wtv.pl > Wywiady > Ksiądz Isakowicz-Zaleski dla WTV: Kościół niszczy system oblężonej twierdzy, wyniesiony jeszcze z komuny
Konrad Wrzesiński
Konrad Wrzesiński 19.03.2022 08:17

Ksiądz Isakowicz-Zaleski dla WTV: Kościół niszczy system oblężonej twierdzy, wyniesiony jeszcze z komuny

Ksiądz Isakowicz-Zaleski.
Jan BIELECKI/East News

Konrad Wrzesiński: Wielokrotnie wspominał ksiądz, że Kościół niszczy obecnie tzw. mechanizm oblężonej twierdzy. Co to znaczy?

Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski: Pojęcie to sięga jeszcze czasów komunistycznych. W ramach służby bezpieczeństwa istniał wydział czwarty, którego celem było inwigilowanie duchownych oraz różnego rodzaju prowokacje. Z tego względu przez te 40 lat w Kościele polskim funkcjonował mechanizm oblężonej twierdzy, według którego żadne sprawy wewnętrzne – a zwłaszcza te trudne – nie powinny ujrzeć światła dziennego i, w obawie przed prowokacjami, wszystko należy rozwiązywać wewnątrz. Zwłaszcza że Służba Bezpieczeństwa wykorzystywała różne trudne sprawy do materiałów kompromitujących Kościół.

Komunizm skończył się 30 lat temu, niemniej taki mechanizm nadal funkcjonował w Kościele polskim, w którym uważało się, że kłopoty wewnętrzne to sprawa wyłącznie między biskupami i księżmi. Stąd niedopuszczanie ludzi świeckich, a tym bardziej mediów do ujawniania czy opisywania tych spraw. Niestety, ten mechanizm funkcjonuje do dzisiaj.

Nasuwa się pytanie: czy problem dotyczy wyłącznie księży, którzy pamiętają czasy komuny, czy też może aura rzekomych ataków unosi się wewnątrz całej instytucji i objęła również młodych kapłanów?

Na pewno w starszym pokoleniu, do którego sam należę, bo święcenia kapłańskie otrzymałem w latach 80., nadal silny jest wspomniany mechanizm twierdzy oblężonej. Oczywiście istnieje pewien podział pokoleniowy. To było widać szczególnie w 2005 i 2006 roku, gdy powstał IPN i zaczęto ujawniać akta dawnej SB, w tym wspomnianego wydziału czwartego. Zdecydowana większość księży starszego pokolenia była przeciwko, jednak młodsi byli dość podzieleni. Część również była przeciw, ale istniała też duża grupa, która uważała, że z tymi sprawami nie ma nic wspólnego i że dla dobra jawności i czystości Kościoła należy to ujawnić.

Episkopat stanął wówczas zdecydowanie przeciwko lustracji. Miało to miejsce nie tylko w Krakowie, gdzie kardynał Stanisław Dziwisz po przyjeździe z Watykanu całkowicie zablokował lustrację. Władze Episkopatu, na czele którego stał arcybiskup Józef Michalik, również były zdecydowanie przeciwne. Robiono krok do przodu, krok do tyłu. Po dwóch latach sprawę zadeptano.

Myślę, że jest to mechanizm, który działa także w innych sprawach: ukrywanie pedofilii, lobby homoseksualne i wielu innych skandali na tle obyczajowym czy finansowym. Oczywiście, takie skandale zdarzają się w każdej instytucji, czarne owce są wszędzie, nie jest to wyłącznie specyfika Kościoła. Różnica polega na tym, że Kościół jest instytucją publicznego zaufania, opiera się na wartościach, stara się wpłynąć na społeczeństwo, by ich przestrzegało, natomiast sam nie radzi sobie z wewnętrznymi problemami. Podziały w kościele dziś są bardzo mocne.

Gdzie upatrywałby ksiądz nadziei na wspominaną wielokrotnie przezroczystość Kościoła? W młodych księżach, którzy nie przesiąkli jeszcze skostnieniem struktur?

