W niedzielę bocianica Arczi, która na zimę postanowiła zostać w Poznaniu, zamiast lecieć na Południe, została wypuszczona na wolność przez pracowników tamtejszego Zoo. Pracownicy poznańskiego Zoo wypuścili na wolność bocianicę Arczi. Jak podaje Gazeta Wyborcza, o ptaku zrobiło się głośno przed dwoma laty, gdy na zimę pozostał w Poznaniu, zamiast odlecieć na Południe. Skąd imię Arczi? Pierwotnie ptak miał się nazywać Artur, bo odłowił go pracownik poznańskiego Zoo o tym imieniu. Gdy jednak okazało się, że to bocianica, imię zmodyfikowano.Mieszkańcy poznańskiej Śródki zaczęli karmić ptaka, który wybrał Polskę zamiast ciepłych krajów. Została zważona i zmierzona - włącznie z jej dziobem - spisano również numery zamieszczonych na jej nogach obrączek.W zimę bocianica znalazła się pod opieką poznańskiego Azylu dla ptaków. Ostatecznie jednak jesienią znowu nie zdecydowała się opuścić Poznania, zostając tam także na kolejną zimę.- Słynny bocian ze Śródki trafił do nas na początku lutego - tegoroczna zima (mróz i długo zalegający śnieg) w centrum miasta, które ten ptak upodobał sobie do życia, była trudna do przetrwania - informuje Zoo w Poznaniu.- Dlatego udzieliliśmy dzikiemu bocianowi schronienia i opieki. Ptak przezimował u nas na ptasim zimowisku, w towarzystwie innych azylowych bocianów - czytamy we wpisie poznańskiego Zoo na Facebooku.Przed kilkoma dniami dr Marcin Tobółka z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu pomógł w dokonaniu oględzin stanu zdrowia i kondycji bocianicy. - Słynny śródecki bocian powrócił na wolność! - obwieścili pracownicy poznańskiego Zoo, udostępniając nagranie, na którym widać, jak Arczi stawia pierwsze kroki na trawie, rozpościera skrzydła i po kilku próbach wznosi się w powietrze, kołując ponad łąkami.
Kwane Stewart to 49-letni weterynarz meksykańskiego pochodzenia, mieszkaniec Kalifornii, który od kilku lat jeździ po tym stanie i pomaga zwierzętom ludzi bezdomnych. Leczy je i ratuje. I to wszystko za darmo, z własnej kieszeni. Miłością do zwierząt i chęcią niesienia im pomocy zaraził się już w dzieciństwie. Później pasja przerodziła się w pracę.Psy ratowane i leczone bezinteresownie przez ulicznego weterynarzaW związku z kryzysem gospodarczym, jaki dotknął Stany Zjednoczone w 2007 roku, potrzebujących przybyło. Wtedy to postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i poświęcić się zwierzętom jeszcze bardziej. I tak oto od lat pracuje na ulicach Kalifornii jako uliczny weterynarz. Ludzie są mu bardzo wdzięczni za tę pomoc. Do tej pory udało mu się wyleczyć już około 400 zwierząt.Kwane Stewart dodaje, że ludzie bezdomni bardzo kochają swoje psy. Czworonogi te stanowią dla nich coś na wzór wsparcia emocjonalnego. Mają w końcu tylko ich. Starają się więc, jak mogą, by zapewnić im dobre warunki na miarę ich możliwości. Jednak jest to trudne, gdyż sami codziennie toczą walkę z głodem i ubóstwem. - Ci bezdomni dbają o swoje zwierzęta jeszcze lepiej niż my - przyznał Stewart.Źródło: Wprost
W takich sytuacjach traci się wiarę w ludzkość. Ludzie pierw przygarniają psy, by po jakimś czasie, gdy znudzą im się lub są w jakimś sensie dla nich niewygodne, porzucić je. Takich przypadków na świecie jest niestety mnóstwo. Mało tego, zamiast oddać je do schroniska, bo to specjalne miejsce dla odrzuconych i niechcianych zwierząt, posuwają się do okrutnych czynów. Porzucają psy na ulicy lub na drodze wyrzucając z auta, czy w lesie. Są także w stanie własnoręcznie zabić lub skazać na pewną śmierć, przywiązując do drzewa lub wrzucając do kontenera na śmieci, jak w tym przypadku. Na szczęście w porę znalazł się człowiek, który znalazł tego psa i go uratował.Pies potraktowany jak śmieć przez swoją właścicielkę. Został znaleziony w kontenerze na śmieciPisak został wyrzucony przez okrutną właścicielkę do kontenera na śmieci. Trzy dni później znalazł go śmieciarz, Nathan Binnie. Mężczyzna był przerażony tym widokiem. Los zwierzęcia nie był mu obojętny. Zajął się nim i wezwał pomoc.Sunia była skrajnie wychudzona. Ważyła tylko nieco ponad 7 kilogramów. Według ustaleń weterynarza, musiała głodować już od dłuszego czasu."Przecież zwierzęta powinny być traktowane z takim samym szacunkiem jak ludzie. Kiedy znalazłem tę psinkę, można było policzyć każdą kość i żebro na wychudzonym ciele. Cała drżała z zimna i przerażenia" - powiedział Nathan.Pracownicy z Humane Society of Westmoreland County odkryli, że pies ma wszczepiony mikroczip. Dzięki niemu udało się namierzyć jego właściciela. Okazała się nim kobieta, która przeprowadziła się niedawno to Teksasu. Ustalono także, że pies ma na imię Mia, jednak postanowiono zmienić jej imię na Fawna. Właścicielką pupila miała być Nicole Baker. Kkobieta przeprowadziła się niedawno do Teksasu.Właścicielka przyznała się do winy. Została m.in. obciążona karą grzywną w wysokości 600 dolarów.Źródło: kochamyzwierzaki.pl
