wtv.pl > Polska > Przemoc w polskiej katolickiej rodzinie. "Po kościele tak mnie pobił, że złamał mi rękę"
Maja Staśko
Maja Staśko 19.03.2022 08:42

Przemoc w polskiej katolickiej rodzinie. "Po kościele tak mnie pobił, że złamał mi rękę"

Przemoc w polskiej katolickiej rodzinie. "Po kościele tak mnie pobił, że złamał mi rękę"
Pixabay.com

Co niedzielę chodziliśmy do kościoła. Po kościele ojciec pił, po czym bił mnie, mamę i siostrę. Mnie sobie upodobał najbardziej, bo byłam najmłodsza i najczęściej robiłam jakieś głupoty. Na przykład nie potrafiłam sobie zrobić kanapki i poprosiłam ojca o jedzenie. Albo przychodziłam z podartymi kolanami, zbiłam doniczkę lub chciałam cukierki, na które nie było pieniędzy. Czasem spóźniałam się do domu, gdy rodzice kazali wrócić o określonej godzinie. Albo nudziłam się i wierciłam w kościele na kazaniach. Chciałam też zabawek z reklam w telewizji: lalki Barbie, Lego i te wszystkie cudowne rzeczy, które miały inne dzieci ze szkoły.

To wszystko dla mojego ojca był powód, by mnie sprać. Sama byłam sobie winna.

"Jak zaczął mi rosnąć biust, nie było nas stać na stanik"

Nie byłam standardowo biedna, jak w filmach: umorusane sadzą dziecko w dziurawych skarpetach, któremu współczuje się za sam wygląd. Byłam biedna, bo dostawałam stare książki ze szkoły w ramach pomocy. Bo nie mieliśmy na stołówkę szkolną na obiad. Bo o zajęciach pozalekcyjnych mogłam tylko pomarzyć. Bo nie znałam dobrego, jakościowo jedzenia.

Na papierze byliśmy za bogaci na bycie biednymi, ale w rzeczywistości ojciec wszystko przepijał. Co z tego, że rząd widział, że są dwa dochody w rodzinie, skoro jeden z nich po prostu wyparowuje?

Chodziłam w starych ciuchach. Nie miałam markowych ubrań, jakiejś koszulki z Croppa czy innego dziadostwa – wtedy to było uznawane za szczyt bogactwa. Nie zawsze miałam buty na zimę. Kurtki poniszczone. Ba, nawet jak mi zaczął rosnąć biust, to nie było dla mnie na stanik. Na wf-ie musiałam się przebierać w kącie, by nikt nie zobaczył moich piersi.

To była typowa nowohucka szkoła, pełna patologii i nękania najbiedniejszych. Już w podstawówce wszyscy mieli komórki, a ja nie. W domu brak internetu i komputera. Wyjazdy na wakacje to jakieś mrzonki, nigdy nie było nas na nie stać. Mama robiła, co mogła: pracowała na dwie zmiany, żeby nas wyżywić. Ale lekko nie było.

"Ostrzegł, że mam nie pisnąć słówkiem o tym, co się zdarzyło"

Stałam się cichym dzieckiem, wycofanym. Nie miałam koleżanek i kolegów. Wstydziłam się siebie. Gdy chodziłam do szkoły z siniakami, dzieci się ze mnie śmiały. Nauczyciele to widzieli – nikt nie zareagował.

Gdy miałam 7 lat, ojciec pobił mnie tak, że złamał mi rękę. Znowu mu jakoś podpadłam, już nawet nie pamiętam, czym tym razem. Gdy mocno mnie popchnął, upadłam z hukiem na ziemię i złamałam rękę. Ojciec przewrócił oczami z dezaprobatą i zawiózł mnie do szpitala. Po drodze ostrzegł, że mam nie pisnąć słówkiem o tym, co się zdarzyło. On wszystko powie.

W szpitalu przedstawiliśmy bajeczkę, że się wywaliłam na zewnątrz podczas zabawy z koleżankami. Których nie miałam.

"Ksiądz kazał mi się modlić do Boga, po czym zaprowadził do domu, gdzie czekał mój oprawca"

Nie rozumiałam, za jakie grzechy Bóg mnie tak karze. Po wyjściu ze szpitala pobiegłam do kościoła, do księdza, który mnie uczył religii. Wszystko mu opowiedziałam. O tym, jak tata pije, że boję się z nim zostawać sama, bo mnie bije, że mama i siostra też dostają. Że nie rozumiem, dlaczego Bóg na to pozwala. Ksiądz kazał mi się modlić do Boga, po czym zaprowadził do domu, gdzie czekał na mnie mój ojciec.

Ojciec domyślił się, co się stało. Od tego momentu prał mnie tak, żeby nie było widać. Bił mnie po plecach, nie po rękach. Nie popychał, tylko bił z otwartej dłoni. Pas po dupie. Starał się, żeby nie było widać. Zmieniał sposoby w zależności od pory roku, bo w zimie nosiłam więcej ciuchów, więc mniej widać. A gdy źle wyglądałam i siniaki były nie do zakrycia, ojciec pisał mi zwolnienia z wf-u. Że sie przeziębiłam.

Oczywiście, co niedzielę chodziliśmy do kościoła.

A ksiądz? Nie zgłosił tego. Żadnej pomocy społecznej, nic. Wciąż nas odwiedzał po kolędzie, widział mnie na religii. Uczył dalej, że na karę trzeba sobie zasłużyć występkami. Nawet nie pytał, gdy widział, w jakim byłam stanie. Zaniedbane dziecko, w traumie. I to nie były lata 60., tylko 2000...

Co roku na Boże Narodzenie dla biednych rodzin w naszej parafii organizowane były spotkania z księdzem jak ze świętym Mikołajem. Mam zdjęcie, na którym siedzę u niego na kolanach. Pamiętam, jak nam opowiadał w trakcie jednego z takich spotkań, że jak jest się grzecznym, to będą prezenty. Jak co roku, nie dostałam nic oprócz mandarynek – bo w domu nie było pieniędzy. Ale ja byłam przekonana, że nie zachowywałam się grzecznie. Że to moja wina.

Do teraz nie znoszę mandarynek.

"Nie bałam się piekła. Ja w nim żyłam"

Gdy miałam 15 lat, odbębniłam bierzmowanie. Według mojej mamy musiałam do niego przystąpić, bo inaczej poszłabym do piekła.

Problem w tym, że ja już żyłam w piekle.

Po bierzmowaniu odmówiłam chodzenia na msze święte pod groźbą pójścia na policję. Zarzekałam się, że jak mnie do tego przymuszą, to wytoczę im wszystkim rozprawy sądowe za znęcanie się nad dzieckiem.

Jak miałam wierzyć w Boga, ojca wszechmogącego, który na swoją podobiznę stworzył wyniszczającego mnie tyrana? Jak miałam o nim myśleć, kiedy na dźwięk słowa „ojciec” zaczynałam się trząść? Czułam, że jestem jakaś niedorobiona, skoro nie kocham ojca i nie wierzę w tego drugiego ojca, w niebie. Obwiniałam się, myślałam, że jest we mnie zło. Skaza, której nie można naprawić.

Powiązane