Trzeba powiedzieć, że wyraźny zapis, jak należy postępować, jest w Ewangelii. Niedawno obchodziliśmy Wielki Tydzień, a w Ewangelii Wielkiego Tygodnia są zapisane rzeczy bardzo przykre dla tworzącej się wspólnoty kościelnej. Oprócz zmartwychwstania Jezusa opisana jest również zdrada Judasza i zaparcie się św. Piotra czy też fakt, że pod krzyżem Chrystusa zostały tylko kobiety i św. Jan, a wszyscy apostołowie uciekli. Tu pojawia się pytanie – dość retoryczne – czy ewangeliści mogli to wszystko pominąć? Czy mogli przemilczeć wszystkie trudne sprawy i powiedzieć, że wszystko było pięknie i wspaniale?

Z tego rodzi się kolejne pytanie: jeżeli to opisali, to dlaczego? Uważam, że po pierwsze byli wierni prawdzie i działali według hasła przewodniego wszystkich tych, którzy chcą oczyszczenia Kościoła: "Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli". Po drugie, ewangeliści pokazali w ten sposób różnicę między Judaszem a św. Piotrem. Pierwszy z nich zdradził, miał z tego powodu wyrzuty, ale nie pojednał się z Chrystusem i popełnił samobójstwo. Piotr natomiast powrócił do Jezusa, a ten, gdy zobaczył, że Piotr stanął w prawdzie, nie tylko mu przebaczył, ale uczynił go pierwszym papieżem. Wzorzec jest zatem niezmienny od dwóch tysięcy lat.

Co do dzisiejszej sytuacji Kościoła – szansę dostrzegam w pokoleniu młodych księży, wychowanych w innej rzeczywistości, mających możliwość kontaktów z Kościołami katolickimi w innych krajach, gdzie problemy są rozwiązywane w inny sposób.

Nadzieję widzę też przede wszystkim w ludziach świeckich. Dobrym przykładem jest tutaj sprawa Kościoła francuskiego, który, jak wiemy, jest Kościołem niemającym silnej pozycji społecznej, zepchniętym nieco na margines. Niemniej, gdy doszło tam do wielu skandali, podobnych jak w Polsce, znaleziono drogę do rozwiązania tego problemu. Powołano komisję, na czele której stanął Jean-Marc Sauvé, człowiek świecki, prawnik o dużej pozycji społecznej, który samodzielnie dobrał do niej innych ludzi świeckich, nawet niewierzących czy innych wyznań, ale będących fachowcami w swojej dziedzinie. Na prośbę Episkopatu Francuskiego przebadali kilka tysięcy spraw, sięgając wstecz aż do roku 1950. Raport komisji jest bardzo radykalny, pokazujący wszystkie błędy, łącznie z tuszowaniem problemu przez niektórych biskupów. Dla opinii publicznej jest jednak wiarygodne, że Kościół nie wpływał na prace komisji i niezależna komisja mogła stanąć w prawdzie. Kościół francuski wiele na tym zyskał. Młodzi księża i ludzie świeccy oczekują właśnie takiej komisji. Nie kolejnej złożonej z księży czy biskupów.

Pozytywnym wzorem w Kościele polskim jest komisja powołana przez ojców dominikanów, na czele której stanął redaktor Tomasz Terlikowski. Należą do niej zarówno osoby świeckie, jak i duchowne, całkowicie niezależne jednak od zakonu dominikanów. Daje to pewną nadzieję, że wzór francuski będzie realizowany również w Polsce.

W jednym z wywiadów Kościół w Polsce porównał ksiądz do korporacji, gdzie liczą się dwie zasady: święty spokój i dobro kolegów. Jak to zmienić? Czy nawołujący do zmiany głos powinien płynąć z Watykanu, czy też może konieczne jest usłyszenie go na naszym podwórku? Jeśli tak, czy powinien wybrzmieć z ust hierarchów, czy młodych księży, którzy pokazaliby, że oto idzie nowe?

Oczywiście, bardzo bym chciał, by głos ten płynął od hierarchów Kościoła. Niestety, bazując na 15 latach mojej działalności, począwszy od problemu lustracji, wydawania książek z redaktorem Terlikowskim oraz wielu innych działań, widzę, że nie ma na to nadziei.

