Wirus z Wuhan spędza sen z oczu już prawie każdemu. Aby zapobiegać zarażeniu należy zminimalizować dotyk, odkażać dłonie i przedmioty, starać się oddalać na co najmniej 1,5, aby nie mieć kontaktu z drogą korpelkową. Poza tym, wszyscy ograniczają swoje wyjścia z domu. Bank BNP Paribas ułatwia życie klientom"Podniesienie limitu to działanie profilaktyczne, które może być elementem ograniczającym ryzyko zarażenia COVID-19. Rezygnacja z płatności gotówką oraz konieczności wpisywania PIN-u zwiększa bowiem szansę na uniknięcie kontaktu z patogenem. Z tego samego powodu zachęcamy naszych klientów do korzystania z elektronicznych portfeli Apple Pay i Google Pay. To szybka i wygodna forma płatności, umożliwiająca dokonywanie transakcji bez konieczności wpisywania PIN-u i ograniczająca fizyczny kontakt z terminalami. Dodanie karty do elektronicznego portfela w telefonie jest proste i zajmuje najwyżej kilka minut. Warto to zrobić jak najszybciej" - mówił dyrektor zarządzający pionu produktów detalicznych i biznesowych w Banku BNP Paribas Tomasz Dymowski.."Zmiana wprowadzona przez Bank BNP Paribas nie oznacza, że dokonanie transakcji zbliżeniowych na kwotę powyżej 50 zł bez podawania PIN-u będzie dostępne wszędzie już od piątku. Taka możliwość będzie pojawiała się w punktach handlowo-usługowych stopniowo, wraz z dostosowaniem poszczególnych urządzeń do obsługi nowego limitu. Proces ten jest niezależny od banku i może potrwać nawet kilka miesięcy" - czytamy w komunikacie. Obecnie taka forma płatności będzie dostępna dla kart Mastercard Bank .
Rządzący przypominają, że kwarantanna ma na celu "zapewnić bezpieczeństwo nam wszystkim, zarówno osobom objętym kwarantanną, jak i ich bliskim, czy sąsiadom". By zapewnienie wspomnianego bezpieczeństwa było możliwe, policjanci sumiennie sprawdzają miejsce pobytu osób objętych kwarantanną. Konieczność odwiedzania przez funkcjonariusza miejsca izolacji ma zmienić powstanie udostępnionej przez władze aplikacji."Szybsza komunikacja ze służbami i lepsza opieka dla osób objętych kwarantanną", tak nową aplikację o niezbyt wyszukanej nazwie "Kwarantanna domowa" zachwala polski rząd.
Tarcza kryzysowa to pakiet ustaw zaproponowanych przez polskie władze, mających na celu pomóc przedsiębiorcom przetrwać ten niezwykle trudny dla nich czas. W projekcie przygotowanym wobec epidemii koronawirusa znajdziemy wzmiankę o dopłatach do pensji, odroczeniach w płaceniu podatku oraz ZUS. Jak ustalili dziennikarze "Faktu", projekt ustawy zakłada również tymczasowe zwolnienie firm z konieczności płacenia abonamentu radiowo-telewizyjnego.Abonament RTV: kto skorzysta z ulgi?"W szczególności z tego rozwiązania skorzystają usługodawcy z branży gastronomicznej, hotelarskiej czy fryzjerskiej, gdzie przedmiotem jest korzystanie z utworów lub przedmiotów praw pokrewnych, a opłaty te nie są określane jako wprost zależne od faktycznego przychodu lub dochodu tego przedsiębiorcy za świadczenie przez niego usług w danym okresie. Dodatkowo zakłada się, że w tym specyficznym okresie przedsiębiorcy zostaną zwolnieni z opłat abonamentowych za każdy radioodbiornik czy telewizor w miejscu prowadzenia działalności gospodarczej", czytamy we fragmencie ustawy przytaczanej przez tabloid.Warunkiem skorzystania z ulgi jest, rzecz jasna, regularne płacenie abonamentu. Jak podaje "Fakt", obecnie płaci go około 300 tys. polskich przedsiębiorstw.Przypomnijmy, że konieczność opłacania abonamentu RTV dotyczy wszystkich firm i instytucji, w których znajduje się odbiornik radiowy bądź telewizyjny. W przypadku radioodbiornika wynosi on 7 zł miesięcznie. Za radio i telewizor polscy przedsiębiorcy płacą zaś 22,70 zł w skali miesiąca.Projekt ustawy zakłada, że część polskich przedsiębiorców zostanie zwolniona z płacenia abonamentu RTV do końca bieżącego roku.Źródło: Fakt
