Aktywista miejski, jeden z założycieli organizacji Miasto Jest Nasze, a także Wygra Warszawa. Kandydat na urząd prezydenta Warszawy jako jeden z pierwszych nagłośnił aferę reprywatyzacyjną.
Jan Śpiewak, znany lewicowy aktywista i publicysta, założył jakiś czas temu kanał na YouTubeW swoich filmach skupia się przede wszystkim na problematyce społeczno-politycznej oraz polskich elitachW najnowszym eseju skomentował aferę szczepionkową, koncentrując się głównie na osobach, które zostały zaszczepioneBy ocenić wszystkich aktorów dramatu, sięgnął po wydarzenia historyczne i pokazał, jak przez lata kształtowały się polskie klasy elitySięgnął aż do XVI wieku i działań szlachty do zakończenia procesu czynszowania chłopów oraz prób utworzenia z tej grupy darmowej siły roboczej, podobnie, jak działo się to na początku wieków średnich.
Dzięki pierwszemu transferowi Polska dowiedziała się o istnieniu Jacka Burego. Senator z Lublina, jak mówi, był rozczarowany do PO już od 2015 roku. Nie przeszkadzało mu to z powodzeniem konkurować o mandat senatora z listy Koalicji Obywatelskiej w 2019 roku. Wcześniej był liderem Nowoczesnej w regonie i radnym z ramienia tej partii. Dzisiaj dołącza do Szymona Hołowni, chociaż wiele go od niego różni.
Liderki Strajku Kobiet na czele z Martą Lempart wprawiły mnie w osłupienie, gdy oświadczyły po publikacji wyroku Trybunału Konstytucyjnego zakazującego w Polsce aborcji, że na kilka dni “oddają pole” Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy. W weekend nie odbyły się żadne protesty przeciwko jednej z najbardziej restrykcyjnych ustaw antyaborcyjnych w Europie. Prawo i Sprawiedliwość de facto zalegalizowało tortury, zmuszając kobiety do rodzenia martwych i śmiertelnie chorych dzieci. Na trzy dni profile społecznościowe Strajku Kobiet zamieniły się w słup ogłoszeniowy WOŚP-u. Jak można w taki sposób topić społeczną energię? Weekend po publikacji wyroku powinien być momentem największej mobilizacji, na który Strajk Kobiet powinien być gotowy od miesięcy. WOŚP nie potrzebuje też wsparcia - jest najbardziej znaną i rozreklamowaną akcją społeczną w kraju. Jurek Owsiak nie odwzajemnił miłości Marty Lempart. Na konferencji prasowej ogłosił, że postulat legalizacji prawa do przerywania ciąży do 12 tygodnia to „wariactwo” i porównał go do „aborcji na pstryknięcie”. Chwalił też „kompromis” aborcyjny i powiedział, że zmiana prawa powinna odbyć się poprzez dialog. Obraził przy tym ludzi cierpiących na choroby psychiczne i cały ruch kobiecy.Opisywane zachowanie Marty Lempart wpisywało się już we wcześniejszy schemat jej działalności. Wszyscy wiedzieli, że dojdzie do publikacji wyroku. Tak jak zima zaskakuje drogowców, tak publikacja zaskoczyła liderki Strajku Kobiet. Nie było gotowych plakatów, nie było masowego rozsyłania esemesów, nie było spotów w internecie, billboardów na mieście. Cały kraj jest zawalony antyaborcyjnymi plakatami fundowanymi z prywatnych wpłat, a Strajk Kobiet, który zebrał niemal dwa miliony złotych, nie był w stanie wykupić nawet jednego billboardu. Ruch przespał ostatnie trzy miesiące, skupiając się na rozmowach dotyczących dziesiątek punktów programu, którego i tak nikt nie zna.
