"Pielęgniarka jest mięsem armatnim. Jak umrze, to umrze". Ujawniamy, co naprawdę dzieje się na oddziałach covidowych
Drastyczny rozwój pandemii przepełnia szpitale, a co za tym idzie, wymusza na personelu medycznym podejmowanie jeszcze cięższej pracy za te same pieniądze. Przeprowadziłem rozmowy z dwiema pielęgniarkami, które proszą o zachowanie anonimowości. Obie pracują na oddziałach przeznaczonych dla zakażonych koronawirusem. Na potrzeby estetyki materiału pierwszą z nich będę określał jako Aleksandrę. Drugą zaś, jako Katarzynę.
Pielęgniarki mówią wprost: "My jesteśmy odpowiedzialne za zdrowie i życie, a nie za kroplówki i pampersy"
Kobiety wykazały, że do zaniedbań w systemie ochrony zdrowia dochodziło już na długo przed pandemią. Grupa ta ma długą i imponującą historię rozwijania związków zawodowych, co silnie zakorzeniło w pielęgniarkach potrzebę wyrażania solidarności społecznej.
Jak relacjonuje Kasia, w jej szpitalu udało się zbudować iście młody i dynamiczny zespół. Komunikacja i zrozumienie odbywa się poza słowami, abstrahując od skrajnych zdarzeń. Podczas rozmowy trudno było nie odnieść wrażenia, że mam styczność z osobą, która nie owija w bawełnę. Podobnie było z Aleksandrą. Otrzymywałem odpowiedzi krótkie, zwięzłe i na temat. Obie doskonale wiedziały, czego chcą, czego oczekują od rządu i w jak złej sytuacji się znajdują. Obie były skrajnie zmęczone swoją pracą.
Ile zarabiają pielęgniarki? Praca jest coraz cięższa, a wynagrodzenie wciąż pozostaje bez zmian
- Mam dwie prace, co dużo mówi o moich zarobkach. Jakbym nie robiła na dwa etaty, to bym miała pensję, jak pani z Lidla, nie obrażając oczywiście Pani z Lidla (Według danych serwisu zarobki.pracuj.pl ich przeciętne miesięczne wynagrodzenie to 2000 zł netto - przyp. red.). Ostatnio dziewczyna na grupie pielęgniarskiej podała, że w szpitalu zaproponowali jej 3 tysiące złotych podstawy plus dodatek. No żałosne - słyszę od Aleksandry.
Praca w zależności od szpitala prowadzona jest w trybie zmianowym, obejmującym 12 lub 24 godziny. Co należy do obowiązków pielęgniarek? Jak deklaruje moja rozmówczyni, "wszystko". - Lista obowiązków jest na tyle długa, że musiałabym przygotować ogromne sprawozdanie. Podaż leków, przyjęcie pacjenta, zajęcie się zgonem, papierologia, całe mnóstwo rzeczy - wyznaje. Ola dodaje, że zawód wybrała w pełni świadomie. W branży realizuje się od prawie 3 lat.
Zaniedbania wywołują coraz więcej myśli o zmianie miejsca pracy. - Świadomie wybrałam zawód, patrząc na zapotrzebowanie na rynku. Lubię medycynę i zawsze interesował mnie człowiek. Teraz zostaję w zawodzie, ale mam zamiar zmienić branżę. Nie zrezygnuję z zawodu, bo mimo wszystko, lubię to, co robię - deklaruje Aleksandra.
Pielęgniarka realizuje się w opiece długoterminowej. Szpitale, ponieważ pracuje w dwóch, by mieć za co żyć, są jej 4. oraz 5. miejscem zatrudnienia. Co ciekawe, priorytetami dla rozmówczyń nie były godne wynagrodzenia, a szacunek ze strony lekarzy. Pieniądze, choć stanowią niebywale ważny element walki, nie są głównym czynnikiem powodującym niezadowolenie. Kobiety powiedziały wprost, że lekarz bez pielęgniarek nie jest w stanie zrobić niczego, a mimo to, wielokrotnie zdarzało im się trafić na specjalistów niewykazujących elementarnej kultury osobistej.
- Współpraca z lekarzami zależy od samego specjalisty. Nie narzekamy na normalnych, "ludzkich" medyków. Gorzej jest, gdy trafi się cham. Można jednak sobie z nim poradzić. Oni bez nas nic nie wiedzą o pacjencie. Lekarze często ograniczają się do zbadania i zerknięcie na wyniki morfologii - wskazała Ola i przyznała, że nie wszyscy pacjenci potrafili odnosić się do pielęgniarek z kulturą. Zdarzały się zarówno oblegi, jak i agresja fizyczna.
- Dziewczyny tak na jednego się wkurzyły, że nie pomagały mu w niczym, a sam, jak się okazało, zbyt wiele nie potrafił. Nie był w stanie zalogować się do systemu, by sprawdzić wyniki pacjenta. Zawsze do mnie przychodził po pomoc. Też go nie lubiłam. Tylko pacjentów mi szkoda - podaje Ola.
Katarzyna zaś wskazuje, że pacjenci rzadko okazują jej wdzięczność. - Może jakieś 30% pacjentów w postaci "dziękuję, do widzenia" - słyszę, po czym pytam, czy z podobną postawą spotykają się inni specjaliści. - Lekarz przecież jest Bogiem - odpowiada ironicznie. Pielęgniarka uskarża się na brak zrozumienia i podkreśla, że lekarz jedynie zleca czynności, a to ona je wykonuje.
- My jesteśmy przy pacjencie 12 godzin, a on 2 minuty. Relacje są trudne - komentuje. Wieczne wymagania oraz brak podstawowej uprzejmości na stałe wpisały się w rutynę poszkodowanej grupy. Słowa "proszę i dziękuję" zaczęły padać, dopiero gdy epidemia wymknęła się wszystkim spod kontroli.