Informację dotyczącą pozytywnego wyniku testu Edawrda Siarki na obecność koronawirusa jako pierwsza podała Telewizja Nowatorska. Doniesienia te potwierdziła potem asystentka posła Solidarnej Polski w rozmowie z "Gazetą Krakowską". Aleksandra Antolak-Rus przekazała dziennikowi: "Mogę już potwierdzić, że u pana posła Siarki wykonano test i wyszedł on niestety pozytywnie. Przez kilka ostatnich dni czuł się on średnio więc przebywał w domu i nie miał zaplanowanych spotkań. Teraz jest w szpitalu Uniwersyteckim w Krakowie".Edward Siarka mógł zarazić się od ministra środowiskaWarto zwrócić uwagę na fakt, że według informacji przekazanych przez asystentkę polityka biuro poselskie Edwarda Siarki było zamknięte od ubiegłego tygodnia. Nie mógł on zatem zarazić się wirusem od osób postronnych. Dodajmy, że kwarantannie poddano zarówno wspomnianą Aleksandrę Antolak-Rust, jak i bliskich oraz pozostałych współpracowników posła.Z nieoficjalnych doniesień wynika, że Siarka mógł zarazić się wirusem od ministra środowiska. Poseł partii Zbigniewa Ziobry pozostawał bowiem w kontakcie z Michałem Wosiem (również członkiem Solidarnej Polski). Siarka miał mieć również kontakt z pracownikiem Lasów Państwowych, u którego wykryto obecność wirusa SARS-CoV-2.Co więcej, istnieje pewne prawdopodobieństwo, iż poseł SP mógł zarazić się od pracowników Ministerstwa Sprawiedliwości. Przypomnijmy, że zakażeniu uległo dwoje z nich.Do sprawy odniósł się m.in. wicepremier Jarosław Gowin. – Pozdrawiam pana posła Siarkę, przed chwilą dosłownie wymienialiśmy się SMS-ami. Pozdrawiam wszystkich tych, którzy padli ofiarą koronawirusa. Życzę jak najszybszego powrotu do zdrowia – powiedział w niedzielę w Polsat News.Źródło: gazeta.pl / Polsat News
W wyniku epidemii koronawirusa we Włoszech zanotowano już więcej ofiar śmiertelnych niż w Chinach. W ciągu doby umierają tam setki osób. Najgorsze sytuacja jest w północnych Włoszech. Lekarze muszą decydować, komu bardziej należy się pomoc i komu ratować życie.Włochy. Dramatyczna relacja lekarza W wywiadzie dla telewizji Keszet 12, izraelski lekarz przyznał, że z powodu braku respiratorów i urządzeń do resuscytacji, lekarze zmuszeni są często do podejmowania tak dramatycznych decyzji i trudnych wyborów, jak to, któremu z pacjentów trzeba pomóc i podłączyć go respiratora."Słyszałem to od moich przyjaciół i współpracowników, którzy ustalili limit dla wieku, po którym nie można już pomóc - (limit ten wyznaczono na) 60 lat - powiedział w porannym programie. (U pacjentów) powyżej 60. roku życia jest mniej intubacji i pełnego znieczulenia, a poniżej tego wieku pomagamy do samego końca i podajemy tlen" - wyjaśnił lekarz Gaj Peleg."Przyjmujemy śmiertelnie chorych pacjentów z koronawirusem, pomagamy im i łagodzimy ich stan w ostatnich chwilach, pozwalając im rozmawiać z rodzinami, od których zostali odcięci na długi czas z powodu izolacji" - dodał.Źródło: rmf24.pl
Dyrektor szpitala w Wolicy Sławomir Wysocki udzielił wywiadu przed placówką zamkniętą w wyniku śmierci 37-latki zakażonej koronawirusem. Podczas konferencji prasowej zaapelował do wszystkich obywateli, by nie oszukiwali lekarzy i nie ukrywali żadnych informacji przed pracownikami służby zdrowia. Przekonywał, że ma to fundamentalne znaczenie. Słowa dyrektora wolickiego szpitala to nawiązanie do akcji "Rodaku nie kłam medyka".Informacje o kontaktach osób zakażonych są kluczoweCytowany przez Polsat News mężczyzna zaznaczył, że w jego opinii "gdyby medycy znali informacje na temat kontaktów zmarłej kobiety, to nie byłoby całej sytuacji".Przypomnijmy, że zmarła w niedzielę 37-latka zaprzeczała, by miała jakąkolwiek styczność z osobami, które powróciły z zagranicy. Okazało się jednak, że kobieta kontaktowała się ze swoim kuzynem, który na co dzień pracuje jako kierowca tira. Jak przekazał dyrektor Wysocki, mężczyzna jeździł do Włoch, kraju, w którym sytuacja związana z epidemią wirusa jest najpoważniejsza.Początkowo u 37-latki podejrzewano bakteryjne zapalenie płuc. Po testach laboratoryjnych przetransportowano ją jednak do szpitala w Poznaniu. Kobieta zmarła w niedzielny poranek.Szpital w Wolicy, w którym z początku przebywała zmarła, musiał zostać zamknięty. Jak podaje Polsat News, obecnie przebywa w nim 65 osób, w tym 54 pacjentów. Wszyscy zostali poddani testom na obecność koronawirusa. Kwarantanną objęto również wszystkie osoby z otoczenia zmarłej 37-latki. Mowa o około 100 osobach.Źródło: Polsat News
Przypomnijmy, że Światowa Organizacja Zdrowia stan pandemii w związku ze zbierających coraz większe żniwo koronawirusem wprowadziła już 11 marca. Sytuacja związana z epidemią jest na bieżąco monitorowana przez WHO. Eksperci organizacji analizują również działania rządów wszystkich krajów dotkniętych wirusem, który narodził się w Wuhan.Doktor Mike Ryan, którego słowa przytacza Radio ZET, wyraził przekonanie, że część krajów nadal nie wprowadziła środków koniecznych do zatrzymania pandemii.