Tristan jest niepełnosprawnym psem, który porusza się na specjalnym wózku inwalidzkim. Przeszedł poważny uraz kręgosłupa, który spowodował u niego częściowy paraliż nóg. To jednak na szczęście nie przeszkadza mu w normalnym funkcjonowaniu i oddawaniu się pracy na lotnisku w San Francisco, gdzie pełni rolę lotniskowej maskotki i psa zabawiacza, który dba o dobry nastrój podróżnych.Pies na wózku pracuje na lotnisku i jest ulubieńcem podróżnychPies o imieniu Tristan porusza się na psim wózku inwalidzkim i jest jednym ze zwierząt, które pracują na lotnisku w San Francisco. Należy do specjalnej, wykwalifikowanej zwierzęcej brygady, która ma za zadanie dbać o dobry nastrój panujący na lotnisku i dobre samopoczucie podróżnych. Pełnią też rolę "pocieszycieli" i poprawiaczy humoru, dla osób, które boją się lotu. Psy z "Wag Brigade" to prawdziwi czworonożni terapeuci i jest ich aż 22. Ale ekipa ta nie składa się jedynie z samych psów, w jej skład wchodzi bowiem także... świnka o imieniu Lilou.Zwierzęta te są podopiecznymi miejscowego stowarzyszenia na rzecz zapobiegania okrucieństwu wobec zwierząt. Czworonogi przeszły specjalistyczne kursy terapeutyczne dla zwierząt i należą do grupy Animal Assisted Therapy (AAT).Zwierzęca brygada nie lata po lotnisku w samopas, lecz przechadza się po nim pod czujnym okiem opiekunów. Serca podróżnych niewątpliwie najbardziej podbijają niepełnosprawny buldożek Tristan i świnka Lilou.Źródło: Wprost
Bezdomny pitbull o imieniu Rush codziennie samodzielnie ścielił swoje posłanie, zerkając przy tym błagalnymi, uroczymi oczami na ludzie. Prawdopodobnie wypracował sobie taką metodę, aby zwrócić tym większą uwagę i wyróżnić się na tle innych psów znajdujących się w schronisku. Tak bardzo zależało mu na znalezieniu nowych właścicieli i kochającego domu.Pies ze schroniska codziennie ścielił swoje posłanie. Chciał się wyróżnić i znaleźć właścicieli. Poskutkowało Nagranie z urocznym pitbulem w akcji podbiło serca internautów. Filmik z psem samodzielnie ścielącym swoje posłanie ma w serwisie YouTube już blisko 1 mln wyświetleń.Psiak miał zachowywać się w ten sposób codziennie. Tak bardzo chciał zostać zauważony i pokochany. Czekał niecierpliwie na ludzi, którzy postanowią go przygarnąć i się nim zaopiekować. Po zamieszczeniu nagrania w sieci zainteresowanych adopcją psiaka zaczęło przybywać. W końcu znalazł szczęśliwy, kochający dom. Ma w nim ciepłe łóżko, które może nazwać własnym i już nie musi go codziennie ścielić i zabiegać o atencję. Został zaadoptowany przez parę, która straciła swojego psa i nie myśleli o nowym, ale historia Rusha bardzo chwyciła ich za serce i postanowili go zaadoptować.Nagranie, o którym mowa w artykule, znajdziecie tutajŹródło: naszefutrzaki.eu
Zespół brytyjskich naukowców wraz z członkami jednej z charytatywnych organizacji zajmującej się zwierzętami, wspólnymi siłami prowadzą badania, które mogą okazać się przełomowe. Jeśli ich teza się potwierdzi, bardzo ułatwi nam to walkę z groźnym wirusem i jego wykrywaniem.Psy za pomocą węchu mogą rozpoznać osoby chore na Covid-19?Badania prowadzone są pod kątem sprawdzenia, czy psiaki są w stanie wyczuć wirusa w organizmie człowieka i rozpoznać osoby chorujące na Covid-19. Badacze wraz z kilkoma wybranymi psami będą współpracować z Londyńską Szkołą Higieny i Medycyny Tropikalnej oraz z uniwersytetem w Durham. Badania będą trwały sześć tygodni. Mają one udowodnić, czy czworonogi są w stanie wywęszyć osoby zakażone wirusem.Jeśli eksperyment się powiedzie, znacznie ułatwi to wykrywanie osób chorych i ich izolację, a zatem jeszcze bardziej skuteczną walkę z koronawirusem. Będzie to przede wszystkim szybsze i mniej problematyczne, niż do tej pory z testami.Organizacja współpracująca z naukowcami prowadziła już wcześniej podobne doświadczenia. Przeszkolone przez nich psy umiały na podstawie próbek pobranych od pacjentów wykrywać m.in. takie choroby, jak infekcja bakteryjna czy choroba Parkinsona.Psi węch ma niezwykłe właściwości, co wiadomo nie od dziś. Od lat bowiem wykorzystuje się go do wykrywania nawet niektórych rodzajów nowotworów, malarii i chorób układu oddechowego. Czas pokaże, czy zwierzęta pomogą nam i tym razem.Źródło: Rzeczpospolita
Prezes Zarządu Dolnośląskiego Inspektoratu Ochrony Zwierząt Konrad Kuźmiński opublikował na Twitterze krótki film, którego treść może poważnie oburzać. Poinformował w nim, że on oraz jego współpracownicy uratowali bezbronne zwierzęta, które padły ofiarą maltretowania i wykorzystywania seksualnego. Choć podobne akcje ratunkowe powinny być powszechnie chwalone, tym razem mogą spotkać się z karą.- Przed chwilą dostaliśmy telefon ze Stacji Sanitarno-epidemiologicznej w Wałbrzychu, dotyczący tego, że Komenda Miejska Policji w Wałbrzychu skierowała przeciwko nam wniosek o wymierzenie kary pieniężnej za to, że odebraliśmy dwa psy i jednego kota od skrajnej patologii (...), podczas gdy inne służby wiedzące o sprawie nie zrobiły kompletnie nic, aby uwolnić je ze środowiska patologicznych nadużyć - przekazał Kuźmiński.