Badania pokazują, że Polacy należą do społeczeństw, które nie darzą mediów specjalnym szacunkiem. Przeprowadzone trzy lata temu badanie przez Attention Marketing pokazało, że mediom publicznym ufa jedynie w Polsce 18% badanych a komercyjnym 32%. Oznacza to, że media dzisiaj cieszą się podobnym poziomem zaufania co polski parlament. Media bardzo ciężko na taki wizerunek zapracowały. Dlaczego nie ufamy mediom publicznym łatwo zrozumieć. Wszechogarniająca rządowa propaganda i toporne manipulacje wypełniają czas większości programów informacyjnych i publicystycznych. Dlaczego jednak tak słabo wypadają media prywatne? Większość z nas czuje, że one również serwują propagandę, mniej obcesową, bardziej wysublimowaną, ale wciąż propagandę.Jeden z ideowych założycieli neoliberalizmu Walter Lippmann pisał, że w ustrojach autorytarnych nie ma specjalnego znaczenia co ludzie sądzą. Władza wymusza posłuszeństwo w sposób fizyczny. Jeśli będziesz protestować wtrącą cię do więzienia, zwolnią z pracy, albo zabiją. W państwach demokratycznych tak łatwo już nie jest. Władza zdobywa mandat do rządzenia w wolnych wyborach. Lippmann należał do grona czołowych konserwatywnych uczonych, którzy twierdzili, że demokracja przedstawicielska wymaga kontroli ze strony elit. Masy są zbyt niedojrzałe, żeby miały same się rządzić. Zwykły człowiek nie był w stanie ogarnąć swoim umysłem złożonej rzeczywistości. Elity muszą jednak zdobyć poparcie szarych mas do rządzenia. Jak to zrobić? I tutaj z pomocą przychodzą media. To media miały „fabrykować zgodę” na ich rządy sprzedając gawiedzi uproszczoną wizję świata dostosowaną do jej zdolności poznawczych. Walter Lippmann pisał te słowa w latach międzywojennych. Do koncepcji wytwarzania zgody wrócił po pół wieku wybitny amerykański intelektualista Noam Chomsky. Jego zdaniem w Stanach Zjednoczonych istnieje cenzura być może skuteczniejsza niż w krajach autorytarnych. Cenzura w krajach zachodu działa po cichu, gdy w krajach bloku komunistycznego wszyscy wiedzieli, że oficjalne przekazy są ściśle kontrolowane. Cenzura w mediach zachodu - przekonuje Chomsky - polega na pozorowaniu publicznej debaty i eliminowaniu z niej głosów, które negują oficjalną linię władzy. Kto trzyma władzę we współczesnych państwach zachodu? Oczywiście wielki biznes. Zarówno władza korporacji i mediów nie podlega demokratycznej kontroli. Interesy mediów i interesy społeczeństwa rzadko są tożsame. Media żyją ze sprzedaży reklam i coraz częściej naszych danych. Jesteśmy dla nich produktem - ciemną masą, którą im mniej niezależnie myśli tym lepiej. Stoją na straży oligarchicznej i feudalnej wizji świata, w której do rządzenia mogą być dopuszczeni jedynie „oświeceni eksperci” i przedstawiciele elit.Po 1989 roku niemal