Awantura o kasę, czyli suwerenność, praworządność i manipulacja. Czego rząd PiS spodziewał się po UE? (opinia)
Aby zrozumieć, co leży u podstaw debaty na temat zależności suwerenność - praworządność - pieniądze, należy rozszyfrować pierwsze dwa terminy oraz zastanowić się, w jakim miejscu historii znajdujemy się nie od dziś, a od 2004 roku.
Co z tą suwerennością?
Suwerenność doczekała się w naukach społecznych wielu definicji. Ludwik Ehrlich określił ją jako „samowładność, czyli prawną niezależność od jakichkolwiek czynników zewnętrznych i całowładność, czyli kompetencję normowania wszystkich stosunków wewnętrznych państwa”. Krzysztof Skubiszewski pojęcie opisywał za to jako „niezależność państwa od wszelkiej innej władzy w jego stosunkach z innymi podmiotami prawa międzynarodowego oraz jego samodzielność w regulowaniu spraw wewnętrznych, tj. prawo decydowania o swoich sprawach wewnętrznych i stosunkach zagranicznych w sposób nieograniczony przez żaden czynnik zewnętrzny, ale bez naruszania prawa innych i zgodnie z podstawowymi zasadami prawa międzynarodowego”.
Jeśli uznać te definicje, należy zgodnie stwierdzić, że po części Polska już przystępując do Unii Europejskiej zdecydowała się oddać część samowładności oraz całowładności w najbardziej suwerenny z możliwych sposobów, bowiem głosem suwerena. Tym, zgodnie z art. 4 Konstytucji RP, jest Naród. Tenże Naród podjął za to decyzję o przystąpieniu Polski do UE w referendum. W tym kontekście warto więc przypomnieć art. 90 Konstytucji RP, głoszący, iż „Rzeczpospolita Polska może na podstawie umowy międzynarodowej przekazać organizacji międzynarodowej lub organowi międzynarodowemu kompetencje organów władzy państwowej w niektórych sprawach” (ust. 1), a „wyrażenie zgody na ratyfikację takiej umowy może być uchwalone w referendum ogólnokrajowym zgodnie z przepisem art. 125” (ust. 3).
Co ważne, „uchwałę w sprawie wyboru trybu wyrażenia zgody na ratyfikację podejmuje Sejm bezwzględną większością głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów” (ust. 4). Tak, ten Sejm, którego członkowie wybierani są w demokratycznych wyborach przez Naród. Analogicznie w ust. 2 zaznaczono, iż „ustawa, wyrażająca zgodę na ratyfikację umowy międzynarodowej, o której mowa w ust. 1, jest uchwalana przez Sejm większością 2/3 głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów oraz przez Senat większością 2/3 głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby senatorów”.
Liczni badacze stosunków międzynarodowych nie mają wątpliwości, że w zglobalizowanym świecie, w którym powstało wiele nowoczesnych organizacji międzynarodowych, nie ma już mowy o pełnej suwerenności państw, rozumianej przez pryzmat podejścia tradycyjnego. Są i tacy, którzy w podejmowaniu decyzji o oddaniu części kompetencji władz państwowych przez suwerena dopatrują się dowodów na to, że współczesna suwerenność istnieje oraz ma się przy tym dobrze, a jedynie jej percepcja znacznie się zmienia. Pojawiają się także teorie o suwerenności wspólnej, unijnej, postrzegającej daleko zakrojoną podmiotowość organizacji. Te oczywiście niewiele mają już wspólnego z klasycznym podejściem do państwa oraz jego samowładności i całowładności.
Podsumowując kwestię suwerenności Polski na tle jej przynależności do Unii Europejskiej, ja sama przychylam się do opinii, że jest zbyt późno na łkanie i żale tych, którzy marzą o pełnej, niczym nieograniczonej niezależności. Wszystko to, ponieważ już przystąpiliśmy do organizacji, już rozważyliśmy, z czym się to będzie wiązało, już zdążyliśmy podjąć decyzję. Unikając w tym miejscu wartościowania, twierdzę więc, że klamka ostatecznie zapadła. Snucie opowieści o walce o suwerenność kraju postrzegam więc jako manipulację, gdyż nie wierzę, że politycy odpowiadający za sprawy zagraniczne Polski nie mają tego świadomości. Nie chcę w to wierzyć.
Co z tą praworządnością?
Jeśli zaś chodzi o praworządność, ta nie jest wyimaginowanym unijnym konceptem, którego powinniśmy chcieć się wyrzec. Jeśli nie mielibyśmy sobie nic do zarzucenia, dlaczego balibyśmy pozwolić organizacji powiedzieć „sprawdzam”? Co ważne, rządy prawa, w których skład wchodzi praworządność, są nieodłączną częścią systemu demokratycznego. Korzystając nawet ze słownika PWN, dowiadujemy się, iż państwo prawa to „model państwa, w którym sprawowanie władzy, funkcjonowanie organów publicznych oraz wszelka działalność polityczna są ograniczone i podporządkowane chronionemu przez mechanizmy ustrojowe prawu”. W uproszczonej wizji praworządność nie jest więc niczym innym niż przestrzeganą społeczną umową, w której zarówno konstytucyjny Naród, jak i przede wszystkim władze przestrzegają litery prawa oraz dbają o prawidłowe funkcjonowanie instytucji strzegących tego, aby nikt nie mógł się wyłamać z podobnego systemu.