Prezes Zarządu Dolnośląskiego Inspektoratu Ochrony Zwierząt Konrad Kuźmiński opublikował na Twitterze wstrząsające nagranie. Pokazał w nim, jak dzieci Ewy G. pukają od wewnątrz w drzwi wejściowe do mieszkania, błagając o pomoc. Na filmie usłyszeć można także szereg wulgaryzmów, jakimi kobieta zwraca się do wychowanków. Poza tym z relacji Kuźmińskiego wynika, że przez długi czas G. znęcała się także nad zwierzętami.- Katowała dzieci i zwierzęta. Te ostatnie pozostawił na pewną śmierć. Wszystko działo się naprzeciwko Komendy Policji w Dzierżoniowie. Zwierzęta od tyg. konały w mieszkaniu. Powodem nagłej wyprowadzki Ewy G. były liczne zgłoszenia dotyczące katowania zwierząt i dzieci. (...) Częste interwencje policji i opieki społecznej nie przyniosły żadnej poprawy - patologiczna matka za nic miała dobro dzieci, które codziennie, przez wiele godzin katowała za zamkniętymi drzwiami. (...) Katowane dzieci nadal przebywają u patologicznej matki. Taką informację otrzymałem przed chwilą od sąsiadki - przekazał Kuźmiński.
Jak poinformował Sławomir Cichy, rzecznik Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Katowicach, w sobotę na terenie lasu, w leśnictwie Lipowa, należącego do Nadleśnictwa Opole znaleziono kilkaset kilogramów świeżych skór i głów owczych po uboju.Zwierzęta znalezione martwe w lesie, chodzi o ich szczątki. Makabryczne odkrycieJak informuje RMF24.pl, szczątki zwierząt w plastikowych workach zostały rozrzucone dokładnie na parkingu leśnym w pobliżu autostrady A4. Na miejscu od rana pracowali policjanci z Wydziału Dochodzeniowo-Śledczego KMP w Opolu oraz Straż Leśna. Powiadomiono także służby sanitarne.- Wczoraj wieczorem albo dziś w nocy zwierzęta zostały profesjonalnie oprawione. To świeże pozostałości po uboju 63 owiec, baranów i konia. Kolczyki identyfikacyjne zostały usunięte - przekazał Waldemar Wilk ze Straży Leśnej Nadleśnictwa Opole.Ślady wskazują na to, że za porzuceniem szczątek stoją osoby zajmujące się handlem, które przyjechały prawdopodobnie samochodem dostawczym. Odpady zapakowane zostały w dostępne w handlu plastikowe worki. Jak twierdzą leśnicy, ubój został dokonany na zamówienie konkretnego odbiorcy, który obecnie jest poszukiwany przez policję.Pobrano już próbki mięsa do badań przez powiatowego lekarza weterynarii, który przybył na miejsce. Po zakończeniu wczorajszych prac przez policję, pozostałości po ubitych zwierzętach miały zostać przekazane do utylizacji.Sprawcom, prócz sankcji karnych i finansowych związanych z nielegalnym wyrzuceniem do lasu niebezpiecznych odpadów i zaśmiecaniem środowiska, grozi także grzywna w wysokości kilku tysięcy złotych za złamanie wprowadzonego przez rząd tymczasowego zakazu wstępu do lasu, który ma związek z epidemią.Źródło: RMF24.pl
Branża futrzarska spotyka się obecnie z dużą krytyką. Stajemy się coraz bardziej wrażliwi na los zwierząt. Sposoby ich traktowania na fermach pozostawiają wiele do życzenia. Właściciele są krytykowani przez różne środowiska, ale mimo to, fermy wciąż nie są poddawane wystarczającej kontroli.
