wtv.pl > Wywiady > "Małgosia opowiadała mi o pacjentach, którzy próbują krzywdzić się, czym tylko się da". Co się dzieje w szpitalach psychiatrycznych?
Alan Wysocki
Alan Wysocki 19.03.2022 08:42

"Małgosia opowiadała mi o pacjentach, którzy próbują krzywdzić się, czym tylko się da". Co się dzieje w szpitalach psychiatrycznych?

Szpital psychiatryczny
Zdjęcie ilustracyjne: Jakub Kaminski/East News

14-letnia Małgosia trafiła pod opiekę lekarzy szpitala psychiatrycznego w Konstancinie po próbie samobójczej. Osiem miesięcy później została skierowana na oddział dla dzieci i młodzieży przy ulicy Sobieskiego, w Warszawie. Wraz z mamą, Dorotą powiedziały, co działo się w obu placówkach.

Na wstępie chcemy zaznaczyć, że ze względu na komfort naszych rozmówczyń, zanonimizowaliśmy ich dane. 

14-latka już wcześniej korzystała z prywatnej opieki lekarza psychiatry. Po próbie samobójczej doszło do pilnej konsultacji, podczas której skierowano Małgorzatę do szpitala psychiatrycznego w Konstancinie. - Najpierw odbyło się przeszukiwanie torby. Obejrzano każdy przedmiot. Dopiero na miejscu otrzymujesz informacje, że nie można wnieść żadnych sznurków, elastycznych rzeczy, ponieważ ktoś może wykorzystać je do zrobienia sobie krzywdy, podjęcia próby samobójczej. Odpadają sznurki przy bluzach, spodniach dresowych. Zamiast butów, trzeba od razu włożyć kapcie - wyjaśnia nam mama dziewczynki, Dorota. 

Pierwsze dni w szpitalu: "Małgosia opowiadała mi o pacjentach, którzy próbują krzywdzić się, czym tylko się da"

Jedną z pierwszych czynności jest przekazanie opiekunowi prawnemu regulaminu szpitala. - Zapoznawało się z nim dziecko, a rodzic składał podpis. Poniżej 16. roku życia pacjent nie może złożyć podpisu pod kartą - słyszymy. Małgorzata do szpitala przyniosła jedną torbę z ubraniami, która musiała przejść kwarantannę, podobnie jak 14-latka. Skierowano ją do specjalnego pokoju, gdzie mieściły się cztery łóżka i łazienka.  

- Było bardzo nudno. W odizolowanym pokoju była zamknięta łazienka. Żeby z niej skorzystać, trzeba było machać do kamery, ale nikt tego monitoringu nie sprawdzał. Czasem trzeba było machać nawet pół godziny, żeby załatwić potrzeby fizjologiczne. Mogłam mieć przy sobie jedną książkę, jedną rzecz, która będzie zapewniać mi rozrywkę. Trzy razy dziennie dostawaliśmy jedzenie - wspomina pacjentka.

- Czułam się dziwnie, że jestem zamknięta w takim pomieszczeniu. Całe dnie spędziłam leżąc w łóżku. Nawet nie wiem, w jaki sposób wykazano, że nie mam koronawirusa. Nie zrobiono mi żadnego testu. Spędziłam kilka dni na kwarantannie. Inni mieli siedzieć tam nawet tydzień. Jak pytałam innych pacjentów, to byli zdziwieni, że tak szybko wyszłam. Jedni mieli spędzać w pokoju 7 dni, inni 5. Nie wiadomo, komu robili testy, to było jak losowanie - słyszymy - Część pacjentek musiało przejść testy ciążowe - dodaje Małgorzata.

Na oddziale byli pacjenci w wieku od 14 do 18 lat. Przebywało tam około 25 osób.

- Kiedy wyszłam z kwarantanny, miałam krótką rozmowę zapoznawczą z moim lekarzem prowadzącym. Dopiero w następnym tygodniu miałam pierwszą sesję z psychologiem i lekarzem prowadzącym. Takie spotkanie wygląda jak zwykła sesja terapeutyczna. Padają pytania o przeszłość, relacje rodzinne, problemy - tłumaczy nastolatka. 