wszystkie „niezależne media” poparły neoliberalny program Balcerowicza, który doprowadził do długotrwałego dwudziestoprocentowego bezrobocia i masowej emigracji. Media rzadko dawały łamy głosom, które negowały ten model. Władze się zmieniały a kolejne rządy od lewa do prawa popierały program prywatyzacji majątku publicznego, deregulacji i obniżki podatków najbogatszym. Gazeta Wyborcza założona dzięki związkowi zawodowemu Solidarność włożyła gigantyczny wysiłek w dezawuowaniu strajków i całego ruchu robotniczego. Autor książki o pierwszych latach istnienia Gazety Wyborczej Stanisław Remuszko przez lata nie doczekał się żadnej recenzji swojej - wydanej własnym sumptem - książki. Próbował wykupić ogłoszenie w kilku gazetach, które w teorii nie miały specjalnie ciepłych uczuć do Wyborczej - m.in. Rzeczpospolitej. Bez skutku. Książka sprzedała się w liczbie kilkudziesięciu tysięcy egzemplarzy drogą pantoflową! Nikt nie chciał narazić się Adamowi Michnikowi i jego wpływowemu otoczeniu. Mam zresztą podobne doświadczenia. Moja książka „Ukradzione Miasto” - doczekała się słownie jednej recenzji w jednym z internetowych portali. Gdy w 2013 roku zacząłem zdawać sobie sprawę ze skali działalności mafii reprywatyzacyjnej w stolicy żadne mainstreamowe media nie chciały dać nam głosu. Nikt nie chciał psuć relacji z warszawskim ratuszem, deweloperami, warszawską socjetą i Platformą Obywatelską. Dopiero zmiana władzy w 2015 roku rozszczelniła zasłonę milczenia, ale jeszcze w 2016 roku udzieliłem wywiadu Tygodnikowi Polityka na temat afery reprywatyzacyjnej, który nigdy się nie ukazał, bo cytuję z pamięci „nie możemy atakować Hanny Gronkiewicz-Waltz, gdy rządzi PiS”.Media godzą się jedynie na debatę publiczną, w której politycy, którzy jeszcze wczoraj byli w jednej partii, okładają się wyzwiskami. Rzadko jednak debata wykracza poza ramy neoliberalnej hegemonii i dotyczy realnych problemów Polaków. Te od lat pozostają nierozwiązane. Smog, śmieciowe warunki pracy, upadek polskich uniwersytetów, zapaść służby zdrowia, patodeweloperka, niszczenie środowiska naturalnego, globalne ocieplenie. Media - używając terminu Chomskiego i Lippmann - poprzez dobór tematów i informacji fabrykują w społeczeństwie zgodę na dalszą prywatyzację usług publicznych i publicznych zasobów, niszczenia środowiska naturalnego, czy coraz mniejsze mieszkania. Jesteśmy na co dzień karmieni łatwą i przyjemną papką, która ma nas utwierdzić we własnych już zastanych przekonaniach i prostym czarno-białym obrazie świata jednocześnie dając coraz więcej władzy wielkiemu biznesowi nad naszym życiem. Czy jest wyjście z tej sytuacji? Przede wszystkim powinniśmy zachować zdrowy sceptycyzm wobec czwartej władzy. Jak pokazują badania Polakom tego nie brakuje.