W swoim wpisie na Facebooku Zoo w Poznaniu ogłosiło żałobę po uwielbianym przez pracowników oraz odwiedzających tygrysie - Gideonie. Zwierzę to trafiło pod skrzydła poznańskiego ogrodu prosto z nielegalnej pseudohodowli zwierząt egzotycznych. Pod przykrywką cyrku utrzymywany był w koszmarnych i makabrycznych warunkach. Dwa lata okrutnej niewoli odcisnęło piętno na zdrowiu zabiedzonego zwierzaka, który został odebrany z rąk oprawców wspólnie ze swoim bratem - Sokką. Zoo w Poznaniu: Tragiczna historia "poznańskiego miziaka"Jak donosi zoo, tygrys zmarł na charakterystyczną dla katowanych przez cyrki zwierząt chorobę. W grę weszły zniszczone nerki, co jest jedną z częściej spotykanych dolegliwości u brutalnie tresowanych na potrzeby publiczności, cyrkowych zwierząt. Przypadek Gideona jest niestety genetyczny, wobec czego wciąż nie wiemy, jak w przyszłości potoczą się losy jego brata. Na swoim facebookowym koncie przedstawiciele zoo dziękują osobom odpowiedzialnym za uratowanie życia zwierzęcia, wspominając jednocześnie sielankowe życie kota w poznańskiej instytucji. Tygrys nie doczekał się końca procesu sądowego swojego oprawcy. Mimo tego, że pierwsze nieprawomocne wyroki w sprawie okrutnej pseudohodowli zapadły już przed Sądem Okręgowym w Śremie to główne wątki tego dramatycznego przypadku rozpatruje wciąż Sąd Okręgowy w Poznaniu. Jak piszą pracownicy zoo, nerki Sokki zostaną poddane kompleksowym badaniom kiedy tylko sytuacja epidemiologiczna na to pozwoli. Tymczasem opłakują zwierzaka na swojej oficjalnej stronie.Źródło: Facebook/ Zoo w Poznaniu
Historie zwierząt, które na swojej drodze napotykają przemoc i zaniedbanie rzadko kończą się dobrze. Złą passę czworonogów postanowił przełamać pewien pies, żyjący u swoich właścicieli w Sosnowcu. W tym wypadku to nie jego opiekunowie okazali się oprawcami, a ich sąsiad. Postanowił on otruć psa specjalnym specyfikiem wykorzystywanym do pozbywania się szczurów. Ku zdziwieniu zarówno jego, jak i śledczych futrzak nie tylko nie wpadł w tarapaty, ale też przechytrzył mężczyznę.Pies: Szokująca historia kochanego czworonogaJak informuje Komenda Miejska Policji w Sosonowcu, trwa prowadzenie czynności śledczych, mających na celu ustalenie przebiegu tych zaskakujących wydarzeń. Jeden z mieszkańców potwierdził miejskim policjantom, że widział, jak ten rzuca coś z okna swojego mieszkania. Z ustaleń wynika, że 47-letni mężczyzna postanowił podrzucić psu swoich sąsiadów kiełbasę nafaszerowaną trutką na gryzonie. Szokującym okazał się być fakt, że zwierzę wzięło pożywienie w pysk. Jak się okazało zrobiło to nie po to, żeby je skonsumować, a żeby zanieść je swoim właścicielom. Z relacji "KMP Sosnowiec" wiemy, że dzielnicowi poczynili już szereg ustaleń w tej sprawie. Najbardziej prawdopodobnym jest scenariusz, że mężczyzna chciał zabić czworonoga ze swojego sąsiedztwa. Obecnie los zwyrodnialca leży w rękach polskiej prokuratury. Za swój występek grozi mu kara pozbawienia wolności nawet do trzech lat. Na szczęście cały i zdrowy futrzak będzie mógł ponownie bezpiecznie spacerować po swojej okolicy.undefinedŹródło: KMP Sosnowiec
W naszym kraju wśród pewnych grup społecznych wciąż panuje przyzwolenie na stosowanie przemocy wobec zwierząt wszelkiej maści. Niektórzy do aktów przemocy wykorzystują niczego nieświadome psy, które nie zdają sobie sprawy z procederu, w którym biorą udział. Warszawskie media zszokowała relacja o pewnej bardzo krzywdzącej zabawie młodzieży. W sprawę zaangażowane są organy ścigania, a wsparcie ze strony sąsiedztwa daje poczucie nadziei na ukaranie sprawców.Pies: Tragiczny los bezbronnego zwierzęciaJak podaje "Radio Kolor" miejscem całego zamieszanie stała się warszawska Białołęka. W jednym z miejskich parków spokój w sąsiedztwie zaburzyła grupa młodzieży, która patrzyła, jak wyprowadzany przez nich pies rzuca się na niewinną oraz bezbronną wiewiórkę. Z informacji radia wynika, że podczas gdy czworonóg rzucił się na zwierzę, jego właścicielka nawet nie próbowała go od niego odciągnąć. Co więcej, na jej twarzy zagościł uśmiech bowiem dla niej i jej znajomych była to dobra okazja do zabawy.W sprawę zaangażowała się lokalna społeczność. Jak donosi "Kolor" w sąsiedztwie rozpoczęto akcję nagłaśniania całego zdarzenia. Oburzeni obywatele poszukiwali za pomocą mediów społecznościowych świadków tego feralnego zdarzenia, którzy potwierdziliby, w trakcie trwania czynności śledczych, co wydarzyło się w parku. W wyniku szeroko zakrojonych działań udało odnaleźć się świadków oburzającego zdarzenia, którego dopuściła właścicielka czworonoga. Sprawa przekazana została organom ścigania.Źródło: Radio Kolor
