Kindergelt to niemiecka wersja świadczenia 500+, ale o wiele bardziej rozbudowanaW tym roku dodatek doczekał się waloryzacjiSkorzystają na tym tysiące Polaków - jeden z rodziców musi jednak legalnie mieszkać i pracować na terenie NiemiecW Polsce nie ma jednak na razie co liczyć na podobne działania ze strony rząduWydatki z budżetu o takiej sumie mogłyby utrudnić i tak niezbyt dobrą sytuację finansową polskiego rządu.
Centroprawicowa partia CDU jest jedną z dwóch głównych sił w niemieckim parlamencieNo jej nowego lidera Armina Lascheta, który zastąpi na stanowisku Annegret Kramp-Karrenbauer, głosowało 521 z 1001 kandydatów„Zdaję sobie sprawę z odpowiedzialności związanej z tym urzędem”, przekazał przewodniczący Unii Chrześcijańsko-DemokratycznejSzczegóły istotnych zmian w niemieckiej polityce przytacza Onet. Zwrócono uwagę, że po ogłoszeniu wyników Armin Laschet podziękował swoim dwóm konkurentom, którzy również ubiegali się o przewodnictwo CDU.Zwycięzca pozostawił w tyle byłego lidera parlamentarnego grupy Unii Friedricha Merza oraz eksperta ds. polityki zagranicznej Norberta Röttgena.
Zarzuty, w których członkowie przeróżnych formacji politycznych oskarżani są o współpracę z obcymi służbami, to obecnie niemal codzienność. Podobną narrację w sprawie rzekomego służenia zachodnim interesom przez niepubliczne media znamy również z Telewizji Polskiej czy wystąpień członków Zjednoczonej Prawicy.Insynuacjom towarzyszy czasem wspomnienie amerykańskiego kapitału. Zwykle, grając przy tym na historycznych uprzedzeniach, wspomina się jednak swoistą kolaborację z Niemcami czy Rosjanami.Autor przesyłki, jaką otrzymał Robert Biedroń, poszedł jednak o krok – jeśli nie o kilka kroków – dalej.
Przedstawiciele niemieckich władz zdecydowali się przedłużyć lockdown do niedzieli, 14 lutegoOprócz utrzymania obowiązujących obostrzeń zdecydowano, że w komunikacji miejskiej obowiązkowa będzie medyczna maska ochronna. Używanie maseczek ochronnych będzie niedozwoloneDecyzja o przedłużeniu obostrzeń ma swe podłoże w pojawieniu się nowej mutacji koronawirusaWobec rozporządzenia rządu w Berlinie, wprowadzanego w życie w porozumieniu z rządami niemieckich krajów związkowych, do 14 lutego zamknięte pozostaną restauracje, ośrodki kulturalne oraz ośrodki kultury, wskazuje Wirtualna Polska. W handlu detalicznym działalność prowadzą jedynie sklepy spożywcze, drogerie i apteki.Przedłużony lockdown zakłada ponadto dalsze silne ograniczenie prywatnych spotkań. Portal zwraca uwagę, że obecnie możliwe jest spotkanie się wyłącznie z jedną osobą spoza gospodarstwa domowego.
Powołując się na berliński portal TAG24, WP wskazuje, że w dzielnicach Schmargendorf oraz Prenzlauer Berg doszło do dwóch pożarów, w których łącznie spłonęło 5 pojazdów. Według niemieckich dziennikarzy „seria pożarów” rozpoczęła się w okolicy godziny 1 w nocy przy ulicy Einsteinstrasse.Około godziny 2:40 w Berlinie podpalono samochód należący do polskiej ambasady. Ogień doszczętnie zniszczył tylną oraz środkową część auta. Akcja gaśnicza miejscowej straży pożarnej trwała przeszło dwie godziny.Z informacji przekazanych przez rzecznika berlińskiej straży wynika, że przyczyny pożaru nie są znane. Na całe szczęście w wyniku zdarzenia nikt nie odniósł obrażeń, zaznacza Wirtualna Polska.Spalony samochód pracownika @PLinDeutschland pic.twitter.com/tCBcSifHce— Cezary „Trotyl” Gmyz #AnnoDomini2020 (@cezarygmyz) February 23, 2021
Brandenburgia chce stworzyć punkty testowania na koronawirusaMiałyby stanąć przy granicy z PolskąW przypadku zamknięcia granic testowani byliby tam pracownicy transgraniczniJak podaje za Deutsche Welle portal Interia, Brandenburgia - graniczący z Polską wschodnioniemiecki land - zapowiedziała utworzenie w pobliżu granicy punktów, w których wykonywane będą testy na zakażenie koronawirusem. Bliższe szczegóły przedsięwzięcia mają zostać przedstawione w przyszłym tygodniu, jednak już teraz wiadomo, że tego rodzaju punkty miałyby zapobiec utrudnieniom dla pracowników transgranicznych w przypadku spowodowanego eskalacją sytuacji epidemicznej ewentualnego przywrócenia kontroli na granicy polsko-niemieckiej.Punkty testowania na koronawirusa pomogłyby także rozładować korki i zatory, które wystąpiłyby w przypadku przywrócenia kontroli. Z kolei w przyszłości mogłyby być wykorzystywane niezależnie od zagrożenia epidemicznego.