Kościół w Polsce rzeczywiście działa jak korporacja, co jest bardzo smutne. Dwa lata temu, gdy były wybory nowego prezydium Episkopatu, pojawiły się liczne głosy ze strony i księży, i osób świeckich, by wybrać nowe osoby, a zatem biskupów z nowego pokolenia, którzy lepiej rozumieliby te problemy i którzy byliby bardziej otwarci na społeczeństwo. W tajnym głosowaniu, gdzie każdy mógł oddać głos w zgodzie ze swoim sumieniem, biskupi wybrali dokładnie te same osoby, wciąż popełniające te same błędy. Nie widzę tu szansy na zmianę.

Oczywiście, są pojedyncze osoby w Episkopacie, które starają się rozwiązywać problemy w sposób uczciwy i transparentny. Góra tymczasem blokuje to całkowicie. Stąd moje określenie, może nieco radykalne, że Kościół zachowuje się jak korporacja, która przede wszystkim broni swoich interesów.

Powróćmy do tematu komisji. Przed dwoma tygodniami do gdańskiej Prokuratury Regionalnej wpłynęło zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa dotyczącego niezawiadomienia właściwego organu o przypadkach pedofilii przez biskupa bydgoskiego i gdańskiego, złożone przez komisję ds. pedofilii. Czy można powiedzieć, że coś drgnęło, czy też po raz kolejny przekonaliśmy się, że działania podejmowane są wyłącznie w stanie wyższej konieczności: po interwencji mediów bądź Watykanu?

Sytuacja w Kościele polskim jest taka sama, jaka była w Kościele francuskim. Nie należy czekać na to, że to władze państwowe będą rozwiązywać wewnętrzne problemy Kościoła poprzez różnego rodzaju komisje. Kościół musi zrobić to sam. Niestety, muszę to powtórzyć: nie ma możliwości, by w tej chwili powołać absolutnie niezależną komisję na wzór francuski.

Wspomniana komisja państwowa ma pewien grzech pierworodny, który polega na tym, że pomysł na jej powstanie został przedstawiony przez premiera Mateusza Morawieckiego po pierwszym filmie braci Sekielskich. To była spontaniczna reakcja na ten film, po której nastąpiła głucha cisza, trwająca 9 miesięcy. Następnie ukazał się drugi film, w którym zresztą sam wziąłem udział wraz z Tomaszem Terlikowskim. Wtedy dopiero zaczęto realizować ten plan, a Sejm wybrał kandydatów do komisji.

Organ ten jest jednak bardzo upolityczniony. Podkreślam czasem, że komisja powinna nosić imię braci Sekielskich, bo to oni dwoma kolejnymi filmami zmusili polityków do działania. Spośród siedmiu członków komisji, sześcioro z nich to osoby z nadania obecnej władzy politycznej, wybrani przez większość parlamentarną, prezydenta, premiera czy Rzecznika Praw Dziecka. Siódmą osobę wybrał Senat, a więc opozycja.

Kolejnym daleko idącym ograniczeniem jest zapis o zajmowaniu się sprawami molestowania seksualnego osób do 15. roku życia. Automatycznie wyrzucone są w ten sposób całe grupy ofiar między 15. a 18. rokiem życia. Komisja przestaje tym samym zajmować się sprawami, które są bardzo liczne, bo w dramatach molestowań przez duchowych ofiarami są ludzie dorastający, po 15. roku życia. Po drugie, komisja ciągle odwołuje się do prawa polskiego. Oczywiście musi to robić, ale daje ono ogromne możliwości przedawnienia. W chwili zgłoszenia ofiara musi mieć mniej niż 30 lat.

Podam przykład. Na prośbę osoby pokrzywdzonej zgłosiłem do komisji sprawę z Podkarpacia. Komisja odesłała to do prokuratury, a ta odpisała mi jednym zdaniem, że sprawa jest przedawniona. Cały wysiłek, decyzja ofiary, która przeszła traumę, o wysłaniu do mnie listu, sformułowanie przeze mnie wniosku, pomoc kilku prawników, idzie w ten sposób na marne. To nic nie da. Komisja potwierdzi w ten sposób jedynie fakt, że doszło do umorzeń. Przypadek z Podkarpacia zmusza do zastanowienia się nad sensem działań komisji.