Klasycy literatury dziesiątki lat temu wykazali, że sytuacje wzmożonego zagrożenia odkrywają i uwidaczniają dwie strony człowieka: to, co w nas najlepsze, oraz to, co w nas najgorsze. Podczas gdy ratownicy w heroiczny sposób, częstokroć odkładając na bok własne zdrowie, walczą o życie zakażonych pacjentów, część społeczeństwa walczy z nudą, w niewybredny sposób żartując sobie z pandemii koronawirusa. Przypadek mieszkanki Wielkopolski ukazuje niestety drugą z wymienionych postaw.Wiadomości z kraju: kobieta ukarana mandatemZachowanie mieszkanki Swarzędza za portalem Swarzedzki.pl przytacza Radio ZET. Kobieta zadzwoniła pod ratunkowy numer 112, informując dyspozytorkę, że nie czuje się najlepiej. Poinformowała, że podejrzewa, iż mogła ulec zakażeniu koronawirusem. Reakcja służb była natychmiastowa. W efekcie pod wskazany adres wkrótce udali się ratownicy.Na miejscu okazało się jednak, że kobiety nie ma w domu. Gdy wróciła do mieszkania, była zaskoczona obecnością ratowników.Medycy usłyszeli, że kobieta nie ma w istocie żadnych objawów, a cała sytuacja była jedynie kiepskim żartem. Za nieuzasadnione wezwanie służb mieszkanka Swarzędza została ukarana mandatem w wysokości 500 zł. Informację tę potwierdził na Twitterze Andrzej Borowiak z wielkopolskiej policji. Należałoby się zastanowić, czy wspomniane 500 zł to adekwatna kara wobec bezmyślnego zachowania kobiety i zaangażowania przedstawicieli służb, którzy w tym samym czasie mogli ratować ludzkie zycie.Źródło: Radio ZET
Jak informuje "Gazeta Wyborcza", polski rząd już w styczniu był powiadamiany o realnym zagrożeniu płynącym z Chin. Chodziło o koronawirusa. Pojawiły się ostrzeżenia, że epidemia prędzej czy później dotrze do Europy i nie ominie także Polski. Wybuch epidemii w naszym kraju był niewątpliwie do przewidzenia, jednak zostało to zlekceważone w pierwszej fazie doniesień.
Informację o znakomitym bilansie wykonywanych testów potwierdził również minister zdrowia Łukasz Szumowski. "Ilość testów na etap, na którym jesteśmy, jest stosunkowo dobra", usłyszeliśmy w materiale Telewizji Polskiej z ust szefa resortu. Następnie na ekranie ukazała się grafika. Wynika z niej, że w Polsce wykonuje się niemal 30 razy więcej testów, niż na podobnym etapie epidemii wykonywało się we Francji i przeszło 30 razy więcej niż w Stanach Zjednoczonych.
Jak wynika ze statystyk Policji dotyczących „Niebieskiej Karty”, prawie 90 tys. osób padło ofiarą przemocy w rodzinie w 2019 roku. Domyślać się możemy, iż jest to jedynie kropla w morzu ukrywanego dramatu tych, którzy boją się opowiedzieć służbom o swej tragedii, boją się sięgnąć po pomoc. Choć nie mówi się o tym głośno, kwarantanna dla wielu z nich stanie się podwójnym piekłem. Wróg czai się już bowiem nie tylko w domu, ale i poza nim. Trudno ocenić, którego ofiary boją się bardziej. Na pewno stawia się je jednak przed tragicznym wyborem.Zamykanie szkół, przedszkoli, miejsc pracy, instytucji kultury uniemożliwiają osobom dotkniętym przemocą domową ucieczkę przed oprawcami. Izolacja oznacza dla nich jedno - niesłabnący strach przed napastnikiem, przed którym, jak sądzą, nie ma już ucieczki. A przecież żyjemy w dostatnim, rozwiniętym państwie. Opcja ucieczki zawsze powinna istnieć.
Wszystko przez post w mediach społecznościowych. Położna została zwolniona z Podhalańskiego Szpitala Specjalistycznego w Nowym Targu.