W piątek w Nadrenii Północnej-Westfalii na dożywocie skazana została przedszkolaka Sandra M. 25-latka została uznana winna zabójstwa dwuletniej dziewczynki.Greta znajdowała się w placówce, gdzie pracowała przedszkolanka, stosująca zdaniem sądu brutalne metody wychowawcze. Jeden z incydentów spowodował, że dziewczynka zmarła w szpitalu.
Granice Niemiec będą dla Polaków w domyśle zamknięte - by przejść legalnie trzeba będzie mieć negatywny wynik testu na COVID-19.Polska została, podobnie jak Bułgaria i Cypr, uznana w tej chwili za kraj wysokiego ryzyka.Podobna sytuacja panuje również w Czechach, gdzie przekraczane granicy również jest dla Polaków utrudnione. Żeby przejść przez czeską granicę należy wypełnić specjalny formularz.
Swoje tezy biskup Franz-Josef Overbeck z Essen sformułował już na początku tego roku. Dopiero jednak w Niedzielę Palmową zostały one odczytane w czasie mszy w kościołach w diecezji zarządzanej przez hierarchę.Nie ulega wątpliwości, że słowa biskupa Franza-Josefa Overbecka są dla wielu osób z Kościoła kontrowersyjne. Mowa zarówno o duchownych, biskupach, jak i zwykłych wiernych. Czy nadszedł czas na to, by przez instytucję Kościoła przetoczyła się ogromna reforma?
Szczególnie źle wygląda sytuacja opiekunek, które jeżdżą do Niemiec. To grupa kilkuset tysięcy kobiet, które pracują w strefie bezprawia – podmioty, które je zatrudniają, sprytnie omijają tak polskie, jak i niemieckie prawo. Jednocześnie nikt nie chce systemowo uregulować i poprawić ich sytuacji. Same opiekunki zaś często nie znają języka, boją się obcego systemu prawnego, są nieświadome swoich praw, nie wiedzą, do kogo się zwrócić, gdy dzieje im się krzywda.Niemieckie opiekunki w swoim kraju są objęte układem zbiorowym. Zgodnie z nim ich płaca minimalna przekracza 10 euro za godzinę, mają umowy etatowe, szczegółowo limitowane godziny pracy, jasno i precyzyjnie wyznaczony zakres obowiązków. Każde złamanie ich praw jest ścigane przez odpowiednie instytucje.Zupełnie inaczej wygląda sytuacja polskich opiekunek. Zdecydowana większość z nich pracuje w szarej strefie lub w ramach niskopłatnych i niestabilnych umów cywilno-prawnych. Te, które pracują w szarej strefie, są zdane na łaskę i niełaskę rodziny, która zleca im pracę. Niekiedy z dnia na dzień są wyrzucane z domu bez żadnych praw ani możliwości walki o należne wynagrodzenie.Niestety sytuacja opiekunek, które posiadają umowy wiele się nie różni od tych, które pracują na czarno. Ich prawa są łamane praktycznie na każdym obszarze i na każdym etapie ich zatrudnienia. Większość opiekunek pracujących w Niemczech ma krótkotrwałe umowy zlecenia z agencjami, które nie tylko nie dbają o przestrzeganie podstawowych praw pracowniczych, ale które przejmują często ponad połowę środków przekazanych od rodzin osób wymagających opieki. Rodzina niemiecka płaci za miesięczną opiekę 2500-2800 euro, ale z tej kwoty zaledwie 1200-1500 euro trafia do kieszeni pracownic, czyli kwoty bliskie niemieckiej płacy minimalnej. Agencje niemieckie pobierają opłatę około 10% kwoty wydawanej przez rodzinę osoby do opieki, polskie agencje nawet 40-50%. Łańcuch zatrudnienia oparty jest na trzech umowach: niemiecka rodzina zawiera umowę z niemiecką agencją, agencja niemiecka z agencją polską i wreszcie agencja polska z polską opiekunką. Nie musiałoby być w tym nic nagannego, gdyby nie fakt, że wszystkie te umowy są wątpliwe prawnie i nieprzystające do siebie. Niemieckie rodziny oczekują często opieki przez całą dobę, chcą, aby polskie pracownice zajmowały się nie tylko opieką, ale też sprzątaniem, gotowaniem, dbaniem o mieszkanie. Umowy, które rodziny podpisują z niemieckimi agencjami, zakładają rozbudowany pakiet usług. Tymczasem niemieckie agencje dogadują się ze swoimi polskimi odpowiednikami, nie ingerując w ich kontrakty