Jolanta Brzeska 1 marca 2011 roku została porwana ze swojego domu, oblana benzyną i podpalona. Dziesięć lat po morderstwie działaczki lokatorskiej ciągle nikomu nie postawiono zarzutów. Ani sprawcom, ani śledczym, którzy torpedowali dochodzenie. Kluby parlamentarne zaproponowały uchwałę upamiętniającą Jolantę Brzeską. Uzgodniono tekst, ale do przyjęcia uchwały przez aklamację jest potrzebna jednomyślność. Zaprotestowała Platforma Obywatelska, domagając się wykreślenia części uchwały, która potępiała dotychczasowy sposób przeprowadzania reprywatyzacji. Dopiero po skorygowaniu treści Platforma zagłosowała za.Lewica i Prawo i Sprawiedliwość zgłosiły również propozycję nadania Jolancie Brzeskiej honorowego obywatelstwa Warszawy. Platforma w radzie miasta ma większość. Uchwała została natychmiast zdjęta z porządku obrad po wniosku Jarosława Szostakowskiego. Radny jest szefem klubu Koalicji Obywatelskiej w radzie miasta i działaczem Komitetu Obrony Demokracji. Szostakowski uzasadnił to w kuriozalny sposób: „dużo osób zmarło w historii tego miasta ważnych, nie otwierajmy tej furtki, bo okaże się, że ominęliśmy wielu wartościowych warszawiaków". Nie przeszkadzało to wcześniej nadania pośmiertnego obywatelstwa gdańszczaninowi Pawłowi Adamowiczowi.Platforma nie tylko w gestach jest przeciwna rozliczeniu afery reprywatyzacyjnej i oddaniu sprawiedliwości jej ofiarom. Ratusz regularnie skarży korzystne dla siebie decyzje Komisji Weryfikacyjnej do sądu administracyjnego. Skarży te decyzje nawet w sytuacjach, gdy w sprawie nieruchomości toczą się procesy w sądach o korupcję, albo właściciel ma prawomocny wyrok więzienia za próbę kradzieży kamienicy. I masowo sądy przyznają skarżącym rację, unieważniając decyzje Komisji Weryfikacyjnej. Ostatnio Wojewódzki Sąd Administracyjny uchylił decyzję komisji, która odbierała Kamienicę na Mokotowskiej 63 i na Noakowskiego 16. Ta pierwsza to kamienica najbogatszej urzędniczki w Polsce Marzeny K. Prywatnie siostra mecenasa Roberta N. Dostała w „odszkodowaniach” reprywatyzacyjnych ponad 60 milionów złotych. W przypadku Mokotowskiej urzędnicy uznali, że nie należy budynku zwracać, ale Jakub R. zastępca szefa biura wydał decyzję wbrew ich zaleceniom. Robert N. zeznał później w prokuraturze, że za kamienicę dał dwa miliony łapówki urzędnikowi. Noakowskiego 16 to słynna kamienica Waltzów. Została ukradziona po wojnie przez gang szmalcowników. Następnie trafiła do wuja męża Hanny Gronkiewicz-Waltz. Wuj sam był kryminalistą i współpracownikiem służb bezpieczeństwa. Sąd odebrał wówczas kamienicę wujowi i skazał szmalcowników. Po upadku PRL rodzina Waltzów, jak gdyby nigdy nic, zaczęła się ubiegać o nieruchomość i ją dostała! Komisja nakazała córce i mężowi Hanny Gronkiewicz-Waltz oddanie pieniędzy, nielegalnie zarobionych na reprywatyzacji kamienicy. Warszawski Wojewódzki Sąd Administracyjny unieważnił jednak tę decyzję, dowodząc, że gra w tej samej drużynie co warszawski ratusz. Wyrzuca do kosza na śmieci niemal wszystkie decyzje Komisji Weryfikacyjnej wydawane w interesie publicznym. Stoi po stronie aferzystów, ale nic w tym dziwnego. Sądy administracyjne są w ogromnej mierze odpowiedzialne za to, że jeszcze kilka lat temu oddawaliśmy w ręce mafii parki, szkoły, urzędy i tysiące mieszkań wraz z ich mieszkaniami. Teraz walka trwa o to, czy wyciągniemy konsekwencje z bezprawnego przejmowania tysięcy nieruchomości.Ogromnie bulwersuje również fakt utajnienia procesów toczących się przed warszawskimi sądami. Od rozpoczęcia pandemii Wojewódzki Sąd Administracyjny wydaje wyroki na posiedzeniach niejawnych – bez udziału stron. Oznacza to, że nie ma wymiany argumentów, wysłuchania pełnomocników, nie znamy ustnego uzasadnienia wyroków. To absolutne złamanie podstawowego konstytucyjnego prawa obywateli do jawnego procesu. Chodzę do sądu regularnie i wszystkie sądy cywilne i karne są w warszawie czynne. Jedynie WSA w nowoczesnym i luksusowym budynku boi się pandemii. A tak naprawdę boi się społeczeństwa. Sędziowie wiedzą, że stoją po stronie niesprawiedliwości. Nie chcą spojrzeć w oczy ofiarom.Niedługo sprawy trafią do Naczelnego Sądu Administracyjnego. Wyższa instancja ma szanse naprawić to co niższa popsuła. Jeśli tego nie zrobi, będziemy mieli do czynienia z jednym z największych skandali w historii polskiego wymiaru sprawiedliwości.
