieta wezwała ochronę, która ich ujęła – mówi portalowi epoznan mł. insp. Andrzej Borowiak, oficer prasowy wielkopolskiej policji.– Na miejsce natychmiast po zgłoszeniu wysłani zostali funkcjonariusze – między innymi Grupa Realizacyjna KMP Poznań w odpowiednich strojach ochronnych. Mężczyźni zostali zatrzymani – dodaje. Będą z nimi prowadzone dalsze czynności – kończy.Nagranie z chwili zatrzymania sprawców do obejrzenia nad artykułem.Źródło: tvp.info
Wirus z Wuhan spędza sen z oczu już prawie każdemu. Aby zapobiegać zarażeniu należy zminimalizować dotyk, odkażać dłonie i przedmioty, starać się oddalać na co najmniej 1,5, aby nie mieć kontaktu z drogą korpelkową. Poza tym, wszyscy ograniczają swoje wyjścia z domu. Bank BNP Paribas ułatwia życie klientom"Podniesienie limitu to działanie profilaktyczne, które może być elementem ograniczającym ryzyko zarażenia COVID-19. Rezygnacja z płatności gotówką oraz konieczności wpisywania PIN-u zwiększa bowiem szansę na uniknięcie kontaktu z patogenem. Z tego samego powodu zachęcamy naszych klientów do korzystania z elektronicznych portfeli Apple Pay i Google Pay. To szybka i wygodna forma płatności, umożliwiająca dokonywanie transakcji bez konieczności wpisywania PIN-u i ograniczająca fizyczny kontakt z terminalami. Dodanie karty do elektronicznego portfela w telefonie jest proste i zajmuje najwyżej kilka minut. Warto to zrobić jak najszybciej" - mówił dyrektor zarządzający pionu produktów detalicznych i biznesowych w Banku BNP Paribas Tomasz Dymowski.."Zmiana wprowadzona przez Bank BNP Paribas nie oznacza, że dokonanie transakcji zbliżeniowych na kwotę powyżej 50 zł bez podawania PIN-u będzie dostępne wszędzie już od piątku. Taka możliwość będzie pojawiała się w punktach handlowo-usługowych stopniowo, wraz z dostosowaniem poszczególnych urządzeń do obsługi nowego limitu. Proces ten jest niezależny od banku i może potrwać nawet kilka miesięcy" - czytamy w komunikacie. Obecnie taka forma płatności będzie dostępna dla kart Mastercard Bank .
W całej Polsce można zaobserwować wyższe ceny mięs. Nie dotyczy to tylko wyżej wymienionych sklepów czy dyskontów, a wszystkich innych w naszym kraju. Biedronka, Lidl i Auchan - co z cenami?Krajowa Rada Drobiarstwa informuje, że wzrost cen za mięso ma związek "w pewnym zakresie wynikiem wzrostu kosztów materiałów i dodatkowych procedur bezpieczeństwa".KRD dodała, że we wszystkich sieciach można dostrzec ograniczenie promocji i obniżej na mięso, "które często były krzywdzące dla producentów zmuszanych do sprzedaży swoich towarów poniżej kosztów produkcji"."Zdajemy sobie sprawę, że w ostatnich dniach nastąpił boom na zakupy mięsa szczególnie wieprzowego i drobiowego co spowodowało zakłócenia w dostawach. Jesteśmy jednak przekonani, że po tej panice nastąpi radykalna zmiana sytuacji i wyhamowanie zakupów" - poinformowała Unia Producentów i Pracodawców Przemysłu Mięsnego (UPEMI), Związek Polskie Mięso, Stowarzyszenie Rzeźników i Wędliniarzy, Krajowa Rada Drobiarstwa - Izba Gospodarcza oraz Polskie Zrzeszenie Producentów Bydła Mięsnego.Analitycy i specjaliści uważają, że podwyżki cen na żywność są chwilowe i maja związek z wyjątkową sytuacja w jakiej się znajdujemy."W naszej ocenie obserwowany deficyt towarów na półkach skłania część sklepów do podwyżek cen. Uwzględniając długoterminowy charakter kontraktów na dostawy żywności do sklepów (...) wynika to jednak przede wszystkim z prób zwiększenia marży niż wzrostu cen hurtowych. Zakładamy, że kolejne dni, po zgromadzeniu zapasów przez gospodarstwa domowe, przyniosą wyraźny spadek popytu na żywność i normalizację sytuacji" - podali analitycy banku Credit Agricole.
Wszystko przez post w mediach społecznościowych. Położna została zwolniona z Podhalańskiego Szpitala Specjalistycznego w Nowym Targu.
