wtv.pl > Polityka > Szumlewicz: Populizm to fundament PiS-owskiej władzy. Niestety, również opozycja jest zakładnikiem antyintelektualnej narracji
Piotr Szumlewicz
Piotr Szumlewicz 19.03.2022 08:27

Szumlewicz: Populizm to fundament PiS-owskiej władzy. Niestety, również opozycja jest zakładnikiem antyintelektualnej narracji

wtv
WTV.pl

Populistyczna retoryka od kilkunastu dni dominuje w dyskusji na temat szczepień. W mediach społecznościowych lewica licytuje się z prawicą, kto bardziej potępi Krystynę Jandę i kilkunastu innych zaszczepionych poza kolejnością artystów, a kojarzeni z lewicą Jan Śpiewak czy Łukasz Moll robią wszystko, by uzyskać poklask w mediach rządowych i dorównać poziomowi demagogii Magdaleny Ogórek czy Bronisława Wildsteina. Kto bowiem najbardziej zawinił w nieprawidłowościach przy dystrybucji szczepień? Wystarczy przeczytać dosyć zwięzły Narodowy Program Szczepień, by zobaczyć, że pełną odpowiedzialność za dystrybucję i dostępność szczepień ponosi Ministerstwo Zdrowia, Kancelaria Prezesa Rady Ministrów i nadzorowana przez rząd Agencja Rezerw Materiałowych.

Rząd sam wyznaczył procedury zaproszenia na szczepienia, które zostały złamane. Czemu zostały złamane? Między innymi dlatego, że już 23 grudnia minister Michał Dworczyk mówił o procesie szczepień, że „koledzy, którzy zajmują się komunikacją mają już podpisane umowy z celebrytami czy aktorami”. Zarazem pod koniec roku Narodowy Fundusz Zdrowia wydał zezwolenie na szczepienie rodzin pracowników placówek medycznych i ich pacjentów. Oznaczało to kompletną samowolę i całkowite złamanie zasad ogłoszonych wcześniej przez premiera. Aby obraz był pełny, warto wspomnieć, że Narodowy Program Szczepień nie jest ani ustawą, ani rozporządzeniem i sam rząd zmienia go co drugi dzień. Kto więc odpowiada za totalny chaos ze szczepieniami? Wystarczy niewielki research, aby sprawdzić, kto ustalił dziurawe procedury i kto wydał przyzwolenie na ich omijanie. Mimo to cała rzesza komentatorów idzie na skróty i przenosi odpowiedzialność na niewielkie grono artystów. Znamienne zresztą, że obwinianie grupy zaszczepionych poza kolejnością zazwyczaj nie dotyczy starostów PiS.

Jeszcze bardziej zdumiewa podejście części publicystów do Donalda Trumpa. Trump od wielu miesięcy używa retoryki rasistowskiej, antyfeministycznej, kłamie, szczuje, zastrasza, podżega do używania przemocy wobec swoich oponentów. W odpowiedzi na jego wystąpienia grupa przestępców, z których część miała emblematy nazistowskie, wpadła z bronią do Kapitolu. Co na to duża część lewicowych publicystów i polityków? Wtórując takim tuzom intelektu jak Janusz Kowalski, zaczęli się skarżyć na samowolę twittera i facebooka, które zbanowały prezydenta USA. Na nic tłumaczenia, że swoimi wypowiedziami Trump doprowadził do realnej przemocy, a jego wypowiedzi były sprzeczne z regulaminem większości mediów społecznościowych. Łatwiej poszczuć na bliżej nieokreślonych „liberałów” i warunkowo przyjąć koncepcję wolności słowa Janusza Korwin-Mikkego, zgodnie z którą najwyższym wyrazem wolności słowa jest nagonka na obrońców praw człowieka. Na tym obszarze rekordy demagogii postanowił pobić Rafał Woś, publikując tekst pt. „Dlaczego zaszczuli Trumpa?”

Ale populizm nie zaczął się wczoraj. Jednym z ważnych elementów marszu do władzy populistycznej prawicy była dehumanizacja uchodźców. Mało kto już pamięta wypowiedzi czołowych polityków Prawa i Sprawiedliwości, w których otwarcie odbierali uchodźcom człowieczeństwo, odwołując się do fejk newsów, manipulacji, kompletnie nieuprawnionych generalizacji. PiS utożsamiał uchodźców z terrorystami, nie zważając na kompletną absurdalność tego typu koncepcji. Wszak wystarczyła elementarna analiza sytuacji, by wiedzieć, że uchodźcy byli ofiarami terrorystów, a przyjmowanie uchodźców i migrantów nie miało i nie ma żadnego związku z liczbą zamachów terrorystycznych. Warto w tym kontekście zauważyć, że po chwilowym nagłośnieniu tej problematyki PiS całkowicie ją porzucił. Również dziesięć lat wcześniej, podczas rządów tego samego PiS-u, nikt nie poruszał kwestii podejścia do uchodźców i migrantów, chociaż Polska przyjęła kilkadziesiąt tysięcy muzułmanów z Czeczenii.