Wspomniał ksiądz film braci Sekielskich. Za miesiąc minie dwa lata od publikacji "Tylko nie mów nikomu". Czy zauważył ksiądz zmiany w lekceważeniu opinii publicznej przez Kościół? Czy filmy Sekielskich realnie wpłynęły na podejście hierarchów, czy też może nadal przede wszystkim możemy zaobserwować mechanikę w stylu: chwilę pokrzyczą i wszystko ucichnie?

Niestety, w przypadku hierarchów nie widzę tu żadnej zmiany. Mówimy nie tylko o filmach Sekielskich. W telewizji państwowej pojawił się program Jana Pospieszalskiego o mężczyźnie, który był molestowany przez kilku księży z archidiecezji krakowskiej. Opisywałem tę sprawę, a Pospieszalski wyemitował to również w swoim progamie "Warto rozmawiać". I nic. Głucha cisza. Jeżeli nawet materiał z telewizji państwowej nie doprowadza do reakcji, albo jest ona pozorna, to co jeszcze musi się stać? Gdzie jeszcze taki materiał powinien się ukazać?

Myślę, że w tej chwili jedyną szansą jest oddolna presja ze strony osób świeckich i księży, którzy mówiliby o konieczności zmiany. Ważne są też decyzje Watykanu. Przy obecnej strukturze Kościoła w Polsce każdy biskup jest panem i władcą na swoim terenie i nie podlega pod innego biskupa. Decyzję podjąć może tylko Watykan. Widać to zresztą w symbolicznych decyzjach podjętych wobec kardynała Gulbinowicza, arcybiskupa Głódzia czy biskupa Janiaka. Konferencja Episkopatu nic tu nie zdziała. Konieczna jest interwencja Watykanu.

Na zakończenie chciałbym zapytać o podejście samej instytucji, z jakim spotyka się ksiądz w związku ze swoimi działaniami. Pamiętamy choćby usunięcie wywiadu z księdzem przez tygodnik "Niedziela", który przywrócono ostatecznie po medialnej burzy. Wspominał ksiądz również wezwanie na tzw. Radę Kapłańską, gdzie był ksiądz przesłuchiwany w związku z publikacjami. A jak wygląda to dzisiaj? Czy instytucja nadal przeszkadza w dążeniu do zmiany myślenia kościelnych hierarchów, czy też może otrzymuje Ksiądz słowa zachęty płynące również "ze środka" Kościoła?

Od piętnastu lat, czyli od momentu, gdy zacząłem pisać książkę "Księża wobec bezpieki", oskarża się mnie – delikatnie rzecz ujmując – o "rozbijanie jedności", a to prowadzi do ostracyzmu. Oczywiście nie przejmuję się tym. Mam swoje przekonania i pole do działania. Prowadzę Fundację im. Brata Alberta, która ma 35 placówek w całym kraju. To jest moja posługa, ale i pasja życiowa. W tym środowisku, oczywiście, nikt nie robi mi żadnych wstrętów.

Naturalnie, jest mi przykro, kiedy przy wielu okazjach odmawia mi się różnych rzeczy, ale przyzwyczaiłem się do tego. To, co podtrzymuje mnie w tej sytuacji, to fakt, że pisze do mnie wielu księży, również starszych – tu podział pokoleniowy nie jest tak czytelny – a zwłaszcza ludzi świeckich. Są dni, kiedy dostaję po kilka listów. Są to nie tylko wyrazy wsparcia, ale i prośba o zajęcie się konkretnymi sprawami. Dziś choćby dostałem list w sprawie duchownego, który prowadzi działalność misyjną poza Polską, a w jego sprawie pojawiły się stawiane przez osoby z tego terenu poważne zarzuty.

Jeszcze raz chcę podkreślić: Kościół musi być jak akwarium. Musi być przezroczysty. Nie może być zamkniętym pudełkiem, tajną skrytką, do której nikt nie ma dostępu. Odwrotnie: Kościół ma swoje bardzo pozytywne cechy, wspaniałą działalność, wielu wspaniałych kapłanów, którzy uczciwie pracują, realizują swoje powołanie. Niech ludzie to zobaczą.