Żyjemy w ciężkich czasach, jak się okazuje nie tylko dla ludzi, ale także dla zwierząt. Susza, kryzys klimatyczny i finansowy, a także szalejący koronawirus doprowadziły do tragedii w schronisku dla koni. Wolontariusze ze łzami proszą o pomoc.Zwierzęta nie mają jedzenia. Dramatyczny apel schroniska dla koniSchronisko Pegasus to dom dla ponad setki zwierząt. Celem działalności ośrodka jest edukowanie i pomoc osobom zagrożonym wykluczeniem. Wiekszość pracy przy zwierzętach wykonują za darmo wolontariusze. Zaangażowani, pełni pasji i bezgranicznie oddani mieszkańcom placówki. W schronisku jak podkreślają, znajdują się konie, które były ofiarami znęcania przez człowieka. Pegasus pomaga stworzeniom odrzuconym. Oprócz koni znajduje się tam także osiołek, psy i koty.W placówce mieszka Odyseja, klacz odebrana rolnikowi, który wykorzystywał ją do ciągnięcia wozu. Wycieńczoną i zostawiającą przy tym krew na asfalcie zauważyli wolontariusze. Wymagała operacji i rehabilitacji. Innym uratowanym koniem jest Shandy, którą młoda właścicielka biła łańcuchem i umieszczała w sieci tragiczne filmy z udziałem zwierzątka. Pegasus jest też domem dla niewidomych bracia mniejszych.Susza to zły czas dla rolników. Siano należy przenosić do bardziej wilgotnych terenów, co wiąże się z kosztami. Ceny rosną. Łąki zamieniły się w piach, konie nie mają się gdzie paść. Mieszkańcy schroniska potrzebują weterynarza, a nie ma pieniędzy na opłacenie wizyt. Dług za faktury wynosi już około 20 tys. złotych. Regularne przeglądy i inne zabiegi są niezbędnę, a wymagają sporych nakładów finansowych. Bez wsparcia ze strony społeczeństwa konie nie przeżyją.W dzisiejszych czasach wrażliwość na cierpienie zwierząt wzrasta. Ludzie litują się nad pieskami i kotami, chętnie adoptują i dokarmią. Nie każdy myśli jednak o stworzeniach hodowlanych. Hodowla to spory wydatek, pieniędzy wciąż brakuje. Warto pochylić się nad apelem pracowników schroniska Pegasus.Źródło: [Onet]
Sąd w Myszkowie (Śląsk), skazał Rafała B. na dwa lata prac społecznych i wysoką grzywnę. W czerwcu 2019 roku potrącił celowo głuchego i starego psa. Zrobił to z premedytacją, nagrał filmik ze zdarzenia. Niski wyrok sądu oburza.Pies został zamordowany przez młodego mężczyznęRafał B. pracował jako dostawca. Jadąc leśną drogą, zobaczył głuchego pieska leżącego na lokalnej drodze. Postanowił go potrącić. Nagrał filmik z tego strasznego zdarzenia, aby móc potem zamieścić go w internecie. "Ty! Stary! Podnoś się!"- tak mężczyzna zwracał się do konającego zwierzęcia. Na końcu filmu mówi "Ale chu...Chodzić nie umiesz, to masz teraz na łeb...". Po tym przejechał jeszcze raz po głowie pieska.22-latek pochwalił się swoim morderstwem w internecie. Ludzie oglądający filmik byli wstrząśnięci. Obrońcy praw zwierząt złożyli sprawę do prokuratury. Nagranie wstrząsnęło opinią publiczną. "Od kilkudziesięciu lat zajmuję się sprawami dotyczącymi znęcania się nad zwierzętami, ale pierwszy raz widziałam tak drastyczne i ociekające przemocą nagranie. To była egzekucja" - mówiła w tamtym czasie Magdalena Gmyrek z Oleśnickich Bid.Sąd skazał mężczyznę na 2 lata prac społecznych, karę grzywny i 10-letni zakaz posiadania zwierząt. To skandalicznie niski wyrok, biorąc pod uwage okliczności zabójstwa. Sąd zaśmiał się ludziom w twarz. Mężczyzna zdaniem wielu zasługuje na wyższą karę i leczenie. Nikt o zdrowych zmysłach nie skrzywdzi w taki sposób bezbronnego zwierzątka.Sądowe wyroki w sprawach znęcania się nad zwierzętami szokują. Zaskakuje mało poważne podejście sądów i bagatelizowanie tego typu spraw. Zabijanie zwierząt niczym nie różni się od zabijania ludzi. Wszyscy mamy prawo żyć w godnych warunkach.Źródło: [Rmf24.pl]
Dolnośląski Inspektorat Ochrony Zwierząt od lat na terenie całego kraju walczy o życie wielu istot, które doznają krzywdy i okrucieństwa ze strony człowieka. Niestety, dramatycznych interwencji nie brakuje. Dochodzi do nich niemal codziennie. Ta, do której doszło wczoraj, należy do jednej z najstraszniejszych.Pies został zagłodzony na śmierć. Wstrząsająca interwencja inspektorów DIOZWłaściciel 2-letniego dobermana zgotował mu prawdziwe piekło z życia. Dramat zwierzaka trwał już od jego wczesnych, szczenięcych lat. Był bowiem przetrzymywany w koszmarnych warunkach, w dodatku na krowim łańcuchu oraz głodzony i karmiony trutką na szczury. Psiak nie wiedział nawet, co to znaczy dom czy spacery. Zamiast otrzymać od swojego właściciela miłość i bezpieczeństwo, otrzymał mękę i śmierć. Został na koniec dobity młotkiem i zakopany przy budzie. Miało to miejsce w Marciszowie na Dolnym Śląsku i właśnie tam wczoraj udali się inspektorzy z DIOZ w ramach interwencji. Niewyobrażalne, do czego zdolny jest człowiek. Sadysta został zatrzymany i odpowie za swój czyn."Jesteśmy właśnie w Marciszowie, gdzie 41-letni Lucjan S. najpierw zagłodził, a potem dobił młotkiem 2 letniego dobermana. Pies od szczenięcia utrzymywany był na krowim łańcuchu, w zdezelowanej budzie. Sąsiedzi poinformowali nas, że psiak tylko RAZ W ŻYCIU był na spacerze" - napisał na Twitterze Konrad Kuźmiński, dyrektor DIOZ.- „Ale się trzyma, nic go nie bierze, nawet trutka na szczury” - Lucjan S. codziennie faszerował psa trucizną, gdy ten nie chciał umrzeć, sadysta dobił go młotkiem. To treść zeznań złożonych do protokołu. Sadysta został przed chwilą zatrzymany i trafił „na dołek” - dodał w komentarzu do posta dyrektor DIOZ.Nagranie z tej wstrząsającej interwencji DIOZ tutaj. Ostrzegamy, że materiał jest przeznaczony tylko dla osób o mocnych nerwach.
