wtv.pl > Opinie > Trener sobie, piłkarze sobie. Na Euro nie dojechali liderzy
Konrad Wrzesiński
Konrad Wrzesiński 19.03.2022 08:52

Trener sobie, piłkarze sobie. Na Euro nie dojechali liderzy

Polska - Słowacja
ANDRZEJ IWANCZUK/REPORTER

Miało być inaczej, z polotem, "zagranicznie". Euro 2020 nie mogło jednak rozpocząć się dla nas gorzej. I choć poniedziałkową porażką ze Słowakami najłatwiej obarczyć eksperymentującego formacją trenera, na turnieju mentalnie nie stawili się piłkarze, którzy powinni stanowić o sile kadry Paulo Sousy.

Wyszło jak zawsze – chciałoby się powiedzieć utartym zwyczajem. Rzeczywiście, po kompromitacji ze Słowacją najłatwiej byłoby uciec w lament i dobrze nam znane, podsycane kilkoma piwami, słowa o patałachach.

Już kilka chwil po ostatnim gwizdku internauci rozpisali się o rychłym "meczu o honor", media zdążyły wspomnieć choćby "przygasłą supergwiazdę Roberta Lewandowskiego", a eksperci zaczęli wyliczać Paulo Sousie złe wybory.

Grzechy Paulo Sousy

Naturalną reakcją po porażkach jest zrzucenie odpowiedzialności na trenera. To jasne. O grzeszkach Portugalczyka – czy może lepiej: potencjalnych grzeszkach, bo część wyliczanych przez media błędów selekcjonera to kwestia dyskusyjna – powiedziano już zresztą wiele.

I tak: Sousa zrezygnował z ogranego 4-4-2, by forsować obce naszym kadrowiczom ustawienie trzema obrońcami, w sześciu dotychczasowych meczach pod jego wodzą na boisko wybiegło sześć różnych jedenastek, straciliśmy w nich dziesięć bramek, a na kilka godzin przed meczem otwarcia Euro na próżno było szukać pewniaków (również w formacji obronnej) do wyjścia na boisko w Sankt Petersburgu.

Paula Sousa szuka, zmienia i nade wszystko – zaskakuje, czym zaskarbił sobie sympatię tyluż kibiców, ilu jednocześnie zdążył do siebie zrazić.

Zaznaczę: nie usprawiedliwiam Portugalczyka. Wczorajszy blamaż z teoretycznie najsłabszą drużyną grupy E należy złożyć też na jego barki. Trener odpowiada jednak za drużynę do pewnego momentu. Ostateczne decyzje na boisku – wybaczcie trywializm – podejmują piłkarze, zwłaszcza zaś liderzy, którzy na mecz ze Słowacją po prostu nie dojechali.

"Pamiętajcie, że każdy ma pressować"

1 czerwca. Przerwa towarzyskiego meczu z Rosją przy wyniku 1:1. Wyraźnie zdenerwowany Sousa krzyczy w szatni: – Dużo bliżej. [...] Musimy wywierać większą presję. Musimy ich bardziej pressować. Jesteśmy pasywni, panowie. Patrzymy, jak oni sobie rozgrywają. Za każdym razem, gdy piłka się toczy, nikt nie reaguje.

I dalej: – Pamiętajcie, że każdy ma pressować gościa z piłką. Nie oczami. [...] Jeżeli będziecie tak dalej robić, w defensywie będziemy biedni.

W poniedziałkowy wieczór byliśmy biedni. Pressing, jaki wywieraliśmy na Słowakach, wyglądał prawdopodobnie najgorzej od momentu, gdy Paulo Sousa objął pozycję trenera.

Brakowało doskoku, agresji, wywierania presji na rywalu – elementów, na które uwagę raz po raz zwraca portugalski selekcjoner i które dały nam choćby wyrównującego gola w eliminacyjnym meczu ze znacznie silniejszą Anglią.

Zaspani na Euro?

Myślę, że przespaliśmy pierwszą połowę – powiedział w pomeczowym wywiadzie Karol Linetty. Rzeczywiście, Polacy obudzili się dopiero na starcie drugiej części gry, co już dwie minuty później zaowocowało wyrównaniem.

Potwierdzają to słowa polskiego pomocnika. – W przerwie powiedzieliśmy sobie trochę mocnych słów. Po przerwie zaczęliśmy mocno, agresywnie, czyli tak, jak to powinno wyglądać od początku – dodał strzelec jedynego gola dla Polski w meczu otwarcia.