Niestety w 2015 roku prawie cała scena polityczna, z nielicznymi wyjątkami z lewicy, albo popierała stanowisko PiS-u, albo kluczyła, zmieniając podejście z tygodnia na tydzień. Kłamliwe nagrania w mediach społecznościowych i związana z nimi rasistowska retoryka okazały się silniejsze niż prawa człowieka. Na dodatek dziś widzimy negatywne skutki wrogości wobec uchodźców i migrantów ekonomicznych, bo niedobory w liczbie lekarzy i pielęgniarek są tak duże, że cały system opieki zdrowotnej jest w Polsce na granicy upadku. Niemcy są leczeni przez syryjskich lekarzy, a Polacy umierają, zbyt długo czekając na pomoc polskiego medyka. Rodzimi wrogowie multi-kulti starannie unikają też faktu, że to Polacy są największą grupą migrantów zarobkowych w Unii Europejskiej.

Niestety PiS narzucił populistyczne ramy również w polityce społecznej. Od pięciu lat polityka państwa na tym obszarze sprowadza się do świadczeń pieniężnych. PiS zdominował debatę publiczną poprzez wprowadzenie programu Rodzina 500+ i uznanie go za najlepszy program socjalny w historii Polski. Od tamtego czasu sytuacja się nie zmieniła. Dzisiaj wiadomo, że program wcale nie stanowi remedium na kluczowe problemy polityki społecznej, a jest bardzo kosztowny. Nie przyczynił się on do wzrostu dzietności, ograniczył ubóstwo w znacznie mniejszym stopniu niż obiecywano, przyczynił się do ograniczenia aktywności zawodowej kobiet. Przede wszystkim jednak program ten został wprowadzony jako kluczowe rozwiązanie, które zastąpiło inne aspekty polityki społecznej. Usługi publiczne za rządów PiS są coraz gorszej jakości, co dotyczy szczególnie opieki zdrowotnej i szkolnictwa. Opieka senioralna istnieje śladowo, opieka przedszkolna rozwija się bardzo wolno, administracja publiczna funkcjonuje coraz gorzej, ochroną środowiska rząd nie interesuje się wcale.

PiS wychodzi z założenia, że zadaniem państwa jest co pewien czas dawać swojemu elektoratowi prezenty w postaci świadczeń pieniężnych i to ma być jedyna funkcja władzy. Stąd też program Wyprawka Plus, trzynasta czy czternasta emerytura, selektywne dosypywanie pieniędzy w ramach tarcz antykryzysowych. Rząd ściąga od obywateli pieniądze w postaci mało progresywnych podatków, a potem rozdaje je tak, aby utrzymać poparcie swojego elektoratu. To fatalna, niesprawiedliwa i nieodpowiedzialna polityka, ale niestety prawie cała opozycja jest jej zakładnikiem. Wszak pogarszająca się jakość służby zdrowia, brak opieki senioralnej, brak wysokiej jakości posiłków w szkołach czy ograniczona dostępność opieki przedszkolnej obciążają gospodarstwa kwotami znacznie wyższymi niż 500 zł miesięcznie. Na dodatek niedobory w usługach publicznych najbardziej uderzają w biedne rodziny i umacniają ich wykluczenie. Trudno więc pojąć, czemu opozycja powiela PiS-owską wizję polityki społecznej. Podejście do rozwiązań rządowych najlepiej streszcza znana fraza Włodzimierza Czarzastego, „nie odbierzemy Wam niczego, co dał Wam PiS, zwrócimy Wam wszystko, co Wam zabrał”. Skoro lider Lewicy nie chce modyfikować fundamentów polityki społecznej rządu, to trudno się dziwić, że wyborcy odwracają się od niego.

Przy okazji żadna licząca się siła polityczna nie chce w Polsce podnoszenia podatków, więc skoro opozycja domaga się wyższej jakości opieki zdrowotnej czy szkolnictwa, to powinna wskazać, gdzie znajdzie oszczędności. Powinna też wskazać swoje priorytety zamiast wspierania fundamentów polityki rządu. Dla lewicy zawsze kluczowe były wysokiej jakości usługi publiczne, trudno więc pojąć, skąd przywiązanie do selektywnych świadczeń pieniężnych. Trudno też zrozumieć, jak socjaldemokracja może popierać różnicowanie wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn, skoro jedynym argumentem na rzecz wcześniejszego przechodzenia kobiet na emeryturę jest tradycyjny podział ról płciowych. Również partie liberalne nigdy nie popierały rozwiązań zbliżonych do tych promowanych przez PiS. Raczej dbały o wybrane segmenty polityki społecznej, w których jednostki same sobie nie radzą, takie jak opieka zdrowotna, szkolnictwo czy ochrona środowiska. Innymi słowy lewica i liberałowie wspólnie mogliby krytykować prawicowy populizm partii rządzącej, ale niestety są jego zakładnikami.