Gazeta Wrocławska zaalarmowała mieszkańców Grabiszyna o niecodziennych zdarzeniach. Od początku majówki tamtejsze futrzaki padają ofiarą ataków dzikiego zwierzęcia. Na łamach lokalnego medium głos zabrali pokrzywdzeni przedstawiciele lokalnej społeczności. Sprawa, którą nagłośnili, została przekazana policji. Trwają działania służb mające na celu ustalenie przebiegu zdarzeń. Chcą oni uchwycić sprawcę zamieszania oraz wymierzyć mu sprawiedliwość.
Ktoś w okrutny sposób znęcał się nad psem, a następnie postanowił brutalnie się go pozbyć. Zgotował mu prawdziwe piekło w jego ostatnich chwilach życia. Podłość ludzka nie zna granic. O tej wstrząsającej sprawie informuje Gazeta Wrocławska.Pies został bestialsko zabity. Jego zwłoki znaleziono w pobliżu stawu. "Wygląda to makabrycznie"Czworonóg znaleziony został martwy w sobotę na stawach w Leśnicy we Wrocławiu. Relacja świadków jest dramatyczna. Jego ciało owinięte było w dywan przybity deską z gwoździami. Rasa psa, jego wiek i płeć oraz inne cechy nie są jak na razie znane. Wykazać ma to dopiero sekcja zwłok, której domagają się działacze ze Stowarzyszenia Ochrony Zwierząt Ekostraż. To też może pomóc w znalezieniu i ujęciu sprawcy. Niewykluczone, że jest nim jego własny właściciel.- Pies to średniej wielkości osobnik w kolorze białym (z tego co można było sprawdzić po rozcięciu kawałka tkaniny). Sekcja zwłok, o którą będziemy wnioskować, wykaże płeć i inne cechy, które być może pozwolą na identyfikacje właściciela i sprawcy - informuje Ekostraż.Okoliczności śmierci czworonoga także nie są znane. Nie wiadomo czy żył, czy był już martwy w chwili jego porzucania. Wszystko wskazuje jednak na celowe i dobrze przemyślane działanie sprawcy, aby jego ofiara nie miała szans na wydostanie się z tej śmiertelnej pułapki. - Nie wiadomo jak pies zginął, wiadomo tylko że wygląda to makabrycznie. Ktoś się bardzo postarał i misternie zabezpieczył psa przed wydostaniem z pakunku - relacjonuje Ekostraż.Źródło: gazetawroclawska.pl
W policyjnym areszcie znalazła się dwójka mężczyzn z Czemiernik. Za pomocą szpadla zadali zwierzęciu śmiertelne ciosy. 59- oraz 32-latek zostali oskarżeni o spowodowanie śmierci bezbronnego futrzaka. Za popełnione czyny grozi im nawet do 3 lat pozbawienia wolności. O tragicznym zdarzeniu dyżurny radzyńskiej policji został poinformowany 11 maja. Do funkcjonariusza zgłosiła się załamana kobieta, która poinformowała o śmierci swojego pupila.Kot został zamordowany w ramach odwetu na sąsiadachJak zeznała śledczym pokrzywdzona, jej kot znalazł się na posesji sąsiada. 59-latek wspólnie ze swoim 32-letnim towarzyszem zabili niewinne zwierzę za pomocą szpadla. Jak wyjaśnili tamtejszym policjantom, doszło do tego, ponieważ ten chciał zjeść ich szynkę. Po odebraniu futrzakowi życia przerzucili go z powrotem na teren działki jego właścicielki. Patrol oddelegowany do zbadania niepokojących doniesień z przykrością musiał potwierdzić te informacje.W momencie dokonania zbrodni obaj panowie znajdowali się pod wpływem alkoholu. Ostatnią noc spędzili w policyjnym areszcie. Starszy z nich miał w organizmie jeden promil alkoholu. Jego kolega zaś ponad 2,5 promila we krwi. Sprawą oprawców zwierzęcia zajmie się wymiar sprawiedliwości. Podczas nadchodzącej rozprawy sądowej obaj odpowiadać będą za naruszenie artykułu 35. Ustawy o Ochronie Zwierząt. W myśl przepisów do więzienia mogą trafić nawet na trzy lata.Źródło: [Polska Policja]
Wychodzony pies, żyjący w fatalnych warunkach, został odebrany starszej kobiecie, nałogowej alkoholiczce, która otrzymała go "w spadku" od syna. Zwierzak po pewnym czasie mu się znudził i stał się dla mężczyzny bezużyteczny. Pies jest agresywny i wyraźnie zastraszony, gdyż od małego był tresowany na groźnego i doświadczał przemocy ze strony właściciela i jego konkubiny.