Ze względu na coraz silniej opanowującą nasz kraj epidemię koronawirusa znaczna część społeczeństwa zmuszona była do pozostania w domach. Podczas gdy jedni walczą z nudą, inni – zwłaszcza mieszkańcy dużych polskich miast, którzy w wielu przypadkach od niemal dwóch tygodni pracują zdalnie – cieszą się chwilą oddechu i odpoczynku od pędu miasta, który częstokroć prowadzi do tzw. przebodźcowania. Oni właśnie (choć nie tylko, bo w obliczu zagrożenia wielu z nas przypomniało sobie o naturze) wyjątkowo chętnie odwiedzają polskie lasy i parki krajobrazowe. Jak podaje Polsat News, leśnicy zanotowali znaczący wzrost liczby odwiedzających leśne tereny, w szczególności w okolicach dużych polskich miast.Pieniądze dla nadleśnictwaNajwiększe oblężenie lasy przeżywają weekendami w godzinach okołoobiadowych. Parkingi częstokroć pękają w szwach, a szlaki roją się od ludzi. Wobec tak wzmożonej aktywności polscy leśnicy, chcąc uniknąć powstawania dużych skupisk ludzkich, postanowili zamknąć najbardziej popularne miejsca spacerowe.Jak dodaje Polsat News, zakaz wstępu do lasów wprowadziło kilkanaście nadleśnictw w Małopolsce, w tym m.in. nadleśnictwo Dębica, Gromnik (Tarnów i większość powiatu), Myślenice, Krzeszowice, Brzesko czy Dąbrowa Tarnowska. Wspomniany zakaz dotyczy również terenu Puszczy Niepołomickiej oraz Parku Krajobrazowym Dolinek Krakowskich.Obostrzenia wprowadzone przez polskich leśników mają obowiązywać do końca marca. Rzecz jasna, możliwe jest wydłużenie tego terminu. Warto wiedzieć, że za złamanie zakazu leśnicy mogą ukarać nas mandatem w wysokości 500 zł.Nadleśnictwa apelują, by pozostać w domach. Jeśli koniecznie musimy wybrać się na spacer, należy odpowiednio go zaplanować, tak, by nie narażać na niebezpieczeństwo innych ludzi.Źródło: Polsat News
Przypomnijmy, że to właśnie seniorzy są najbardziej narażeni na ciężki przebieg choroby w związku z zakażeniem koronawirusem. Akcja "Zostań w domu" odnosi się, rzecz jasna, do ogółu społeczeństwa, jednak w szczególności zachęca się do niej właśnie osoby starsze.Z sytuacji najwyraźniej doskonale zdaje sobie sprawę Biedronka, która wprowadza liczne innowacje, mające ułatwić życie emerytom i zredukować czas przebywania przez nich w sklepie. Zmiany zaproponowane przez sieć w ramach akcji "Czas na pomaganie seniorom 65 plus" przytacza Radio ZET.Biedronka: "To ważne, byśmy wszyscy zatroszczyli się o osoby starsze"Jak czytamy, w marketach pojawią się dziś specjalne skrzynki, do których będzie można wrzucać wypełnione formularze. Mogą je wypełnić zarówno potrzebujący pomocy seniorzy, jak i wolontariusze chętni do udzielenia im pomocy."W ten sposób Biedronka stanie się łącznikiem między potrzebującymi seniorami i osobami, które mieszkają w ich sąsiedztwie i chcą nieść pomoc. Sieć planuje również współpracę z innymi organizacjami, które są gotowe pomagać seniorom w zakupach, tak by jak najwięcej osób miało zapewnioną tę możliwość", czytamy w komunikacie Biedronki, przytoczonym przez portal biznes.radiozet.pl. Co więcej, seniorzy mają mieć możliwość zapłaty za zakupy dopiero w momencie ich dostarczenia. Płatność będzie odbywać się za pośrednictwem specjalnej karty "Czas na pomaganie seniorom 65 plus".To nie koniec zmian. Osoby starsze dostaną bowiem pierwszeństwo w wejściu do sklepu (w pierwszej godzinie po jego otwarciu) oraz w dostępie do kas. Jak podaje sieć, "wszystko po to, by przebywały w sklepie jak najkrócej i były przez to jak najmniej narażone na zachorowanie".Przypomnijmy, że w związku z koronawirusem Biedronka już wcześniej wprowadziła limity osób, które mogą przebywać w sklepie w tym samym momencie. Są one warunkowane wielkością danego marketu.Źródło: biznes.radiozet.pl
Jak podaje dziennik, zasady kwarantanny już wkrótce mogą zostać zaostrzone. "Wszystko po to, by do świąt jak najbardziej wyhamować krzywą wzrostu zachorowań", czytamy. Rząd planuje tym samym, by będąca w kryzysie w związku z epidemią koronawirusa gospodarka od Wielkanocy mogła powoli zacząć wracać na właściwe tory. Przypomnijmy, że najprawdopodobniej szczyt liczby zachorować jest jeszcze przed nami. Doniesienia te wielokrotnie potwierdzał minister zdrowia Łukasz Szumowski.
