wtv.pl > Polityka > Młodzi nie chcą garniturów i białych uśmiechów. Opozycji nie wierzą dziś nawet jej wyborcy [FELIETON]
Konrad Wrzesiński
Konrad Wrzesiński 19.03.2022 08:29

Młodzi nie chcą garniturów i białych uśmiechów. Opozycji nie wierzą dziś nawet jej wyborcy [FELIETON]

wtv
WTV.pl
  • Niemal co drugi wyborca PiS-u chce odejścia z polityki Jarosława Kaczyńskiego

  • Przeciwnicy Prawa i Sprawiedliwości nadal nie są jednak w stanie wypracować spójnej narracji, która pozwoliłaby na zbicie solidnego kapitału politycznego

  • W efekcie co drugi wyborca opozycji nie wierzy w jej kompetencje do rządzenia

Uznawana za nienaruszalną konstrukcja, jaką przez połowę mijającej dekady pozostawał rząd Prawa i Sprawiedliwości, została znacznie nadwątlona. Wewnętrzne konflikty, sprawa popychanego przez Ziobrę unijnego weta, wywołane protestami Strajku Kobiet sejmowe spazmy prezesa, czy wreszcie protesty rolników – dotychczas twardego elektoratu partii – to tylko część problemów, z jakimi mierzy się PiS, który, kąsany z lewa i z prawa, pozostaje mocny jedynie słabością swoich rywali. W gotowość opozycji do rządzenia nie wierzą dziś bowiem nawet jej wyborcy.

Brak polotu po opozycyjnej stronie to smutna rzeczywistość, do jakiej przyszło nam przywyknąć w trakcie przeszło pięciu lat rządów Jarosława Kaczyńskiego z centrum dowodzenia na Nowogrodzkiej. Najnowszy sondaż Ipsos, przeprowadzony na zlecenie OKO.press, pokazuje jednak, że sytuacja przedstawia się w jeszcze bardziej szarych barwach: przeciwnicy partii rządzącej nie mogą liczyć nawet na podstawowe, elementarne zaufanie swojego elektoratu.

Uczestnicy badania mieli za zadanie odpowiedzieć na następujące pytanie: "Czy Pana/Pani zdaniem partie opozycyjne są przygotowane do dobrego rządzenia, gdyby miały już teraz przejąć władzę z rąk PiS?".

Wynik jest dla opozycji druzgocący. Odpowiedzi "zdecydowanie nie" i "raczej nie" udzieliło 62. proc. respondentów.

Brak popularności na wsiach i w średnich miastach (od 20 do 100 tys.) to jedno. W zdolność rządzenia opozycji nie wierzy tam odpowiednio 66 i 65 procent pytanych. Przeciwnicy PiS-u nie znajdują jednak ostoi nawet w swoich dotychczasowych bastionach – wielkich miastach, gdzie 56 procent badanych nie ufa w polityczną sprawczość opozycyjnych polityków.

Sytuacja wygląda równie dramatycznie, gdy spojrzymy na wybory przedstawicieli konkretnych elektoratów. Odpowiedź "zdecydowanie nie" i "raczej nie" wskazało 91 proc. wyborców Prawa i Sprawiedliwości. Odrzuciwszy "skrajne noty", a zatem głosy osób deklarujących poparcie dla partii Kaczyńskiego i Konfederacji, zauważymy, że w dobre rządy opozycji nie wierzy ponad 50 procent pytanych.

Wniosek? Co drugi wyborca opozycyjnych partii ma wątpliwości dotyczące kompetencji swoich przedstawicieli.

"Dziadersów" klimat nie interesuje

Za symbol opozycji uznaję dziś beton.

Beton będący odwołaniem zarówno do ulicy – manifestacji prowadzących do znacznych przetasowań na polskiej scenie politycznej – jak i archaicznych, niepostępowych, zastygłych jeszcze w latach 90. form, które przyjęli opozycyjni politycy.

Zacznijmy jednak od ulicy, która, choć zradykalizowana jako Ogólnopolski Strajk Kobiet, w niewiele ponad miesiąc osiągnęła coś, o co od lat bezskutecznie walczyła opozycja – zaangażowanie w społeczno-polityczny dyskurs pokolenia dwudziestolatków. Fantastycznym przykładem była piątkowa konferencja prasowa przewodniczących OSK, na którą zaproszono przedstawicieli Młodzieżowego Strajku Klimatycznego określanych jako "ludzi myślących o przyszłości Europy i świata".

Jedna z członkiń MSK wskazywała, że organizacja od przeszło dwóch lat usiłuje skontaktować się z politykami. Liczne apele nie zaowocowały jednak jakimkolwiek odzewem. – A my nie chcemy być ignorowani. Nie chcemy, żeby o naszej przyszłości decydowali panowie w garniturach – mówiła Agnieszka Kula z Młodzieżowego Strajku Klimatycznego.

Wspomnianym "panom w garniturach" Klementyna Suchanow nadała miano "dziadersów, których nie interesuje klimat".

Przyczyną porażek dziadersów nie jest jednak jedynie ignorowanie klimatycznej katastrofy. Jest nią nader wszystko wspomniane powyżej zabetonowanie struktur, którego twarzą latami pozostawał Grzegorz Schetyna. Próba wyprostowania starczych zmarszczek Platformy poprzez powierzenie szefostwa partii Borysowi Budce nie dała żadnego efektu. Jedyną nadzieją KO pozostaje zatem, jak się zdaje, Rafał Trzaskowski.