W ostatnich dniach doszło do silnych przypadków zatrucia, objawiającego się niestrawnością wśród koników polskich z Nadleśnictwa Tuszyma w województwie podkarpackim. Przyczyną tej przykrej sytuacji było najprawdopodobniej dokarmianie zwierząt przez turystów odwiedzających nadleśnictwo. O sprawie informuje Polsat News.Zwierzęta i bezmyślność ludzka. Zatrute konie, a przyczyną dokarmianie ich przez turystów Turyści odwiedzający Nadleśnictwo Tuszyma na Podkarpaciu, zapewne nieświadomie i wcale nie mając złych zamiarów oraz nie chcąc wyrządzić krzywdy zwierzątom, w efekcie ją niestety wyrządzili. Koniki polskie w wyniku silnej niestrawności musiały zostać poddane leczeniu i konieczna była interwencja weterynarza. Zwierzęta obecnie wracają już do zdrowia, ale wciąż są pod stałą opieką oraz obserwacją weterynaryjną.- W konsekwencji konieczna była interwencja weterynaryjna i leczenie całego tabunu. Najmocniej chorującemu wałachowi trzeba było nawet podać kroplówkę, a jedna z klaczy wciąż przyjmuje leki domięśniowe - powiedział w czwartek pan Edward Marszałek, rzecznik Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Krośnie.Pan Edward dodał, że "jest to pierwszy taki przypadek od 1995 roku, a więc od początku hodowli koników polskich w Nadleśnictwie Tuszyma"."Większość z odwiedzających zna już naszą szóstkę łakomczuchów i wie, że to wszystkożerne osobniki. Jednak APELUJEMY - NIE DOKARMIAJCIE KONIKÓW !!! Ostatnio takie lekceważące zachowanie ludzi doprowadziło do pojawienia się niestrawności u kilku koników. Konieczna była interwencja weterynarza" - czytamy w poście na stronie Nadleśnictwa Tuszyma na Facebooku."Dziś nasze łobuzy czują się już dobrze, jednak w dalszym ciągu są poddane obserwacji lekarza oraz leśników" - czytamy w dalszej części wpisu.Źródło: Polsat News / PAP / Facebook
O tej wstrząsającej sytuacji donosi portal dzialdowo.wm.pl. 27 maja pani Karolina wraz z mężem podczas wyprawy na rower zatrzymali się na mostku w Milanowie w okolicach Działdowa na Pomorzu. W pewnym momencie usłyszeli dziwne odgłosy dochodzące z rzeki lub okolic. Jak się okazało, w rzece uwięziony był pies. Zwierzę było wyczerpane i przerażone.
Do tragedii doszło w miejscowości Mount Vernon w amerykańskim stanie Arkansas. Policja znalazła ciało 9-letniego chłopca, które było porzucone nieopodal jego domu. Jak ustalono, dziecko zostało zagryzione przez psy. Chłopczyk tylko na moment wyszedł z domu wyjąć listy ze skrzynki. Prawdopodobnie wtedy doszło do ataku. O tej wstrząsającej sprawie informuje TVP Info.Pies nie zawsze przyjacielem człowieka. 9-letni chłopiec został zagryziony na śmierć 9-latek tylko na chwilę wyszedł z domu, poproszony przez jego mamę, by poszedł po listy ze skrzynki. Chłopiec jednak długo nie wracał. Mijały kolejne minuty, w końcu zaniepokojona matka zaczęła go szukać. Jego zaginięcie zgłosiła także na policję.Funkcjonariusze policji prędko zjawili się na miejscu i rozpoczęli poszukiwania chłopca. Sprawa była o tyle dziwna i niepokojąca, gdyż do zaginięcia dziecka doszło dosłownie pod jego własnym domem. Wkrótce doszło do przełomu w poszukiwaniach. Chłopiec został odnaleziony, jednak niestety martwy. Jego okaleczone ciało policjanci znaleźli na polu nieopodal domu. Ze wstępnych ustaleń policji i oględzin ciała dziecka, a także z zeznań matki, wynika, że za tą tragedią najprawdopodobniej stoją psy. Matka przyznała, że wcześniej widziała grupę agresywnych psów biegających po okolicy.Jak oświadczyło biuro szeryfa hrabstwa Faulkner, w związku ze sprawą przesłuchane zostały dodatkowo dwie osoby. Złapano także dwa podejrzane, błąkające się po okolicy psy. Trafiły one do lokalnego schroniska a także zostaną poddane obserwacji. Weterynarze postarają się ustalić, czy zwierzęta te faktycznie brały udział w ataku i stoją za śmiercią chłopca.Źródło: TVP Info