Pytanie brzmi: jak to możliwe, że przesypiamy pierwszą część gry premierowego spotkania na turnieju, do którego szykujemy się od kilku tygodni; w sytuacji, w której – jak przekonywali polscy piłkarze – duch drużyny jest najsilniejszy od lat?

Za brak agresji, brak startu do bezpańskich piłek i odstawianie nogi trudno winić Paulo Sousę. Podobnie jak za fakt, że jedynym polskim piłkarzem, który odważnie wszedł w spotkanie, potrafił kierunkowo przyjąć piłkę i wziąć na siebie grę był Piotr Zieliński.

Podczas meczu ze Słowacją to wyjątkowo pomocnik Napoli – nie Robert Lewandowski – nie miał z kim grać w piłkę.

Zawiedli liderzy

W meczu otwarcia zawiodło wiele. Najwięcej do zarzucenia powinniśmy mieć jednak do liderów. Sousa wystawił bowiem wczoraj doświadczony skład: z Lewandowskim, Glikiem, Szczęsnym, Krychowiakiem czy Bereszyńskim.

Spośród wymienionych – wyłączając może Kamila Glika – zawiedli tymczasem wszyscy.

Najłatwiej, rzecz jasna, ocenić występ Grzegorza Krychowiaka. Nasz rozgrywający od początku nie brał na siebie ciężaru wyprowadzenia piłki od obrońców, kilkukrotnie nie nadążał przy powrocie, by po godzinie gry osłabić drużynę, w zwyczajnie głupi sposób utrzymując drugą żółtą kartkę.

W lwiej części raportów pomocnikowi Lokomotiwu wystawiono ocenę 1/10. W obronie piłkarza stanął jednak niejako Paulo Sousa.

Nie należę do trenerów, którzy obciążają winą jednego piłkarza – zapewnił. – Jestem z Grzegorzem Krychowiakiem, będę go wspierał. Myślałem w przerwie, czy nie wato go zmienić z powodu żółtej kartki. Ale to zawodnik doświadczony, ważny dla drużyny, więc liczyłem, że sobie poradzi.

Nie poradził. Za poniedziałkową katastrofę trudno winić jednak tylko jego.

Niewiele lepsze oceny zebrali Bartosz Bereszyński i Wojciech Szczęsny. Pierwszy z nich niezaprzeczalnie zawinił przy pierwszej bramce, wpuszczając Maka w nasze pole karne po tym, jak ten z łatwością założył mu "siatkę". W pozostałych fragmentach spotkania wyglądał solidnie.

Winę Szczęsnego przy pierwszej bramce trudno ocenić jednoznacznie. Jedni wskazywali na fatalne zachowanie prawej strony naszej obrony, inni na rykoszet czy niefortunne odbicie piłki od słupka. To wszystko prawda. Rzecz należy jednak postawić prosto: strzał po krótkim rogu zawsze obciąża konto bramkarza.

Zawiódł też Robert Lewandowski. Nasz kapitan nie wziął na siebie gry w żadnym momencie spotkania. I choć do bezradności Lewego w kadrze, otaczanego przez dwóch, a nawet trzech rywali zdążyliśmy już przywyknąć, napastnik Bayernu nie spełnił wczoraj choćby podstawowych oczekiwań, jednocześnie co chwila wyrażając frustrację z powodu poziomu gry kolegów.

>

Zdjęcie: KIRILL KUDRYAVTSEV/AFP/East News

W meczu ze Słowacją zawiodły nogi, plan (choć trudno go wskazać), ale przede wszystkim głowa. Ze swojej strony może zatem choćby wesprzeć wiarą Polaków, którzy w sobotę 19 czerwca na Estadio La Cartuja zmierzą się z faworyzowaną reprezentacją Hiszpanii w drugiej kolejce grupy E. Wszystko po to, by już za kilka dni nie musieć po raz kolejny intonować słynnej przyśpiewki, według której "nic się nie stało".

Byłeś świadkiem zdarzenia, które powinniśmy opisać? Napisz maila na adres [email protected]. Przyjrzymy się sprawie.

Artykuły polecane przez redakcję WTV:

Źródło: WTV Zdjęcie: East News

Tagi: Euro 2020