Sukces, za jaki mimo wszystko należałoby uznać minimalną przegraną w minionych wyborach prezydenckich, nie jest bowiem sukcesem Koalicji Obywatelskiej. To tryumf europejskiej, nieco ironicznej twarzy Trzaskowskiego, który z zaskakującą swobodą odpowiadał na pytania dziennikarzy to po angielsku, to po francusku, by przy kolejnej okazji rycersko poratować wodą mdlejącą redaktorkę.

Opozycji nie potrzeba dziś święcących diamentowym blaskiem zębów spranego politycznie Schetyny, a łobuzerskiego półuśmieszku prezydenta stolicy. Powierzanie losów opozycji jednemu człowiekowi jak nic innego obrazuje jednak jej słabość.

By dodać sobie nieco otuchy, zauważmy, że pewnym powiewem świeżości jest bez wątpienia uruchomienie partii przez Szymona Hołownię, która stał się trzecią siłą polityczną w kraju. Dotychczasowe dokonania Polski 2050 analizować jednak trudno. Zgromadzona energia i podsycana dziennikarskim sznytem retoryka jej lidera to jednak niezły kapitał na start.

Sami Hołownia i Trzaskowski to niewiele. Ale dobre i to. Po drugiej stronie jest bowiem jeszcze gorzej.

Krzyk i cynizm

Najwięcej ciekawych postaci odnajdziemy na lewicy. Cóż jednak z tego, jeśli formacja kojarzona jest głównie z nieskutecznym – choć sympatycznym – z lekka rozhisteryzowanym Robertem Biedroniem i starym wyjadaczem, przedstawicielem starych, skostniałych systemów – Włodzimierzem Czarzastym.

Lewica, jeśli zyskuje dziś cokolwiek, to jedynie swoistym rykoszetem od kojarzonych z liberalizmem oddolnych inicjatyw, z którymi ochoczo utożsamiają się lewicowi politycy. Potwierdzają to sondaże przeprowadzone po manifestacjach Strajku Kobiet, które sugerowały niewielki wzrost znaczenia lewicy na scenie politycznej.

Podniesienie rączki, po której następuje sztuczne stwierdzenie "My z wami!", starcza niestety jedynie na moment.

Nastawione na poklask uczestnictwo Czarzastego w starciach z policją, choć cyniczne, można by uznać za ruch rozsądny z politycznego punktu widzenia. Efektu jednak brak.

Nieco lepiej było w przypadku Barbary Nowackiej, której działania – w przeciwieństwie do Czarzastego – dawały poczucie niejakiej autentyczności. Jedna niefortunna wypowiedź szybko przekreśliła jednak wypracowany kapitał. Pytana o demonstrację na Trasie Łazienkowskiej i użycie przemocy przez policjantów, Nowacka stwierdziła, że wprowadzone metody były absolutnie nieadekwatne, po czym dodała:

Tam siedziały nastoletnie osoby, tam siedzieli młodzi ludzie. To nie byli górnicy z przodka, których trzeba gazem i tarczami rozpędzać, tylko można faktycznie zdjąć tę blokadę szybko i sprawnie – mówiła posłanka.

Sympatycy partii rządzącej szybko podchwycili temat, sugerując, że zdaniem Nowackiej w przypadku demonstracji Strajku Kobiet służby powinny przestrzegać praw człowieka, ale górników rozpędzać można gazem i tarczami. No i masz.

Lewicy brakuje dziś spokoju. Obóz przyjmuje na ogół pozę rozwrzeszczanego przedszkolaka, który krzyczy, że "tak nie wolno", grożąc ulubioną grzechotką. Co więcej, powtarzane raz po raz slogany o pomocy najuboższym nie przesłonią bijącego z formacji cynizmu, który w minionym tygodniu przyjął twarz Włodzimierza Czarzastego i jego udawanego łkania (więcej na ten temat w artykule Włodzimierz Czarzasty popłakał się przed kamerami w Sejmie. "Prezydent podjął najważniejszą decyzję").

Komentowanie obecnej pozycji PSL-u nie ma z kolei większego sensu.

Ulica nie ma sprawczości

Powtarzam: jeśli gdzieś mielibyśmy szukać dziś nadziei, to jedynie na ulicach.

Opozycyjni politycy powinni czuć się zawstydzeni przez rozmach, z jakim od przeszło miesiąca prowadzone są wszystkie działania Ogólnopolskiego Strajku Kobiet. Projekt jest jednak na tyle radykalny, że niemożliwym jest trwałe zaangażowanie w jego struktury odpowiedniej ilości wyborców. Obecny ustrój uniemożliwia ponadto całkowite ominięcie polityczności. A zatem: co dalej?

Ulica – sama w sobie – nie ma wystarczającej sprawczości, by doprowadzić do namacalnych zmian. Może je zapoczątkować, ale nie sfinalizować. Przedstawicielki ruchu ani myślą jednak przekazywać wypracowanej energii w ręce nieudolnych polityków. I nic dziwnego. Wszelkie próby podłączenia się polityków pod działania OSK wołają bowiem raczej o politowanie.

Niektóre manewry Marty Lempart mogą sugerować, że przywódczyni Strajku Kobiet nie odrzuca możliwości kariery politycznej. Trudno oszacować jednak, z kim połączyłaby siły, by uzyskać realny wpływ na polityczną scenę. Z konserwatywnym Hołownią? Czy może z cieszącą się 5-procentowym poparciem Lewicą?

PiS się chwieje. By upadł, należy go jednak delikatnie popchnąć. Kandydatów do wykonania gestu jest jednak niewielu.

źródło: OKO.press

Powiązane