Nieżyjący goryl górski Rafiki był jednym z najbardziej rozpoznawalnych zwięrząt swojego gatunku. Za pomocą mediów społecznościowych Uganda Wildlife Authority przekazała zasmucającą wiadomość o jego śmierci. Okazuje się, że został zamordowany przez grupę czterech mężczyzn. Sytuacja ta może niekorzystnie wypłynąć na turystykę w Ugandzie. Wynika to ze zmian, jakie mogą mieć miejsce w stadzie, któremu przewodził zabity ssak. Zwierzę uwielbiane przez wielu zostało zabiteNa swoim oficjalnym koncie na Facebooku Uganda Wildlife Authority przedstawiła oficjalne stanowisko w sprawie Rafikiego. Goryl zmarł w wieku 25 lat. Przewodził on grupie 17 zwierząt, które zamieszkiwały w Parku Narodowych Bwindi. Kłusownicy zranili go nożem, wywołując poważne obrażenia wewnętrzne. W rozmowie z dziennikarzami BBC przedstawiciel UWA, Bashir Hangi ostrzegł turystów. Okazuje się, że przejęcie władzy w stadzie przez nowego, dzikiego osobnika może wpłynąć negatywnie na relacje goryli z człowiekiem.Zwierzę zaginęło 1 czerwca. Jak podaje RMF FM, jego ciało zostało odnalezione następnego dnia. Grupa czterech mężczyzn została ujęta przez organy ścigania. Tłumaczyli oni, że zostali zaatakowani, a ich działania wynikały z samoobrony. Wciąż nie postawiono im konkretnych zarzutów. Obecnie trwają czynności wyjaśniające przebieg zdarzenia.Przypomnijmy, że na świecie żyje około tysiąca przedstawicieli tego gatunku. Zamieszkują obszary na granicy Rwandy, Ugandy i Demokratycznej Republiki Konga. W 2018 roku goryl górski został usnięty z listy krytycznie zagrożonych gatunków. Międzynarodowa Unia Ochrony Przyrody zakwalifikowała gatunek ten jako zagrożony. Źródło: [RMF FM/PAP/BBC/UWA]
Jerzyki są objęte w Polsce ochroną gatunkową ścisłą. Muszą się z tym liczyć na przykład ekipy budowlane, których prace mogłyby zaszkodzić krajowej populacji tych ptaków. Warto jednak pamiętać, że każdy z nas może bez dużego zaangażowania pomóc uratować życie niejednego ptaka. Co ważne, bardzo często zdarza się bowiem, że nasz niewielki wysiłek jest im pilnie potrzebny.Jak informują przedstawiciele strony "Ptaki w Polsce" na Facebooku, jerzyki mają nietypową wśród ptaków budowę nóg. Kiedy znajdą się na chodniku lub trawniku, prawie nie mogą się poruszać. Naturalnie przygotowane są bowiem przede wszystkim do długich lotów - w powietrzu mogą utrzymywać się nawet przez 2-3 lata. Na ziemi mają jednak utrudniony dostęp do pokarmu, co w wielu przypadkach doprowadza do ich śmierci.
Sprawą bezwzględnego skatowania bezbronnego kota w styczniu żyła cała Polska. Na nagraniu, które opublikowano w sieci, widzieliśmy, jak przez ponad 60 sekund sadysta, dzierżąc w dłoni metalową pałkę, uganiał się za próbującym się ukryć kotem. Mężczyzna uderzył nią zwierzę kilkanaście razy. Ostatecznie 20-latek drzwi frontowe i wyrzucił przez nie skatowane stworzenie. Następnie postanowił jednak ruszyć za nim. W tym miejscu nagranie się urywa.Prabuty. Rusza proces oprawcy bezbronnego kotaZarzuty w tej sprawie usłyszał nie tylko młody mężczyzna, ale również jego była partnerka, Klaudia Cz., która zamiast pomóc katowanemu zwierzęciu, zdecydowała się uwiecznić zajście za pomocą telefonu komórkowego. Autorka materiału, który odnaleźć można m.in. po tym LINKIEM, tłumaczyła potem, że rzekomo została zmuszona do nagrania sytuacji. "Bałam się zareagować mimo łez w oczach. Bałam się, że mi coś zrobi", przekonywała.Sprawę nagłośnił w internecie Konrad Kuźmiński, prezes Zarządu Dolnośląskiego Inspektoratu Ochrony Zwierząt. "Będziemy żądać, aby parszywe dziewczę również poniosło odpowiedzialność karną za pomocnictwo w znęcaniu się nad kotem", pisał w styczniu za pośrednictwem Twittera.Tym razem Kuźmiński poinformował o procesie 20-latka, który ruszy już w najbliższy wtorek. Za zabójstwo zwierzęcia ze szczególnym okrucieństwem grozi kara do 5 lat pozbawienia wolności. O pomoc w dojechaniu na rozprawę, w której planują wystąpić jako oskarżyciele, proszą przedstawiciele Dolnośląskiego Inspektoratu Ochrony Zwierząt. Zbiórkę wspomóc można, klikając na ten LINK.Źródło: twitter/Konrad Kuźmiński / ratujemyzwierzaki.pl
Sprawa wywołuje wiele kontrowersji wśród internautów, a wręcz dzieli je na dwie grupy. Jedna z nich broni właściciela, powołując się na relację i więź z pumą. Druga grupa twierdzi, że zwierzę było zaniebane, a warunki, w jakich przebywało uwłaczają godności nawet psa - co mówić o dzikim zwierzęciu.
W mediach społecznościowych opublikowano nagranie z kolejnej akcji ratowniczej, jaka miała miejsce w Kolorado. Tamtejsi funkcjonariusze otrzymali zgłoszenie w sprawie szczeniaków, które zostały opuszczone w zaniedbanym dole. Wszyscy byli pewni, że mają do czynienia z małymi labradorami. Weterynarz, który zbadał zwierzęta, szybko wyprowadził ratowników z błędu.