Opublikowane dane urodzin za styczeń 2021 roku pokazują, że nie ziściły się nadzieje części obserwatorów. Zamknięcie w domu nie sprzyja w pandemii prokreacji. Nie będzie drugiego skoku urodzin podobnego do czasów stanu wojennego. Ludzie boją się przyszłości, w dodatku stłoczeni są na małej powierzchni w wiele osób. Polskie mieszkania są jednymi z najmniejszych i najbardziej przeludnionych w Unii Europejskiej, ale to tylko część polskich kłopotów. Wskaźnik dzietności w Polsce oscyluje wokół 1,4 dziecka (czyli 140 dzieci na 100 kobiet). Po wprowadzeniu 500+ liczba urodzeń na chwilę wzrosła, żeby znowu od 2018 roku zacząć spadać. Pandemia może okazać się prawdziwym dramatem demograficznym, ale katastrofa trwa już od 1990 roku.W dyskusji o spadku dzietności dominują dwa podejścia. Z jednej strony mamy ludzi, którzy mówią, że rodziny nie decydują się na dzieci, bo zmienia się kultura. Ludzie stają się coraz bardziej egoistyczni i wygodni. Nie chcą mieć dzieci, bo przeszkadza to im w realizacji własnych pasji. Dzieci zabierają wolność i czas, który moglibyśmy przeznaczyć dla siebie. Rzeczywiście wraz ze wzrostem zamożności społeczeństw wskaźnik dzietności spada. Tylko co stoi za wzrostem zamożności? Zmiany w psychice ludzi, czy zmiany w modelu społeczno-gospodarczym? Osobiście jestem przekonany, że to drugie. Nasze życie jest coraz bardziej podporządkowane gospodarce, a nie coraz mniej. Jesteśmy coraz bardziej wystawieni na przemoc wolnego rynku, który przejął niemal wszystkie sfery życia człowieka.Najlepiej te zmiany pokazuje kontekst historyczny. Po wielkim boomie urodzeń w latach 50 i 60 wskaźnik dzietności ustabilizował się w Polsce na około dwójce dzieci na kobietę i utrzymywał się na tym poziomie do końca lat 80-tych. W 1990 roku wskaźnik dzietności kobiet wyniósł około 200 dzieci na 100 kobiet. Już 6 lat po upadku komunizmu spadł do 1,5. W świetnym reportażu „Kiedyś tu było życie teraz jest tylko bieda” autorka Katarzyna Duda opowiada historię rodziny górniczej z Wałbrzycha. Małżeństwo zdecydowało się na jedno dziecko przed 1989 roku. Chciało drugie, ale nastał czas planu Balcerowicza. Ludzie zaczęli tracić pracę. Chociaż ich w pierwszym okresie transformacji zwolnienia nie dotknęły, stracili poczucie bezpieczeństwa. Zrezygnowali z drugiego dziecka, obawiając się o swoją przyszłość.Po 1989 roku nastały czasy prywatyzacji usług publicznych i deregulacji rynku pracy. Dramatycznie wzrosło bezrobocie i realne dochody ludności. Padło wiele małych i średnich miast zmuszając ludzi często do szukania pracy w dużych miastach, albo na emigracji. Dzisiaj młodzi ludzie widzą swoją przyszłość w jeszcze czarniejszych barwach niż w latach 90-tych. Dramatycznie rosną koszty życia - szczególnie mieszkania, edukacji, ale też opieki zdrowotnej. Młodzi pytani o to, dlaczego nie decydują się na dzieci, wymieniają umowy śmieciowe, drogie mieszkania, niskie płace, wysokie koszty opieki zdrowotnej, ale też zakaz aborcji, utrudniony dostęp do badań prenatalnych, brak pomocy rodzicom osób niepełnosprawny i ogólny klimat polityczny w kraju. Nie bez znaczenia pozostaje to, że dużo młodych ludzi boi się katastrofy klimatycznej i warunków, które będą panować na planecie za kilkadziesiąt lat. Zmiany gospodarcze wpływają na zmiany kulturowe. Kiedyś część ryzyka rodzenia dzieci brały na siebie wielopokoleniowe rodziny. Dziećmi zajmowały się babcie, a wszyscy mieszkali w jednym domu. Dzisiaj młodzi mieszkają w miastach, a babcie ciągle pracują. Z biegiem czasu ciężar utrzymania naszych dziadków też spadnie na najmłodszych. Emerytury są z roku na rok niższe i wizja opieki nad rodzicami i dziećmi wielu wydaje się nie do podźwignięcia. W Polsce możesz liczyć tylko na siebie.Tezę o tym, że to wysokie koszty życia i państwo z kartonu decydują o braku dzieci, potwierdzają też dane z Wielkiej Brytanii. Tam wedle szacunków na sto Polek przypada 210 dzieci. W Wielkiej Brytanii zarówno pomoc państwa dla rodzin jak i zarobki są znacznie wyższe, a koszty życia proporcjonalnie niższe. Dzieci rodzi się mniej niż w Polsce tylko na południu Europy, ale tam trwa od 12 lat niemal nieustający kryzys gospodarczy a wśród młodych notowane jest nawet 40 procentowe bezrobocie.Katastrofa demograficzna to cena, która płacimy za decyzje naszej klasy politycznej, która po 1989 roku uznała, że Polska stanie się jednym wielkim obozem taniej siły roboczej, w którym koszty życia zbliżają się do tych na zachodzie. Odbywa się to kosztem społeczeństwa, którego ubywa w zastraszającym tempie.