W akwarium potrzebny jest jednak filtr, który oczyszcza. Tego niestety nie ma w polskim Kościele. Niezbędny jest również dopływ tlenu, czyli nowych osób, nowego spojrzenia na świat. Może to nieco idealistyczne, ale w wielu listach i w trakcie wielu spotkań zauważam pewne przekonanie, że problem może rozwiązać tylko uczciwe zmierzenie się z rzeczywistością: trudno, pojawiły się błędy, ale trzeba to naprawić dla dobra osób pokrzywdzonych.

Bardzo ciekawe jest dla mnie, że często piszą do mnie ludzie stojący poza Kościołem, deklarujący się jako niewierzący, zdaniem których Kościół jako instytucja jest bardzo ważny dla społeczeństwa. Oni chcieliby uczciwego Kościoła. Widzą wszystkie pozytywy, ale martwią ich ostatnie ruchy, które są wręcz samobójcze.

Czy nie jest tak, że hierarchowie obawiają się, że przezroczysty Kościół utraciłby część swoich wpływów? Zastanawiam się, czy słynny zakup posiadłości dla arcybiskupa Głódzia, który hodował na niej daniele, a teren wart blisko pół miliona złotych zakupiono za 4,5 tys. zł, byłby możliwy, gdyby Kościół był w stu procentach transparentny. Czy nie dlatego hierarchowie tak opieszale podchodzą do kwestii jego oczyszczania?

Tak samo było z lustracją. Ujawnienie wszystkich akt w pewien sposób uderzało w tych, którzy mieli coś na sumieniu. Ale wszyscy mieli wyjście. Raz jeszcze przypomnę św. Piotra, który żałując za swoje błędy, chciał pojednania z Chrystusem i ofiarami.

Dotychczas we wszystkich relacjach kościelnych nie istnieje pojęcie ofiary. Mówi się o dobru Kościoła, chronieniu jego dobrego imienia, tak jakby ofiary w ogóle nie istniały. Przykładem jest komisja, która przed 15 laty powstała w Krakowie z powołania kardynała Dziwisza. Nosiła piękną nazwę "Pamięć i troska". Wydała kilkusetstronicowy dokument, w którym ani razu nie padło słowo "ofiara". Wszystko kręci się wokół dobrego samopoczucia sprawców. 15 lat temu w ogóle nie dostrzegano tego problemu. Część rzeczy zmienia się na lepsze. Społeczeństwo oczekuje jednak szybkich zmian i bardziej radykalnego podejścia: białe jest białe, a czarne jest czarne.

Nie może być tak, jak w przypadku księdza z diecezji tarnowskiej, o którym wiedziano od wielu lat, że jest pedofilem i molestował małych chłopców, a biskup tarnowski, otrzymawszy informacje od rodziców, nauczycieli i dyrektora szkoły, zamiast wysłać księdza na leczenie, a o sprawie powiadomić prokuraturę i kongregację watykańską, wysłał go na Ukrainę, gdzie popełnił kolejne molestowania. Jaką odpowiedzialność poniósł biskup? Żadną. Pełni posługę w Katowicach. Sprawa ciągnie się od 20 lat i nie widać jej finału.

Bardzo niekorzystnie działa tu również tzw. sojusz ołtarza i tronu, według którego władza świecka jest zbratana z władzą kościelną i mają wspólne interesy. Na krótką metę, patrząc na liczącą 2 tysiące lat historię Kościoła, taki sojusz może być korzystny dla władz kościelnych. Na dłuższą metę prowadzi to jednak do uzależnienia się od władzy świeckiej i tuszowania pewnych spraw.

Na ten moment sojusz jest już całkowity. Nie mam na myśli tylko Prawa i Sprawiedliwości. W Krakowie miało to miejsce też za rządów PO, gdzie jawnie popierano polityków Platformy, a politycy popierali hierarchów. Mam na myśli ogólne pojęcie, poza wymienianiem państw poszczególnych partii.

Artykuły polecane przez redakcję WTV: