wtv.pl > Opinie > Praca seksualna to nie wstyd. A co z pracą hostess i grid girls w Formule 1?
Maja Staśko
Maja Staśko 19.03.2022 08:46

Praca seksualna to nie wstyd. A co z pracą hostess i grid girls w Formule 1?

19aa5eb1cfd2ecba3f5b8db98fecf58c
MonsterEnergy.com

Żadna praca to nie wstyd. A jednak feministki kilka lat temu doprowadziły do zwolnienia grid girls z Formuły 1 i ogłosiły to jako swój sukces. Ze strony grid girls, czyli dziewczyn stojących na polach startowych, podniósł się sprzeciw: „Przez feministki straciłam pracę”, „Kochałam to zajęcie, nikt mnie do tego nie zmuszał”, „Feministki bronią nas, nie pytając w ogóle o nasze zdanie”. I ja się z nimi zgadzam. Jestem feministką i stoję po stronie grid girls.

Zaznaczam: jestem feministką, ale nie reprezentuję wszystkich feministek na świecie. Gdy toczyła się dyskusja nad tym, czy obecność hostess na zawodach sportowych jest seksistowska, nie uczestniczyłam w niej. Po pierwsze dlatego, że w Polsce nieszczególnie zaistniała – od 2016 r. walczymy o inne prawa, takie jak aborcja czy antykoncepcja awaryjna, więc takie kwestie mogą być dla nas mniej priorytetowe. Po drugie dlatego, że nie uważam, aby moim głównym celem i sukcesem jako feministki było dążenie do zwolnienia z pracy innych kobiet. Po prostu nie.

Czy to jednak oznacza, że wizerunku rozebranych kobiet, które mają reklamować luksusowe (albo i nie) produkty nie są seksistowskie? Oczywiście, że są. Podobnie jak wodzianka u Kuby Wojewódzkiego. Uprzedmiotawianie ciał kobiet przez wielkie korporacje, by nabijały zasięgi produktom, wpływa bardzo niekorzystnie na postrzeganie ciał kobiet w przestrzeni publicznej. Ale to nie wina tych pracownic.

Seks nas nie plami ani nie uprzedmiotawia

Czym przedstawienie rozebranych kobiet w reklamach butów różni się od pracy seksualnej? Praktycznie wszystkim. Praca seksualna to świadczenie usług seksualnych. Seks jest ważną częścią życia, podobnie jak jedzenie czy wydalanie. A skoro mamy płatne usługi związane z jedzeniem (np. kucharz czy kelner), a także z wydalaniem (opiekunka niemowląt i osób starszych, która zmienia pieluchy), to dlaczego nie miałoby być usług związanych z seksualnością? Istnieją seksuolożki i edukatorki seksualne. Istnieją także pracownice seksualne. Stygmatyzacja tych ostatnich przez odrzucenie seksu jako czegoś, o czym nie należy mówić publicznie i otwarcie, i na czym z pewnością nie wolno zarabiać, sprawia, że także praca edukatorów seksualnych jest w tym kraju wyjątkowo utrudniona. To wszystko jest ściśle połączone.

Praca seksualna nie jest uprzedmiotowieniem, bo seks nas nie uprzedmiotawia. Nie jest także sprzedażą ciała, bo handel organami jest nielegalny. Wykonujemy ciałem pewne czynności, nie sprzedajemy go. Podobnie wykonujemy ciałem czynności w absolutnie każdej pracy fizycznej. To nie oznacza, że te ciała sprzedajemy. Sprzedajemy usługę, którą świadczymy, a także swój czas. Nie sprzedajemy ciała – zarówno w pracy, jak i po niej ciało należy do nas i to my mamy nad nim kontrolę. Nie pozbywamy się ręki, nogi albo waginy tylko dlatego, że ich używamy.

Nie sprzedajemy też „się” – pozostajemy nadal tymi samymi, pełnymi osobami, tyle że z dodatkowymi doświadczeniami. Te doświadczenia mogą być ciężkie, gdy np. nosimy ciężkie towary albo uprawiamy dużo seksu. Ale nie sprawiają, że stajemy się przedmiotem. Seks nas nie plami, nie pozbawia podmiotowości ani nie uprzedmiatawia. Nie pozbawia godności ani nie jest wyrazem braku szacunku do siebie. Jeśli uważacie, że seks sprawia, że traci się godność i się nie szanuje – to temat do przepracowania. Na przykład u seksuolożki.