- Od razu zapoznano mnie z całym oddziałem. Wyjaśniono mi zasady. Nie można wchodzić do pokoju płci przeciwnej. Nie można się przytulać i całować. Nie trzeba było nosić maseczek. Trafiłam do 3-osobowego pokoju. W szpitalu była jedna pacjentka, która wymagała stałego pilnowania. Pozostałe osoby zmagały się z myślami samobójczymi, depresją, lękami, zaburzeniami osobowości, zaburzeniami odżywiania - wyjaśnia 14-latka. - Małgosia opowiadała mi o pacjentach, którzy próbują krzywdzić się, czym tylko się da. O dziewczynce, która nie miała, czym zrobić sobie krzywdy, więc rozdrapywała stare rany. Historie, o których się nie słyszy na co dzień - dodaje Dorota.

- Jedna dziewczynka miała omamy. Mówiła, że ktoś po nią przyjdzie. Bała się zostawać sama, bo mówiła, że "oni tu przyjdą", że "zabiorą ją stąd" - deklaruje - Raz uciekłam z pokoju, ponieważ stawała nade mną i mówiła "nie ruszaj się, bo coś za tobą widzę". Coś jej się wydawało - uzupełnia Małgorzata.

- Rano około 8 jedliśmy śniadanie. Wszyscy jedliśmy w jednej świetlicy. Mogliśmy tam oglądać telewizję. Później koło godziny 13 był obiad i około godziny 18 była kolacja. Mogliśmy też chodzić do klasy, oglądać filmy, robić coś z koralików. Dostawaliśmy karty pracy z różnych przedmiotów, żeby nadrabiać zaległości w szkole - tłumaczy. 

- Mieliśmy zajęcia psychologiczne, terapie grupowe, muzykoterapię, psychorysunki. Dzielono nas na grupy. Codziennie mieliśmy te zajęcia. O 9 rano mieliśmy tzw. "społeczność", by spotkać się z całym personelem medycznym, żeby porozmawiać o swoich problemach i sprawach bieżących. Pytaliśmy się też wszystkich o samopoczucie. Informowano nas wtedy o planie zajęć - podaje była pacjentka.

 "Część personelu nie rozumiało naszych problemów. Nie wiem, czy w ogóle chcieli nas zrozumieć"

Relacje między rówieśnikami układały się bez większych problemów. Młodzież była dla siebie wyrozumiała. Nie dochodziło do wyzwisk, niestosowych zachowań. - Byliśmy grupą rozumiejących się ludzi. Wiedzieliśmy, że musimy po prostu przez to przejść - tłumaczy nam Małgorzata. Nieco inaczej wyglądały relacje z personelem. 14-latka wyjaśniła, że wszystko zależało od konkretnej osoby.

- Niektórzy odzywali się bardzo nieprzyzwoicie. Jedna pacjentka chciała otrzymać paczkę od swojej mamy. Sanitariusz nazwał ją "gówniarą" i powiedział, żeby nie myślała tylko o sobie. Część personelu nie rozumiało naszych problemów. Nie wiem, czy w ogóle chcieli nas zrozumieć. Pielęgniarki dziwiło, że ktoś boi się podejść do personelu, żeby coś powiedzieć, zakomunikować, że źle się czuje. Strasznie je to dziwiło, a dla nas to był naprawdę wielki kłopot - deklaruje. 

- Mówiły, że to dziwne, że pacjent przychodzi z kimś, że nie potrzebujemy adwokatów. Personel rzadko zwracał uwagę na to, co się dzieje na kamerach. Zwracano tylko uwagę na wejście do pokoju płci przeciwnej. Było to zauważane po 30 minutach. Ludzie się całowali nawet przed kamerami - dodaje. 