Od blisko tygodnia choruję na covid. Przestałem być obserwatorem, a stałem się uczestnikiem pandemii. Poza samą chorobą, która jest gwałtowna i nieprzewidywalna, mogłem przekonać się na własnej skórze, jak w sytuacjach kryzysowych działają sieci społecznej solidarności. Oprócz braku zapasów żywności i leków problemem był nasz pies Felek, który musi przecież 3 razy dziennie wychodzić na spacer.Poinformowana rodzina i przyjaciele błyskawicznie przywieźli nam zapasy przekraczające nasze możliwości przerobowe. Pomarańcze, karma dla psa, witaminy, pieczywo, włoszczyzna, czekolada, jedzenia po chwili było w bród. Jeśli problem z żywnością udało się po chwili rozwiązać, to ogarnięcie wyprowadzania psa wydawało mi się być zadaniem dużo trudniejszym. Początkowo byłem przekonany, że musimy kogoś do tego zatrudnić. Jednocześnie daliśmy ogłoszenie na grupie, na której wolontariusze zgłaszają się do wyprowadzania psów ludzi, którzy zostali objęci kwarantanną. W chwilę dostaliśmy wiadomości od kilkunastu nieznanych nam osób, które zgłosiły się do wychodzenia z Felkiem. W kilka dni cały psi grafik był już wypełniony zgłoszeniami. Jest to bardzo budujące. I pokazuje chyba znacznie więcej niż tylko to, że lubimy psy. Pandemia trwa już blisko półtora roku, ale ciągle potrafimy się dzielić z obcymi ludźmi swoim czasem i życzliwością.Czy to powszechne doświadczenie chorych na covid? Mam nadzieję, że tak, chociaż na pewno jesteśmy szczęściarzami, że mogliśmy liczyć na takie wsparcie. O tym, że solidarność i empatia w Polsce to towar deficytowy można się z łatwością przekonać, obserwując naszą sferę publiczną. Na początku roku grono aktorów, dziennikarzy i akademików postanowiło ukraść wcale niemałą partię szczepionek przeznaczoną dla medyków. Drobnych cwaniaczków nie spotkały z tego powodu żadne konsekwencje. Organizator skoku na szczepionki - profesor i rektor Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego Zbigniew Gaciąg - pozostał na swoim stanowisku. Tym samym po raz kolejny udowadniając, że żaden szanujący się Polak nie podaje się nigdy do dymisji. Leszek Miller i Krystyna Janda nawet na chwilę nie zniknęli z telewizji i stacji radiowych - Miller robi za głos sumienia lewicy i eksperta do spraw integracji europejskiej, Janda za wnikliwą krytyczkę współczesności. Wiktor Zborowski, po wybuchu afery ze szczepionkami obiecał, że po przyjęciu drugiej dawki zgłosi się na wolontariat przy chorych na covid. Gdy dziennikarka Wprostu zadzwoniła do niego z pytaniem o realizację obietnicy, ten po prostu rzucił słuchawką.Krystyna Janda i Leszek Miller znaleźli sobie godnych naśladowców w gronie świata polskich celebrytów. Gdy większość ludzi grzecznie siedzi na tyłku w trakcie pandemii, niemal każda polska gwiazdka wzięła sobie za punkt honoru, wyjazd na zagraniczne tropikalne wakacje. Za pomocą plotkarskich mediów możemy obserwować w tym sezonie masową migrację celebrytów do krajów Trzeciego Świata. Tam mogą rozkoszować się wolnością, której nie mają w Polsce: chodzić bez maseczek, bawić się w barach i używać życia. Jednym z ulubionych celów podróży jest Zanzibar, gdzie większość populacji nie ma dostępu do szpitali i lekarzy, nie istnieje system testowania chorych. Na covid zmarł w marcu prezydent Tanzanii, który długo negował istnienie samej pandemii.Z powodu zagrożenia w Wielkiej Brytanii wprowadzono zakaz zagranicznych podróży turystycznych a tych, którzy go łamią, czeka surowa grzywna. W Polsce natomiast hulaj dusza, piekła nie ma. Celebryci sami się narażają na utratę zdrowia i sprowadzają to zagrożenie na innych, latając wte i wewte po świecie. Jednocześnie stali się również żywym pomnikiem egoizmu i braku solidarności. Jeszcze rok temu wielu z nich nagrywało filmiki z hasztagiem #zostańwdomu przekonując, że w pandemii wszyscy musimy dbać o siebie nawzajem poprzez ograniczenie mobilności. Nazywali pracowników ochrony zdrowia bohaterami i klaskali dla nich na balkonach. To już jest przeszłość. Siedzenie na tyłku jest tylko dla frajerów, których nie stać na tropikalne wakacje. Największym luksusem jest pokazanie, że jest się wolnym od covidowych ograniczeń. Celebryci wysyłają milionom swoich obserwujących jasny sygnał, że potrzebują ich tylko do tego, żeby kupowali reklamowane przez nich badziewie, a w momencie kryzysu mogą liczyć tylko na siebie.Dzięki pandemii mogliśmy się po raz kolejny przekonać, że nasze patoelity mają w nosie los większości społeczeństwa. Jeśli tak zachowują się w środku kryzysu, to jak zachowaliby się w trakcie wojny? Sądząc po tym jak zachowują się znani, wpływowi i lubiani, gdyby Polska dzisiaj została zaatakowana przez nieprzyjaciół, to większość naszych polityków, dziennikarzy i celebrytów, znalazłaby się natychmiast w pierwszym samolocie do Szwajcarii.