Większość z nas usłyszała, że jest dz*wką. Wystarczy, że komuś nie spodoba się to, co robimy i jak żyjemy

Niechęć do dobrowolnej pracy seksualnej opiera się na demonizowaniu kobiet za uprawianie seksu. Przecież nie tylko w odniesieniu do pracy seksualnej słyszymy „oddała się” – jakby cała nasza wartość zależała od tego, czy ktoś nas penetrował, czy nie. To jest uprzedmiotawiające i dehumanizujące – i dotyczy absolutnie każdej z nas, niezależnie od tego, czy uprawiamy dużo seksu, czy nie uprawiamy go wcale. Słyszymy „dz*wka”, „k*rwa” zarówno wtedy, gdy z kimś się prześpimy, jak i gdy komuś odmówimy seksu. Gdy nie jesteśmy wystarczająco posłuszne i podporządkowane – w oczach innych stajemy się „dz*wkami”. Bo praca seksualna w tym świecie ma być dla nas największym upokorzeniem.

Gdy sprawimy, że „dz*wka” przestanie być największą obrazą, a pracownice seksualne będą traktowane godnie i z szacunkiem – polepszy się sytuacja wszystkich kobiet.

Jaki jest problem z seksualnymi przedstawieniami kobiet w przestrzeni publicznej?

Czy jednak hostessy na zawodach sportowych albo kobiece nagie ciała w reklamach masła albo chleba nie są tym samym, co pracownice seksualne?

Praca seksualna to świadczenie usług seksualnych. Reklamowanie pracy seksualnej seksualnością jest po prostu przedstawianiem usługi. Podobnie jak reklamowanie kobiecej bielizny zdjęciem kobiety w bieliźnie. Trudno byłoby ją reklamować bez odsłoniętego ciała kobiety – zresztą, po co? Ciało kobiece jest zupełnie normalne i nie ma co go ukrywać. Nie ma co nakładać na niego cenzury – bo to działanie dokładnie przeciwne od zamierzonego.

Natomiast reklamowanie absolutnie każdego towaru kobiecym ciałem, które ma się kojarzyć seksualnie, to już po prostu seksualizowanie kobiet i wykorzystywanie wizerunków ich ciał do tego, by budować zasięgi i skuteczniej reklamować produkty. Ciała kobiet zaczynają być traktowane jak towary, które mają reklamować: przeznaczone wyłącznie do patrzenia i męskiej przyjemności, oparte na stereotypach płciowych, idealne, upiększone fotoszopem i zabiegami, koniecznie lepsze niż u konkurencji. Gdy na każdym rogu czeka nas taki wizerunek ciała, który ma sprzedać towar, trudno traktować kobiety inaczej niż estetyczny, seksualny dodatek do życia.

W usługach seksualnych sprawa jest prosta – spotkanie jest w celach seksualnych, a kobieta pracuje swoją seksualnością. Wszystko jest transparentne: to tylko jeden z jej kawałków, nie jej całość. Gdy kończy pracę, zajmuje się innymi obszarami życia, w których jej seksualność nie jest najważniejsza. Granica jest bardzo jasna: kobieta jest postrzegana przez swoją seksualność w sytuacji seksualnej, ale nie jest do niej redukowana.

Ale gdy tak samo przedstawiana jest w reklamie chleba czy zegarka, całe życie kobiety zostaje sprowadzone do jej wyglądu i atrakcyjności. Zgodnie z tą logiką idziemy ulicą nie po to, by gdzieś dotrzeć – lecz by mężczyzna nas oceniał i za nami gwizdał. Pracujemy nie po to, by zarabiać i coś zmienić – lecz by być ładnym dodatkiem w firmie, jak rzeźba albo obraz (albo kalendarz z nagimi kobietami). Zostajemy sprowadzone do wyglądu i seksualności – bo tak przedstawia się nas w przestrzeni publicznej. A gdy z tym walczymy, pracujemy, zmieniamy system – słyszymy, że jesteśmy dz*wkami.

Wartość ciała jako wartość włożonych w nie pieniędzy

Co więcej, obrazy idealnych, seksualizowanych ciał kobiecych w przestrzeni publicznej sprawiają, że ciała, które nie wpisują się w ten kanon – czyli olbrzymia większość ciał – jest wykluczana lub traktowana jako mniej wartościowe. Gdy traktuje się ciała jak towary, bierne przedmioty, to realne ciała – które mają swoje doświadczenia, cechy, są w ruchu i procesie – zawsze będą zdawać się niewystarczające. A dążenie do kanonu polegać będzie na stopniowym odbieraniu ciału ruchu – możliwości marszczenia się, tycia, powstawania rozstępów czy blizn, albo zmarszczek. Wartość ciała w tym myśleniu będzie zależała od wartości włożonych w nie pieniędzy – kosmetyków, zabiegów, trenerów, dietetyków, diet pudełkowych. A to kolejne usługi i towary. I koło się zamyka, zysk na kobiecych ciałach jest coraz większy.

Szkodliwych konsekwencji „używania” seksualizowanego kobiecego ciała do reklamy towarów jest więc bardzo wiele.