Placówki, które służą do opieki nad starszymi w Hiszpanii, tak jak we Włoszech nie radzą sobie z wirusem. Na Półwyspie Iberyjskim sytuacja wygląda coraz gorzej. Nagminnie rośnie ilość osób zarażonych i niestety ofiar śmiertelnych. Koronawirus w domach opieki w HiszpaniiWszystko nistety coraz bardziej zaczyna wyglądać, jak we Włoszech. Jest to przykre i przerażające. Władze centralne w Madrycie zaciągnęły do walki z wirusem wojsko. Żołnierze mają w obowiązku dezynfekować placówki, głównie tam gdzie stacjonują seniorzy. Niestety podczas wdrożenia środków bezpieczeństwa, wojskowi donieśli o makabrycznych odkryciach.Niestety, jak informuje agencja AFP (przytacza Fakt.pl) - podobno w domach opieki żołnierze znajdują opuszczonych seniorów i nistety również nieżyjących. Jakiś czas temu hiszpański portal donosił, że w jednym z takich miejsc doszło do 17 zgonów.- Pełny ciężar prawa spadnie na tych, którzy nie wywiązują się ze swoich obowiązków - oświadczyła hiszpańska minister obrony Margarita Robles.W tej sprawie zostało też wszczęte postepowanie ze strony hiszpańskiej prokuratury generalnej. W związku z zaistniałą sytuacją, minister zdrowia oświadczył, że domy spokojnej starości są "priorytetem dla rządu", a placowki będą cały czas monitorowane. - 25 osób starszych zmarło w ciągu 23 dni - donosi milano.corriere.it.Jest to niezwykle przykre, szczególnie dla rodzin ofiar wirusa. Seniorzy są jedną z grup wysokiego ryzyka, zaraz po osobach przewlekle chorych.Na Półwyspie Iberyjskim domy spokojnej starości nie były całkowicie przygotowane na walkę z wirusem, również pod kątem działań prewencyjnych, odzieży ochronnej oraz izolacji chorych. (Źródło: AFP, PAP, milano.corriere.it, fakt.pl)
Informacje o wprowadzanych zmianach potwierdziło Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji. Według nowych regulacji, wprowadzonych wobec epidemii koronawirusa, przekraczanie granicy w drodze do pracy od piątku nie będzie już możliwe bez konieczności przejścia kwarantanny.Restrykcje dotkną osoby, które, dla przykładu, mieszkając przy granicy, codziennie dojeżdżały do pracy w Niemczech. Lub odwrotnie – kupili domy w niemieckich, przygranicznych miejscowościach, jednak wciąż pracują w Polsce. Jak wskazuje RFM FM, w takiej sytuacji są między innymi liczni mieszkańcy Szczecina. Obostrzenia odczują również tysiące górników, którzy na co dzień dojeżdżają do czeskich kopalni.Wirus i przekraczanie granicOsoby przekraczające granice będą zmuszone poddać się przymusowej, 14-dniowej kwarantannie. Warto przypomnieć, że dotychczas dotyczyła ona jedynie osób powracających z krajów tzw. wysokiego ryzyka.Z informacji przekazanych przez RMF wynika, że osoby przekraczające granicę w celach zawodowych będzie mogła postarać się o zaświadczeniu o konieczności odbycia kwarantanny. Dokument ten będzie można uzyskać od właściwego organu Państwowej Inspekcji Sanitarnej.W teorii powinien on uchronić pracownika przed zwolnieniem. Powinien, ponieważ trudno przewidzieć, jak na wprowadzone restrykcje zareagują pracodawcy, nagle pozbawieni usług pracownika. Dodajmy, że wprowadzane właśnie przez polski rząd zmiany nie były wcześniej otwarcie sygnalizowane. Dowiedzieć się można o nich z wydanego dziś rozporządzenia.Obostrzenia wejdą w życie w piątek. Nie obejmą jednak transportu międzynarodowego. Kierowcy TIR-ów oraz autobusów nadal będą mogli przekraczać granice.Źródło: rmf24.pl
Zalecenia NFZ mówią jasno - ośrodki rehabilitacyjne w całym kraju, w miarę możliwości powinny wstrzymać świadczenia, ze względu na zagrożenie związane z epidemią. ZUS pacjentów kieruje z kolei na rehabilitacje stacjonarne. Mimo to, jeśli wierzyć relacji czytelnika portalu money.pl, NZOZ "Promień" w Mariówce w powiecie przysuskim przyjmuje kuracjuszy nie zważając na przeciwwskazania.Koronawirus nie wystraszył władz ośrodka?Mężczyzna przekazał dziennikarzom, że razem z nim w ośrodku przebywa około 50 osób a ostatni turnus przyjechał 15 marca, po ogłoszeniu stanu zagrożenia epidemicznego w kraju. Jak łatwo się domyślić, większość osób przebywających w "Promieniu" to emeryci, szczególnie narażeni na COVID-19.Jakby tego było mało, według kuracjusza w ośrodku nie stosuje się należytych zasad higieny. Brakuje środków antybakteryjnych a za ich alternatywę służą płyny do mycia szyb. To właśnie one mają być wykorzystywane przy czyszczeniu powierzchni płaskich.Dziennikarze portalu próbowali skontaktować się z przedstawicielami Zgromadzenia Sióstr Służek Najświętszej Maryi Panny Niepokalanej, które opiekuje się ośrodkiem. Udało im się zebrać szczątkowe informacje. Przebywający w NZOZ kuracjusze mają pozostawać w nim od dłuższego czasu. - Ośrodek jest odpowiednio zaopatrzony i środki są stosowane zgodnie z ich przeznaczeniem - odpowiedziała money.pl kierownik ośrodka.Tymczasem czytelnik portalu twierdzi również, że jedna z pracownic miała niedawno wrócić z Grecji i nie poddać się kwarantannie. Od mazowieckiego inspektora sanitarnego dziennikarze usłyszeli tylko, że sprawą powinien zainteresować się jego powiatowy odpowiednik.