z opiekunkami. Stąd agencje polskie przygotowują umowy, które nie mają nic wspólnego z oczekiwaniami niemieckich rodzin. W praktyce to oznacza, że odpowiedzialność za łamanie przepisów i niedotrzymywanie umów rozmywa się i ostatecznie opiekunki są zostawione same sobie. Rodziny niemieckie surowo egzekwują swoje potrzeby, o które zadbały w umowach niemieckie agencje. Te dla odmiany nie mają bezpośredniego kontaktu z opiekunkami i nie czują się w obowiązku ich reprezentować. Jak pojawia się problem, to rozkładają ręce i wypierają się odpowiedzialności. Krótko mówiąc, polskie i niemieckie agencje mają olbrzymie zyski, a ich rola polega wyłącznie na kontaktowaniu opiekunek z klientami. Nie chronią opiekunek, nie szkolą ich, nie zabezpieczają ich interesów. Po prostu prowadzą dochodowy biznes, nad którym nikt nie sprawuje nadzoru.Ale bezpośrednim partnerem polskich opiekunek są polskie agencje. To one przygotowują umowy, będące podstawą zatrudnienia. Niestety te umowy nie dość, że zawierają szereg nieprawidłowości i kruczków prawnych, to na dodatek są notorycznie łamane. Przede wszystkim zawarte w nich stawki są zdecydowanie niższe, niż przewidują przepisy niemieckie – kwoty wynagrodzenia za pracę są groszowe, a większość zapłaty stanowią diety. Dzięki temu firmy płacą niższe podatki, a na dodatek niekiedy unikają płacenia składek i ubezpieczania opiekunek. Jadąc do Niemiec, opiekunki są pewne, że posiadają ubezpieczenie, tymczasem gdy zdarza się im wypadek lub ciężka choroba, nagle dowiadują się, że nie mają prawa do bezpłatnej opieki zdrowotnej. Na dodatek, choć stawki dla polskich opiekunek często są na granicy niemieckiej płacy minimalnej albo niższe, to i tak zdarza się, że agencje płacą im mniej niż przewiduje umowa. Agencje oszukują, bo wiedzą, że potem większość pracownic nie będzie wiedziała jak skutecznie walczyć o swoje prawa.Wiele umów zawiera też wysokie kary finansowe dla opiekunek za ewentualne odstąpienie od pracy. W praktyce oznacza to często ciężką, niewolniczą pracę – gdy opiekunka dowiaduje się, że ma pracować 120 godzin tygodniowo, a nie 40 i chce zrezygnować, to agencja grozi jej utratą całości dochodu i odmawia jej sfinansowania powrotu. Tymczasem limity czasu pracy prawie zawsze różnią się od tych wpisanych w umowę. Często też opiekunki mają zajmować się osobami ze znacznie cięższymi schorzeniami niż mówi im się przed wyjazdem. Zawierają umowę na robienie posiłków zdrowemu emerytowi, a na miejscu dowiadują się, że muszą całą dobę opiekować się osobą z zaawansowanym Alzheimerem. To nie tylko cięższa praca, ale wymagająca też dodatkowych kompetencji, których opiekunki nie muszą posiadać. W ten sposób zdarzają się sytuacje, gdy ani opiekunki, ani ich klienci nie są bezpieczni, tym bardziej, że przy kontraktach cywilnoprawnych zasady BHP bywają lekceważone. Na dodatek zgodnie z umowami cała odpowiedzialność za życie i zdrowie podopiecznego spada na opiekunkę i może jej grozić odpowiedzialność karna, gdy stanie się coś złego. Umowy niekiedy też zawierają zapisy, że częścią obowiązków opiekunek jest roznoszenie ulotek lub rekrutowanie do pracy innych opiekunek. Przy podpisywaniu umów agencje mówią opiekunkom, że to standardowe zapisy, a potem formułują wobec pracownic konkretne wymagania, w tym zakaz krytyki funkcjonowania agencji.Prawa polskich opiekunek w Niemczech są więc systemowo łamane i niestety tak strona polska, jak i niemieckie instytucje przyzwalają na to bezprawie. Niemieckie służby nie mogą bez nakazu wejść na prywatną posesję, więc trudno im zbadać warunki pracy opiekunek. Również polskie władze nie robią nic, aby przeciwdziałać bezprawiu. Co prawda, w połowie ubiegłego roku pod wpływem nacisku instytucji unijnych polski sejm przyjął nowe, bardziej korzystne rozwiązania wobec pracowników