Ucieczka w szpitalu psychiatrycznym. W ramach kary zbiorowej ograniczono prawa do telefonów i zamknięto łazienki w pokojach

- Jedna osoba uciekła ze szpitala przez okno w łazience. Ono było niewidoczne dla kamer, ponieważ nie byliśmy nagrywani w takich miejscach - podaje - Personel zorientował się dopiero, kiedy łazienki były zamykane. Łazienki w pokojach były otwierane o 19, a zamykane o 20. W niektórych było okno, które dawało się otworzyć szczoteczką do zębów - słyszymy.

Należy zaznaczyć, że na oddziale pracuje osobna grupa nadzorująca monitoring.

- Kiedy nie znaleziono tego pacjenta, personel zrozumiał, że coś jest nie tak. Całą winę zwalono na nas. Odbyło się spotkanie pacjentów z panią ordynator, pielęgniarkami i sanitariuszem. Mówiono, że zagadywaliśmy personel podczas zamykania łazienek, zakłócaliśmy ich pracę. Ponieśliśmy karę zbiorową - słyszymy - Tłumaczyłam, że moja mama codziennie martwi się o swoje dziecko, które chce popełnić samobójstwo i nie wyobrażam sobie, żeby nie miała ze mną kontaktu, albo miała ograniczony kontakt, bo to jest wbrew prawom pacjenta - opowiada Małgorzata.

Jak się okazało, pacjentom odebrano telefony. Wcześniej dzieci mogły korzystać z nich od 13 do 19.30. Personel ograniczył to prawo do dwóch godzin od 17 do 19. Od 18 zaczyna się jednak kolacja, podczas której nie można wykonywać telefonów. Następnie doszło do zmodyfikowania kary. Telefony udostępniono od 14 do 18, nie biorąc pod uwagę czasu pracy rodziców. Należy zaznaczyć, że nie są to telefony dotykowe. W szpitalach psychiatrycznych dozwolone są telefony bez dostępu do internetu, kamery, aparatu. Komórki służą jedynie do nawiązania kontaktu z rodziną i przyjaciółmi

"Zdałam sobie sprawę z narażania córki na kąpanie się w toalecie, do której wejść może każdy"

- Próbowałam się połączyć z Małgosią przez ponad godzinę. Nie ukrywam, że przy każdej próbie byłam coraz bardziej zdenerwowana. Córka przez pierwsze dwa tygodnie bardzo ciężko znosiła pobyt w szpitalu psychiatrycznym. Nie chciała współpracować z lekarzami, fatalnie się czuła. Rozmawiałyśmy o tym każdego dnia. To było strasznie trudne. Bałam się, że coś jej się stało. Miałam świadomość, że byłabym poinformowana, ale personel może chciał najpierw jej pomóc - informuje nas Dorota. 

- Zaczęłam wydzwaniać do gabinetu lekarskiego. Telefon był non-stop zajęty. Frustracja i nerwy sięgały zenitu. Nie mogłam wyjść z pracy, żeby pojechać do szpitala. Nawiązałam kontakt z lekarzem po dwóch godzinach. Najprawdopodobniej nie byłam jedyną osobą, która tego dnia próbowała dowiedzieć się, co dzieje się z jej dzieckiem. Dostałam wyjaśnienie, że pacjenci mają zabrane telefony i ponoszą karę za pomoc z ucieczce. Myślenie przyszło później. Mamy pandemię. Oddaję córkę do szpitala w ciężkim stanie psychicznym na miesiąc, nie mogąc się z nią spotkać. Nie mogę jej przytulić, spojrzeć w oczy. Miałyśmy tylko telefon, który został zabrany. W regulaminie nie było nic o zabieraniu komórek - opowiada mama 14-latki. 