Epidemia koronawirusa uderza w nasze życie codzienne, w polską gospodarkę, służbę zdrowia i nie omija praktycznie żadnego sektora publicznego. Problem dotyczy także dziecięcej psychiatrii. Jak podaje "Onet", najbardziej poszkodowane w tym przypadku są dzieci z oddziałów dziennych. Praktycznie z dnia na dzień straciły one cenny kontakt z terapeutami. Straciły tym samym możliwość terapii, która w ich przypadku jest niezwykle ważna. Psycholodzy biją na alarm. Mówią, że nie chcą przerywać pracy, ale obecnie mają związane ręce. Co będzie dalej?Psychiatria dziecięca cierpi. Powód? Koronawirus. „Pacjenci zostali sami”Problem leży głównie także w przepisach. Te zawarte w rozporządzeniach NFZ uniemożliwiają terapeutom pomoc pacjentom z problemami psychicznymi. Jak widać, system i polska służba zdrowia nie były gotowe na nadejście tak poważnego kryzysu. Najbardziej cierpią na tym niczego nieświadome ani winne dzieci.- Niestety, już widać, że system był nieprzygotowany na nadejście takiego kryzysu. Ofiarą padły dzieci - mówi dla "Onetu" terapeuta z jednego z największych ośrodków psychiatrycznych w Polsce ośrodków.- To tak, jakby te dzieci ktoś nagle odłączył od respiratora - komentuje sprawę w rozmowie z "Onetem" psychiatra dr Maja Herman.Jest ciężko i odbija się to na wszystkich. Szczególnie ubolewają nad kryzysem pracownicy służby zdrowia - lekarze, ratownicy medyczni, pielęgniarki, terapeuci. Mają niekiedy uwiązane ręce, a dzieci i młodzież, czy osoby starsze w domach opieki, bywa, że są zdani na siebie. O jednym z takich przykładów w rozmowie z "Onetem" opowiada jeden z terapeutów z kręgu dziecięcej psychiatrii. Pracuje on na co dzień z dziećmi i młodzieżą, których objawy bywają silne, a teraz dodatkowo mogły się nasilić. Potrzebują fachowej pomocy, na którą w obecnej sytuacji nie mogą liczyć.- Sytuacja jest bardzo ciężka. Oddziały dzienne są puste, bo w czasie epidemii przyjmowanie pacjentów byłoby obciążone zbyt dużym ryzykiem. To w ogóle nie wchodzi w grę. Niestety, na razie młodzi zostali pozostawieni sami sobie. A przecież u wielu z nich lęki mogły się ostatnio dodatkowo nasilić - mówi "Onetowi" jeden z terapeutów.Oddziały są rozliczane według tzw. osobodnia. - Zgodnie z przepisami musimy zaopiekować się jednym pacjentem w ciągu dnia przez minimum 5 godzin. W obecnych realiach to absurdalne i niemożliwe do zrealizowania - przyznaje rozmówca "Onetu". - Chcąc prowadzić terapię zdalnie i równocześnie wypełniać zalecenia NFZ, musielibyśmy na siłę trzymać naszych pacjentów po 5 godzin przy komputerze. Niestety, już widać, że system był nieprzygotowany na nadejście takiego kryzysu. Ofiarą padły dzieci - mówi terapeuta.Jak obecnie funkcjonują oddziały stacjonarne? Co z ostrymi dyżurami? Tutaj przypadki są szczególnie trudne i ciężkie. Chodzi m.in. o dzieci i młodzież po próbach samobójczych.- Staramy się na bieżąco dostosowywać się do zmieniających warunków. Zostały już wdrożone odpowiednie procedury przewidziane na wypadek, gdyby pacjenci mieli objawy koronawirusa - mówi dla "Onetu" Zofia Łysiak, dyrektor ds. medycznych w Mazowieckim Centrum Neuropsychiatrii.W rozmowie z Onetem dyr. Łysiak mówi także, o niezwykle przykrych sytuacjach, do których obecnie dochodzi. Młodzi pacjenci są odizolowani od rodziców. - Niestety musieliśmy w końcu podjąć taką decyzję. Obecnie nie są możliwe żadne kontakty. Chodzi o to, by maksymalnie ograniczyć rozprzestrzenianie się wirusa. Dla dzieci jest to sytuacja niezwykle trudna, to bardzo na nich wpływa. Prosimy jednak rodziców o wyrozumiałość, nie mamy innego wyjścia - tłumaczy dyrektor szpitala.Źródło: wiadomosci.onet.pl
Koronawirus każdego dnia coraz silniej paraliżuje Europę. Pozamykano szkoły, uczelnie wyższe, ośrodki kultury, bary oraz restauracje. Zgodnie z akcją "Zostań W Domu" wprowadzono również obostrzenia zakazujące zgromadzeń powyżej 2 osób oraz ograniczające ilość osób mogących przebywać w środkach transportu publicznego. Wczoraj liczba osób zakażonych wirusem narodzonym w Wuhan przekroczyła 1200.W tym niezwykle trudnym czasie zwrócono wzrok w kierunku pracowników służby zdrowia, heroicznie walczących o to, by epidemia miała możliwie najmniej tragiczny wymiar. W ich cieniu pozostają nierzadko ludzie, którzy, podobnie jak lekarze czy pracownicy aptek, wykonują absolutnie fundamentalne dla naszego bezpieczeństwa zadania. Mowa o członkach Inspekcji Sanitarnej, dzień i noc wykonujących testy na obecność koronawirusa SARS-CoV-2. Szczegóły swojej pracy za pośrednictwem Facebooka opublikowali pracownicy laboratorium wirusologicznego Wojewódzkiej Stacji Sanitarno - Epidemiologicznej w Warszawie.