PiS-owski populizm to nagonki na wybrane grupy takie jak uchodźcy, feministki czy osoby nieheteroseksualne. To szukanie kozłów ofiarnych, których wskazanie ma ukryć ignorancję i nieporadność władzy. To chaotyczne rozdawanie pieniędzy na arbitralnych zasadach. To tępa, agresywna propaganda i zorganizowane kampanie fejk newsów w mediach publicznych. To dehumanizowanie adwersarzy politycznych.

Ale PiS-owski populizm ma jedną kluczową oś: jest nią znienawidzona kategoria „elity”, której przeciwstawiono „zwykłych Polaków”. Wokół tej opozycji obraca się polityka władzy i tę opozycję bezrefleksyjnie odtwarza część lewicowych komentatorów takich jak Jan Śpiewak, Łukasz Moll czy Rafał Woś. Kim jest „elita”? Dla większości Polaków elitą są osoby uprzywilejowane ekonomicznie, najbogatsi, ponadto celebryci, znani piosenkarze, bohaterowie massmediów, reklam, serwisów rozrywkowych. Tymczasem PiS dokonał istotnego przesunięcia, które zostało przejęte przez dużą część komentatorów i polityków. Oto bowiem za elitę uznani są krytyczni wobec rządu dziennikarze, aktorzy, artyści, eksperci, dziennikarze.

W tej narracji elitami są antyklerykałowie, feministki, działacze LGBT. Ich status materialny czy jakość życia nie odgrywa tu większej roli. Wszak do osób o najwyższych dochodach i najwyższym standardzie życia zaliczają się PiS-owscy prezesi spółek skarbu państwa, prezenterzy TVP czy Tadeusz Rydzyk hojnie zasypywany pieniędzmi przez obóz rządzący. Mimo to duża część lewicowych komentatorów z lubością wykpiwa i demonizuje Krystynę Jandę czy Tomasza Lisa, całkowicie pomijając w swojej krytyce PiS-owskich biznesmenów czy namaszczonych przez TVP piosenkarzy. Wydaje się, jakby zapomnieli, że od ponad pięciu lat autorytarnie rządzi Prawo i Sprawiedliwości, i przyjmują populistyczną kliszę Jarosława Kaczyńskiego, że przeszkodą dla „dobrej zmiany” jest eliminacja wpływów złowrogich „elit”. Warto w tym kontekście zauważyć, że wśród obrońców PiS-owskiego „ludu” przed liberalną „elitą” są też wzorcowi przedstawiciele „elit”, czyli wielkomiejscy, wykształceni absolwenci kierunków humanistycznych, gustujący w postępowej sztuce. Występując przeciw bliżej nieokreślonym „elitom”, tak naprawdę występują przeciwko sobie.

Obok potępienia „elit” mamy też nieustanne westchnienia do „normalnych Polaków” z nieznanych przyczyn utożsamianych z elektoratem Prawa i Sprawiedliwości. Za każdym razem, gdy jakiś antypisowski komentator sformułuje krytyczny sąd na temat zwolenników PiS, natychmiast słyszy, że jest protekcjonalny i pogardliwy. W ten sposób zwolennicy Kaczyńskiego dostają zielone światło na nagonki, szczucie, kampanie nienawiści wobec oponentów, a opozycja ma pokornie schylać czoło i obwiniać się, że PiS-owski lud jej nie popiera. To kluczowa figura antyoświeceniowa, która odwołanie się do eksperckiej wiedzy i racjonalnych argumentów traktuje jako przejaw pogardy wobec „normalnych ludzi”. Trudno się potem dziwić, że rządzi nami taka „elita” jak Sasin, Kowalski, Ziobro czy Suski.

Aby opozycja odzyskała inicjatywę i zyskała wiarygodność, powinna zbudować własną narrację, w której istotną rolę odgrywa wiedza, argumenty, dobrze przemyślana wizja instytucji, świadczeń społecznych, usług publicznych. Nie ma sensu licytować się z PiS-em na głupotę, prymitywizm, demagogię. Zresztą taka licytacja jest skazana na porażkę, bo tani populizm partia rządząca opanowała do perfekcji.

Powiązane