W ramach kary nie otworzono też łazienek w pokojach. Dostępna było tylko łazienka ogólna. - W łazienkach, które były w pokoju, dziewczynki miały poczucie bezpieczeństwa. Podczas korzystania z nich, nie można było zamknąć się w środku, ale koleżanki pilnowały się nawzajem - słyszymy od Doroty. - Wejście do łazienki głównej jest na korytarzu. Drzwi nie da się zamknąć. Są one dla chłopców i dziewczyn. Na środku łazienki był jeden prysznic i oddzielne drzwi do ubikacji - tłumaczy Małgorzata. 

- Jednym z najważniejszych praw pacjenta jest prawo do kontaktu z rodziną. Szczególnie jeśli chodzi o pacjenta małoletniego. To prawo do jedynej drogi kontaktu zostało odebrane przez czyjeś widzimisię. Nawet gdyby cały oddział sprzysiągł się przeciwko personelowi i gdyby robili zasłony dymne, żeby pomóc w ucieczce, to uważam, że konsekwencje powinien ponieść personel, a nie chore dzieci. Dotarło to do mnie dopiero po rozmowie z lekarzem, który powiedział mi "proszę się nie przejmować, pacjent jest w dobrych rękach". Jak można mówić coś takiego, kiedy pod okiem tego samego personelu inne dziecko ucieka, a moja córka mówi mi każdego dnia, że się zabije, albo że ucieknie, że mam ją wypisać, bo tam nikt jej nie pomoże. Nie poczułam, żeby była tam bezpieczna - deklaruje Dorota. 

- Zdałam sobie sprawę, że moja córka jest narażana na kąpanie się w toalecie, do której w każdej chwili może ktoś wejść i zobaczyć ją nago. Ja, jako osoba dorosła, nie wyobrażam sobie takiej sytuacji, a ona miała to robić. Nie otwieranie łazienek w pokoju z powodu wymyślonej przez kogoś kary to również naruszenie prawa pacjenta - zarzuca mama 14-latki. 

- Jedna z pacjentek odniosła się do regulaminu, w którym nie uwzględniono takich kar. Pielęgniarka wyśmiała to i powiedziała "prawnikami to wy na pewno nie będziecie" - wskazała Małgosia. - Ona wprost z nich drwiła. Ktoś nie będzie prawnikiem, bo był w szpitalu psychiatrycznym - dodaje Dorota. - Młody człowiek, chory psychicznie, jest zagubiony. Jest sam ze sobą, ze swoimi problemami, nie wie, co się z nim dzieje i nagle okazuje się, że zamiast mieć obok siebie ludzi wspierających go, to spotyka się z wyśmiewaniem i niesprawiedliwym traktowaniem w szpitalu psychiatrycznym - słyszymy od matki. 

W sprawie odebrania telefonów Dorota skierowała maila do Ordynatorki szpitala. "Pani decyzja stała się niestety karą również dla rodziców. Myślę, że nie tylko ja byłam zaniepokojona, nie mogąc skontaktować się z własnym dzieckiem" - czytamy w wiadomości. 

"Nie mogę w każdej chwili w ciągu dnia dzwonić do córki. Wydawało mi się, że personel, lekarze oraz Pani jako ordynator zdajecie sobie sprawę, jak bardzo rodzic może być przejęty, biorąc pod uwagę specyfikę dolegliwości, jakie trapią jego dziecko. Mówienie mi, matce, czekającej na zdiagnozowanie dziecka, które podjęło próbę samobójczą, przyjmuje postawę rezygnacyjną i mówi wprost, że nie ma siły żyć, abym się nie martwiła, bo dziecko jest pod opieką, jest po prostu nie na miejscu i to nie tylko w kontekście wydarzenia, jakie miało ostatnio miejsce, czyli ucieczki jednego z pacjentów. Prosiłabym jednak o większą empatię i wrażliwość" - tłumaczyła mama 14-latki.

"Za pacjentów na oddziale odpowiedzialny jest personel a nie niepełnoletnia młodzież do tego z problemami psychicznymi. Dlatego tylko personel powinien ponieść konsekwencje. Przy okazji może mi pani powiedzieć, czy poniósł i jakie?" - dociekała Dorota.  

Tagi: Szpital Polska
Powiązane