Epidemia koronawirusa uderza w nasze życie codzienne, w polską gospodarkę, służbę zdrowia i nie omija praktycznie żadnego sektora publicznego. Problem dotyczy także dziecięcej psychiatrii. Jak podaje "Onet", najbardziej poszkodowane w tym przypadku są dzieci z oddziałów dziennych. Praktycznie z dnia na dzień straciły one cenny kontakt z terapeutami. Straciły tym samym możliwość terapii, która w ich przypadku jest niezwykle ważna. Psycholodzy biją na alarm. Mówią, że nie chcą przerywać pracy, ale obecnie mają związane ręce. Co będzie dalej?Psychiatria dziecięca cierpi. Powód? Koronawirus. „Pacjenci zostali sami”Problem leży głównie także w przepisach. Te zawarte w rozporządzeniach NFZ uniemożliwiają terapeutom pomoc pacjentom z problemami psychicznymi. Jak widać, system i polska służba zdrowia nie były gotowe na nadejście tak poważnego kryzysu. Najbardziej cierpią na tym niczego nieświadome ani winne dzieci.- Niestety, już widać, że system był nieprzygotowany na nadejście takiego kryzysu. Ofiarą padły dzieci - mówi dla "Onetu" terapeuta z jednego z największych ośrodków psychiatrycznych w Polsce ośrodków.- To tak, jakby te dzieci ktoś nagle odłączył od respiratora - komentuje sprawę w rozmowie z "Onetem" psychiatra dr Maja Herman.Jest ciężko i odbija się to na wszystkich. Szczególnie ubolewają nad kryzysem pracownicy służby zdrowia - lekarze, ratownicy medyczni, pielęgniarki, terapeuci. Mają niekiedy uwiązane ręce, a dzieci i młodzież, czy osoby starsze w domach opieki, bywa, że są zdani na siebie. O jednym z takich przykładów w rozmowie z "Onetem" opowiada jeden z terapeutów z kręgu dziecięcej psychiatrii. Pracuje on na co dzień z dziećmi i młodzieżą, których objawy bywają silne, a teraz dodatkowo mogły się nasilić. Potrzebują fachowej pomocy, na którą w obecnej sytuacji nie mogą liczyć.- Sytuacja jest bardzo ciężka. Oddziały dzienne są puste, bo w czasie epidemii przyjmowanie pacjentów byłoby obciążone zbyt dużym ryzykiem. To w ogóle nie wchodzi w grę. Niestety, na razie młodzi zostali pozostawieni sami sobie. A przecież u wielu z nich lęki mogły się ostatnio dodatkowo nasilić - mówi "Onetowi" jeden z terapeutów.Oddziały są rozliczane według tzw. osobodnia. - Zgodnie z przepisami musimy zaopiekować się jednym pacjentem w ciągu dnia przez minimum 5 godzin. W obecnych realiach to absurdalne i niemożliwe do zrealizowania - przyznaje rozmówca "Onetu". - Chcąc prowadzić terapię zdalnie i równocześnie wypełniać zalecenia NFZ, musielibyśmy na siłę trzymać naszych pacjentów po 5 godzin przy komputerze. Niestety, już widać, że system był nieprzygotowany na nadejście takiego kryzysu. Ofiarą padły dzieci - mówi terapeuta.Jak obecnie funkcjonują oddziały stacjonarne? Co z ostrymi dyżurami? Tutaj przypadki są szczególnie trudne i ciężkie. Chodzi m.in. o dzieci i młodzież po próbach samobójczych.- Staramy się na bieżąco dostosowywać się do zmieniających warunków. Zostały już wdrożone odpowiednie procedury przewidziane na wypadek, gdyby pacjenci mieli objawy koronawirusa - mówi dla "Onetu" Zofia Łysiak, dyrektor ds. medycznych w Mazowieckim Centrum Neuropsychiatrii.W rozmowie z Onetem dyr. Łysiak mówi także, o niezwykle przykrych sytuacjach, do których obecnie dochodzi. Młodzi pacjenci są odizolowani od rodziców. - Niestety musieliśmy w końcu podjąć taką decyzję. Obecnie nie są możliwe żadne kontakty. Chodzi o to, by maksymalnie ograniczyć rozprzestrzenianie się wirusa. Dla dzieci jest to sytuacja niezwykle trudna, to bardzo na nich wpływa. Prosimy jednak rodziców o wyrozumiałość, nie mamy innego wyjścia - tłumaczy dyrektor szpitala.Źródło: wiadomosci.onet.pl