Oczywiście, odchodząc od kwestii demokratycznej etyczności, możemy zastanawiać się, jakie kompetencje ma Unia Europejska, aby przyglądać się praworządności w Polsce. W tym miejscu należy sięgnąć chociażby do Traktatu o Unii Europejskiej, a dokładnie jego preambuły, gdzie państwa „potwierdzają swe przywiązanie do zasad wolności, demokracji, poszanowania praw człowieka i podstawowych wolności oraz państwa prawnego”. Dalej, w art. 2, podkreślono, iż „Unia opiera się na wartościach poszanowania godności osoby ludzkiej, wolności, demokracji, równości, państwa prawnego, jak również poszanowania praw człowieka, w tym praw osób należących do mniejszości”.
Nie zagłębiając się w odmęty art. 7 (wzmocnionego art. 258 Traktatu o Funkcjonowaniu Unii Europejskiej), należy więc podkreślić, że przystąpiliśmy do wspólnoty, która praworządność traktuje jako jeden ze swych fundamentów. Nikt nie powinien więc dziwić się, że przedstawiciele UE oraz innych państw członkowskich, tak jak wielu wybitnych polskich prawników, chcą, aby państwo prawa nie było w Polsce jedynie wspomnieniem. Nie mówimy tu bowiem o opcji, a o obowiązku, który sami na siebie nałożyliśmy decyzją suwerena.
Co z tą Polską?
Pozostawiając na ten moment kwestię słuszności (bądź jej braku) zarzutów wobec krajowych władz o działanie niezgodne z literą prawa, należy ostatecznie podkreślić, iż, jak sądzę, część krajowej suwerenności w tradycyjnym rozumieniu Polska oddała już w 2004 roku. I była to decyzja na wielu płaszczyznach niezwykle korzystna, działająca na rzecz wspólnej, unijnej suwerenności, w której analizie nacisk kładzie się przede wszystkim na społeczeństwo (ludność) jako, tym razem, najważniejszy element państwa z definicji Georga Jellinka (choć on sam za kluczową uważał władzę). Poprzez decyzję rzeczonego suwerena uznaliśmy, że praworządność jest jedną z najważniejszych wartości, na której buduje się państwo mogące do Unii Europejskiej przystąpić.
Nie powinniśmy więc ulegać alarmom polityków Zjednoczonej Prawicy, twierdzącym, że ktoś odbiera nam suwerenność. Nie powinniśmy także podważać roli praworządności, gdyż to dzięki zobowiązaniu jej przestrzegania mogliśmy przystąpić do wspólnoty. Unia Europejska ma prawo powiedzieć „sprawdzam” i dla rządu nie jest to wcale niespodzianka, chociaż politycy spod szyldu Zjednoczonej Prawicy próbują w taki sposób kreować medialną rzeczywistość. Gdyby nie mieli sobie nic do zarzucenia, nie budowaliby obrazu organizacji jako potwora, chcącego wchłonąć Polskę, jako tyrana, który siłą chce nam coś nakazać lub zakazać. Sami bowiem, słusznie, pozwoliliśmy jej na stanie się policjantem, kontrolującym stan demokracji w Polsce. W tej Polsce, w której dziś do władzy dochodzą populiści, usiłujący wybudować w zbiorowej świadomości oś „dobra Warszawa - zła Bruksela”. Czy więc mają sobie coś do zarzucenia? Nie mówimy tu przecież o rozmytych zasadach, podlegającym rozlazłej interpretacji, a o prawie (w tym prawie unijnym, opartym na wspólnych wartościach państw członkowskich), na którego przestrzeganie wszyscy się umówiliśmy. Nie ma „chyba” lub „może”, jest „tak” albo „nie”. A rząd PiS, stawiany przez profesora pod tablicą, buńczucznie zgłasza nieprzygotowanie.
Nie powinniśmy się dziwić, ani ulegać manipulacjom. My, naród także powinniśmy mówić „sprawdzam”. I ponad wszystko nie dopuścić, aby praworządność utonęła pod powierzchnią intratnych obietnic. Nie ma niespodzianki w tym, że Unia chce, aby jej państwa członkowskie przestrzegały reguł, które same uznały za kluczowe. Jeśli zaś państwa te nazywają podobne działania atakiem, odpolszczeniem Polski, czy zamachem na wolność, to doskonale wiedzą, iż popełniły celowe, świadome błędy, które mogą zaważyć na ich przyszłości. I niestety na przyszłości nas wszystkich jako suwerena nowoczesnego, demokratycznego państwa. Bo o co inaczej byłoby tyle krzyku?
Najważniejsze źródła:
Bogdanowicz P., Pojęcie, treść i ochrona praworządności w prawie Unii Europejskiej [w:] Barcz J., Zawidzka-Łojek A. (red.) Wniosek Komisji Europejskiej w sprawie wszczęcia w stosunku do Polski procedury art. 7 TUE. Ramy prawno-polityczne, Warszawa 2018.
Czaputowicz, J. (2015) „Labirynty konceptualizowania Unii Europejskiej i suwerenności jej państw członkowskich”, Studia z Polityki Publicznej , (3(7), s. 9-31. doi: 10.33119/KSzPP.2015.3.1.
Ehrlich L., Prawo międzynarodowe, Warszawa 1958, s. 123.
Konstytucja Rzeczpospolitej Polskiej.
Parlament Europejski, Praworządność w państwach członkowskich: jak może zareagować UE.
Traktat o Unii Europejskiej.
Skubiszewski K., Zarys prawa międzynarodowego publicznego, t. I, Warszawa 1955, s.158.