delegowanych, ale w praktyce nic się nie zmieniło. Co z tego, że zgodnie z przepisami polskie opiekunki powinny być zatrudniane na tych samych warunkach, co ich niemieckie koleżanki, skoro nikt na to nie zwraca uwagi i nie ma instytucji, która zajmowałaby się egzekwowaniem prawa.Również polskie władze odcinają się od odpowiedzialności. W czerwcu ubiegłego roku w odpowiedzi na pismo Związkowej Alternatywy ministerstwo rodziny, pracy i polityki społecznej napisało: „Z uwagi na to, że osoby starsze stanowią jedną piątą społeczeństwa niemieckiego, zapotrzebowanie na pracę opiekunów osób starszych w Niemczech jest bardzo duże. W związku z tym polskie opiekunki, decydujące się na wykonywanie swojej ciężkiej pracy w Niemczech, powinny mieć świadomość, że ich pozycja negocjacyjna przy zawieraniu umowy z agencją zatrudnienia jest dobra, a oferowane przez agencje wynagrodzenie powinno być wyraźnie wyższe od minimalnych stawek”. Przy takim podejściu rządu trudno się dziwić, że sytuacja opiekunek wciąż jest bardzo zła, a władza jest całkowicie bierna.Co zatem należałoby zrobić? W pierwszej kolejności traktować prawo poważnie. Obecnie sektor opieki jest pogrążony w bezprawiu, z którym nikt nie walczy. Nie ulega wątpliwości, że umowy zawierane przez opiekunki powinny być przestrzegane, a agencje omijające przepisy powinny ponosić kary, łącznie z pozbawieniem prawa do prowadzenia działalności. Nie może być tak, by opiekunki prosiły agencje o to, by te zechciały przestrzegać przepisów i łaskawie wypłacać im stawki zawarte w umowie albo finansować koszty podróży. Z umów powinny też zniknąć wszystkie bezprawne kruczki takie jak kary umowne za odstąpienie od pracy, których wysokość często przekracza wielkość miesięcznego wynagrodzenia opiekunek. Nie do przyjęcia jest również brak spójności między umowami przygotowywanymi przez polskie i niemieckie agencje. Obowiązki opiekunek muszą być ograniczone do tych czynności, które są wymienione w podpisywanych przez nie umowach. Dotyczy to też czasu pracy, który nie powinien przekraczać 40 godzin tygodniowo niezależnie od oczekiwań niemieckich rodzin. Gdy zaś pojawiają się jakiekolwiek nadgodziny, to powinny być one dodatkowe płatne.Jednak to tylko pierwszy krok na drodze ku niezbędnym zmianom. Problem w sektorze opieki nie polega tylko na łamaniu zawieranych umów, ale też na tym, że sam kształt umów budzi poważne wątpliwości. Przede wszystkim polskie opiekunki powinny mieć oferowane dokładnie takie same warunki pracy i płacy jak ich niemieckie koleżanki. Dlatego powinny być one objęte układem zbiorowym, który regulowałby wiele elementów ich pracy. Jego częścią powinny być określone wymogi dotyczące wysokości wynagrodzenia miesięcznego i godzinowego, czasu pracy czy kwestii związanych z bezpieczeństwem. Ważnym elementem takiego układu powinien być też obowiązek zatrudniania opiekunek w ramach umów etatowych.Ale docelowo warto zmienić cały model zatrudnienia opiekunek. Obecny jest niesprawiedliwy i niewydajny, a jego głównymi beneficjentami są polskie i niemieckie agencje, które nie robią nic poza czerpaniem gigantycznych zysków. Trudno uzasadnić konieczność pośrednictwa ze strony agencji, które przejadają dużą część środków przekazywanych przez niemieckie rodziny, nie ponosząc żadnej odpowiedzialności w trudnych sytuacjach ani nie dbając o prawa opiekunek. Dlatego docelowo firmy pośredniczące w zatrudnianiu opiekunek powinny zniknąć, a ich rolę powinny przejąć instytucje publiczne Polski i Niemiec. To one powinny sprawować nadzór nad warunkami pracy, dbając o przestrzeganie przepisów prawa pracy i broniąc interesów tak opiekunek, jak też niemieckich rodzin. Wyższa jakość opieki, lepsze warunki pracy, troska o bezpieczeństwo i stabilność byłyby korzystne dla wszystkich poza agencjami zatrudnienia.
Bo w końcu w sporcie liczy się talent i ciężka praca, prawda? A także zdrowa rywalizacja.Kluby, które propagują koncepcję, że to zdrowa rywalizacja sprawiła, że mają tak wysoką pozycję finansową, właśnie ujawniły prawdziwe oblicze „rywalizacji”. A jest nią kasa i władza, a nie rywalizacja, zdrowie ani ciężka praca. Kto ma więcej pieniędzy, ten wygrywa: tego stać na lepszego zawodnika, któremu może płacić kilka milionów złotych miesięcznie i przetransferować go z jego kraju do nowego klubu. Kluby stały się nowoczesnymi korporacjami, a ich piłkarze – korposzczurami. James Walvin pisze w książce The Only Game: „Piłka nożna stała się obcym krajem dla swoich kibiców”. Stała się za to rajem dla miliarderów. Czasem kibicom łatwiej wymienić nazwy firm na koszulkach graczy niż nazwiska całej jedenastki graczy. Wielomilionowe transfery graczy to także element spektaklu: „przejęcie” gracza może kosztować kilkadziesiąt czy nawet ponad 100 mln dolarów.Jakby piłka nożna bardziej niż sportem – była biznesem.Wielu graczy zostało celebrytami – a dla korporacji ich umiejętności sportowe są wtórne względem zasięgów i popularności, jakie osiągają. Miliony miesięcznie zarabiane przez czołowych sportowców w istocie nie są za grę, bo tak samo ciężko i dobrze jak oni grają piłkarki lub przedstawiciele innych zawodów. To są pieniądze za reklamę. Za bycie przestrzenią reklamową.Czasem także w średnio etyczny sposób. W grudniu 2020 r. Antoine Griezmann zrezygnował z umowy ze sponsorem, firmą Huawei – po tym, jak okazało się, że Huawei współpracuje z chińskim reżimem, który prześladuje Ujgurów.Robert Lewandowski z umowy nie zrezygnował. A chiński rząd dalej represjonuje Ujgurów, coraz bardziej.
Wczoraj około 21 niemieckie służby poinformowane zostały o niebezpiecznym zdarzeniu w klinice Oberlin w Poczdamie-BabelsberguPo dotarciu na miejsce okazało się, że nie żyją 4 osobyDodatkowo jedna znaleziona została w stanie ciężkimNieoficjalne informacje mówią o tym, iż zbrodni dopuścić miała się 51-letnia pielęgniarka zatrudniona w kliniceW Poczdamie w Niemczech rozegrał się prawdziwy dramat. Pierwsze ustalenia na temat tego zdarzenia są wstrząsające.Pewne jest, że po otrzymaniu zgłoszenia, że w klinice w Poczdamie dzieje się coś złego na miejscu natychmiast zjawiły się służby. Zdecydowano się na otoczenie budynku.
Pojawiły się nowe informacje w związku ze środowym atakiem na pensjonariuszy domu opieki w Poczdamie51-letnia kobieta to mieszkanka miasta, która wtargnęła do ośrodka i zaatakowała pacjentów zlokalizowanych w różnych salachDwie ofiary mieszkały w domu opieki od dzieciństwaKobieta trafiła decyzją sądu na oddział psychiatryczny Nieoficjalne wiadomości trzech niemieckich gazet mówią, że to mąż kobiety zaalarmował służby. Jego żona po dokonaniu zbrodni miała wrócić do domu i opowiedzieć mu o atakuW poczdamskim domu opieki dla osób niepełnosprawnych w środę w nocy doszło do tragedii. Służby zostały poinformowane o ataku na pacjentów ośrodka.Po przybyciu na miejsce okazało się, że czterech pacjentów domu opieki nie żyje. Jedna osoba znaleziona została w stanie ciężkim. Dwa dni po tym wstrząsającym wydarzeniu pojawiły się nowe informacje. Zdementowano niektóre z nieoficjalnych wiadomości, które podane zostały wczoraj.