Jak podaje CNN, Wynn jest doskonale znany miejscowym medykom. Należy bowiem do pracującej w placówce lekarki ratownictwa medycznego, Susan Ray, i od małego spędza czas w szpitalu w Denver.Bohater może objawić się nawet w najbardziej nieoczekiwanym stworzeniu. Ten ma niespełna rok, cztery łapy i jasną sierść. Czworonóg o imieniu Wynn wspomaga ratowników znajdujących się na pierwszej linii w walce z wirusem z Wuhan. Zwierzę zapewnia chwilę wytchnienia do pracujących dzień i noc członkom oddziału ratunkowego.
Zespół brytyjskich naukowców wraz z członkami jednej z charytatywnych organizacji zajmującej się zwierzętami, wspólnymi siłami prowadzą badania, które mogą okazać się przełomowe. Jeśli ich teza się potwierdzi, bardzo ułatwi nam to walkę z groźnym wirusem i jego wykrywaniem.Psy za pomocą węchu mogą rozpoznać osoby chore na Covid-19?Badania prowadzone są pod kątem sprawdzenia, czy psiaki są w stanie wyczuć wirusa w organizmie człowieka i rozpoznać osoby chorujące na Covid-19. Badacze wraz z kilkoma wybranymi psami będą współpracować z Londyńską Szkołą Higieny i Medycyny Tropikalnej oraz z uniwersytetem w Durham. Badania będą trwały sześć tygodni. Mają one udowodnić, czy czworonogi są w stanie wywęszyć osoby zakażone wirusem.Jeśli eksperyment się powiedzie, znacznie ułatwi to wykrywanie osób chorych i ich izolację, a zatem jeszcze bardziej skuteczną walkę z koronawirusem. Będzie to przede wszystkim szybsze i mniej problematyczne, niż do tej pory z testami.Organizacja współpracująca z naukowcami prowadziła już wcześniej podobne doświadczenia. Przeszkolone przez nich psy umiały na podstawie próbek pobranych od pacjentów wykrywać m.in. takie choroby, jak infekcja bakteryjna czy choroba Parkinsona.Psi węch ma niezwykłe właściwości, co wiadomo nie od dziś. Od lat bowiem wykorzystuje się go do wykrywania nawet niektórych rodzajów nowotworów, malarii i chorób układu oddechowego. Czas pokaże, czy zwierzęta pomogą nam i tym razem.Źródło: Rzeczpospolita
Bez rządowego wsparcia blisko 47 proc. pracodawców może zacząć zwalniać w ciągu najbliższych trzech tygodni, 68 proc. firm może się zamknąć, a 69 proc. zacznie redukować zatrudnienie - takie wnioski płyną z ankiety przeprowadzonej przez Konfederację Lewiatan.Praca to źródło utrzymania, którą wiele osób może stracić przez kryzys wywołany pandemią wirusa Eksperci biją na alarm, że tak źle jeszcze nie było i należy szykować się na poważny kryzys gospodarczy, a to się wiąże z masowymi zwolnieniami. O skutki pandemii zapytanych zostało aż 800 firm. Pytania dotyczyły wpływu wirusa na prowadzone przez nich biznesy i tego, jak sytuacja wpływa na pozycję osób zatrudnionych. Badanie online Konfederacja przeprowadziła w dniach 23-25.03.2020 r. Odpowiedzi, jakie otrzymała, niestety nie są zbyt optymistyczne.Jak czytamy na stronie innpoland.pl, aż 55 proc. pytanych firm już dziś bardzo poważnie odczuwa skutki panującego wirusa. Aż 69 proc. planuje redukcje zatrudnienia, a 47 proc. przyznało, że na pomoc państwa może poczekać maksymalnie 3 tygodne, póżniej zaczną się masowe zwolnienia pracowników.– Im więcej firm i miejsc pracy obejmiemy pomocą, tym łatwiej będzie poradzić sobie z wychodzeniem z tej sytuacji i powrotem do normalności – napisał na Twitterze Jacek Męcina. Najgorsza sytuacja dotyczy małych firm. Tu aż 72 proc. pracodawców planuje zwolnienia, oraz średnich - aż 80 proc. W ciągu najbliższych dwóch miesięcy, aż 54 proc. pytanych firm planuje zwolnić ok. 20-50 proc. pracowników. Źródło: innpoland.pl
Szczegóły tej niecodziennej sytuacji przytacza RMF FM. Jak czytamy, powracający z zagranicy mężczyzna w drodze do rodzinnego Ostrowa Wielkopolskiego poczuł się znacznie gorzej. Wobec tego zamiast do domu udał się do miejscowego szpitala.Pacjent został przebadany w ostrowskiej placówce. Lekarze stwierdzili zapalenie oskrzeli. Dla pewności przeprowadzono też test na obecność wirusa.Test na obecność wirusaZamiast, zgodne z zaleceniem lekarzy, udać się do domu, mężczyzna postanowił odwiedzić Stację Sanitarno-Epidemiologiczną, pytając, gdzie ma oczekiwać na wynik testu. Ponownie odmówił pojechania do domu, tłumacząc, że nie chce zarazić swojej rodziny.Do sytuacji odniósł się dyrektor Sanepidu w Ostrowie Wielkopolskim, Andrzej Biliński. "Mężczyzna nie mógł zostać w szpitalu, bowiem do hospitalizacji nie predysponowały go objawy chorobowe. Nie nadawał się do kwarantanny, bo miał zapalenie oskrzeli, a na kwarantannę nie kieruje się chorych. Ponieważ miał objawy chorobowe niewystarczające w podejrzeniu zakażenia koronawirusem, nie można było go hospitalizować na oddziale zakaźnym", przekazał, cytowany przez RMF FM.Ostrowianin poinformował pracowników Stacji, że na wynik testu czekał będzie w samochodzie. Przez 3 dni był kontrolowany przez pracownice tamtejszego Sanepidu. Kobiety sprawdzały, czy stan pacjenta nie ulega pogorszeniu.Wynik testu okazał się negatywny, wobec czego mężczyzna mógł ostatecznie udać się do domu.Źródło: RMF FM
Były premier za pośrednictwem mediów społecznościowych podzielił się ze swoimi odbiorcami tęsknotą za najbliższą rodziną. Zamieścił na Instagramie wymowne i bardzo urocze zdjęcie córki wraz z wnuczką, wyrażając słowa tęsknoty.Donald Tusk tęskni za córką i wnuczkąPolityk zgodnie z zaleceniami rządu i WHO, poddaje się społecznej kwarantannie i pozostaje w swoim domu. W dobie panującej epidemii wszelkie kontakty zostały znacznie utrudnione. Dotyczy to także rodzin, nawet osób nam najbliższych, z którymi nie możemy się spotykać. Jest to często nawet niemożliwe, szczególnie gdy dzieli nas wiele kilometrów. Pandemia i wprowadzone restrykcje uniemożliwiają spotkania z rodziną także Tuskowi, który bardzo tęskni za swoją córką i wnuczką, czym podzielił się w mediach społecznościowych. Taka rozłąka jest z pewnością bolesna, gdyż były premier jest w sposób szczególny związany ze swoją córką i wnuczętami."Dwa szczęścia, czyli tęsknota w czasach zarazy" - podpisał zamieszczone na Instagramie zdjęcie polityk."Rozumiem, ja mam też dwa szczęścia i bardzo tęsknię, ale wytrzymamy" - pocieszają w komentarzach fani."Nastał dziwny, ciężki czas, gdy tak proste, codzienne czynności, jak spotkanie z rodziną staje się marzeniem. Miejmy nadzieję, że ludzkość zapamięta tę lekcję i coś nam po tym dobrego zostanie. Pozdrawiam" - napisał pod zdjęciem inny użytkownik Instagrama.
Hilda Churchill, 108-letnia Brytyjka, zmarła kilka godzin po tym, jak otrzymała pozytywny wynik testu na obecność wirusa. Za osiem dni miała świętować kolejną rocznicę urodzin. Ostatnie dni spędziła w domu opieki w Salford niedaleko Manchesteru.Kobieta przyszła na świat w roku 1911. Przeżyła obie wojny światowe. Dała radę również grypie hiszpańce, która w latach 1918-1919 spowodowała śmierć od 25 do 100 mln osób. Eksperci do dziś spierają się co do liczby ofiar. Pewnym jest, że zakażeniu uległo wówczas około 500 mln ludzi, co stanowiło blisko jedną trzecią całej populacji świata.Wiadomości ze świata: najstarsza ofiara wirusa"Kiedy odwiedziłem ją po raz ostatni, rozmawialiśmy o wirusie i obawiała się, że przez dłuższy czas nie będziemy mogli jej odwiedzać. Powiedziała, że obecna sytuacja jest podobna do tej związanej z grypą hiszpanką", przekazał wnuk kobiety, Anthony Churchill, w rozmowie z "The Guardian". Brytyjka wskazała również pewne różnice w obu pandemiach. Jak powiedziała, "nie było wówczas samolotów, ale hiszpance i tak udało się rozprzestrzenić"."Wspominała, że każdy był zarażony, ich matka próbowała troszczyć się o swoje dzieci, a jej ojciec upadł na ulicy i musieli zanieść go do domu. Mówiła, że to niesamowite, iż coś, czego nie widać, może mieć tak niszczycielskie skutki", dodał wnuk zmarłej 108-latki.Wnuk Hildy dodał, że jego babcia przeżyła tak wiele, że obecna epidemia była dla niej tylko kolejną przeszkodą.Najstarsza ofiara wirusa w Wielkiej Brytanii miała czworo dzieci, jedenaścioro wnucząt, dwanaścioro prawnucząt oraz trójkę praprawnucząt. Mimo 108 przeżytych lat jej stan dotychczas określało się jako dobry. Wnuk kobiety przyznał, że do domu opieki przeniosła się przed niespełna rokiem.Źródło: RMF FM / The Guardian
Co więcej, eksperci wykazują, że wobec znaczącego deficytu testów liczba chorych podana przez resort może być kilkukrotnie wyższa.Według najnowszych danych przekazanych przez Ministerstwo Zdrowia za pośrednictwem Twittera w naszym kraju stwierdzono dotychczas 1905 przypadków zakażenia wirusem. Tylko w dwóch ostatnich dniach odnotowano niemal 500 nowych przypadków choroby. Oznacza to, że wzrost zachorowań jest obecnie dynamiczny i jak dotąd, mimo wzmożonych środków ostrożności, nie udało się "wypłaszczyć" krzywej zachorowań, choć taką nadzieję wyrażał ostatnio minister Szumowski.