Pielęgniarki mają już dość. "Człowiek schodzi z oddziału powalony"
- Lekarz bez wykonawcy jest nikim. To brutalne, ale taka jest prawda - tłumaczy mi Katarzyna. Pielęgniarka w ciągu zmiany nie może skorzystać z toalety, zjeść, czy napić się. Wynika to z zasad bezpieczeństwa. Z przysługującej jej przerwy musi rezygnować, gdy medyk wezwie ją do pacjenta, któremu trzeba odwinąć bandaż. Prawo do przerwy jest jedną z podstaw polskiego prawa pracy.
- Ostatnio zeszłam na przerwie odwodniona. Na oddziale covidowym nie można jeść, pić, załatwić się. Człowiek schodzi z oddziału powalony. Ja nie mogłam załatwić się przez 10 godzin i dostałam zapalenia dróg moczowych - opowiada, po czym dodaje - Pielęgniarka jest od brudnej roboty. Musi znać pacjenta, jego objawy, jednostki chorobowe, ryzyko, powikłania, leki i ich dawki, historię chorób - podaje. Schodząc na przerwę, zamiast odpocząć, moja rozmówczyni musi zajmować się tak zwaną papierologią.
Pielęgniarka nie może wykonać badań, a nawet podać paracetamolu, jeśli nie otrzyma upoważniającego jej zlecenia. Aleksandra podaje, że są to kolejne praktyki niektórych medyków. - Cwaniacy typu "zlecę, ale nie zapiszę". Moja koleżanka miała problem z pacjentem, a lekarz się na nią wypiął. Mówił, że to nie jego obowiązek, a jej. Po incydencie odbyła się rozmowa z ordynatorem, który jej ufał, bo ona już 20 lat pracuje jako pielęgniarka. Później poszła do tego "chama" powiedzieć mu, co o nim myśli, a on do niej z tekstem "ale nie nagrywała pani tej rozmowy?" - wyznaje.
Obie podkreślają, że każdy lekarz jest inny i nie należy przekładać "jednego chama" nad całą grupę, która również cierpi w wyniku kryzysu epidemicznego. - To ci starsi tacy są. Oni pamiętają "starą szkołę", kiedy pielęgniarka byłą służącą - tłumaczy Ola.
Wieloletnie upokarzanie oraz traktowanie pielęgniarki jak służącej od "przynieś, podaj, pozamiataj" mają przełożenie na pracownice z nieco starszych pokoleń. Młodsze zespoły przejawiają się coraz większą solidarnością, podczas gdy niektórym kobietom przytrafiają się zachowania ze "starej szkoły".
- Miałyśmy chwilę przerwy i usiadłyśmy. Ja nogi wyciągnęłam na drugie krzesło, a koleżanka położyła swoje na łóżku. Wchodzi doktor, a ona w sekundę na baczność. Mnie do głowy by coś takiego nie przyszło. Gdy doktor poszedł, spytałam ją, "widzisz, jak się różnimy?". Ona odpowiedziała "no stare nawyki, kiedyś tak było, jak doktor wchodził". Ja się czuję na równi z lekarzem. Nie jestem gorsza. A one nie. One czują się gorsze - słyszę od Aleksandry.
Aleksandra ukończyła 5-letnie studia z tytułem magistra. Nie wyspecjalizowała się, jednak ukończyła kilka kursów i musi pracować na dwa etaty, żeby zapewnić sobie minimum godnego życia. - Uczę się niemieckiego, a co będzie w przyszłości? Nie wiem. Oczywiście, nie ma żadnych dodatków za ciężką pracę. Jaka pensja była (przed pandemią - przyp. red.), taka jest - komentuje.
Katarzyna realizuje obowiązki na oddziale zachowawczym, gdzie przebywają osoby walczący z chorobami płuc. Codziennie dzieje się u niej coś innego. - Są to często osoby z kaszlem, niedotlenieniem. Pacjenci są w dużym niepokoju i stresie - wymienia.
"Pielęgniarka jest mięsem armatnim, jak w wojsku. Umrze to umrze. Tam za ojczyznę, a tu za pacjenta"
Pracując na oddziale covidowym mamy do czynienia nie tylko z ciężkim kawałkiem chleba, ale też z zagrożeniem dla życia i zdrowia pielęgniarek. Z perspektywy osoby uprzywilejowanej, która pracuje w trybie zdalnym lub nie odczuwa lęku przed koronawirusem, informacja ta może zdawać się błaha.
- I te przeklęte 100% (dodatkowego wynagrodzenia w ramach ustawy antycovidowej - przyp. red.). Jestem taka wściekła na to. Przez tydzień wkurzona chodziłam, bo najpierw, że się należy, a później ustawa jednak pod znakiem zapytania? Bluzgać mi się na rząd chce - tłumaczy Aleksandra. Kasia zdobyła się na o wiele dosadniejsze słowa. - Pielęgniarka jest mięsem armatnim, jak w wojsku. Umrze to umrze. Tam za ojczyznę, a tu za pacjenta - porównuje.
Aleksandra wyjaśniła mi, jak w jej szpitalu utworzono oddział dla cierpiących na koronawirusa.
- Oddział wewnętrzny został przekształcony na niby covidowy, ale tylko częściowo. Na samym dole znajduje się oddział męski, a na górze damski. Piętro wyżej wyznaczono salę dla zakażonych wraz z izolowanymi. Każdy z nich musi leżeć na oddzielnej sali, ale łazienka jest jedna i znajduje się na korytarzu. Zwykli pacjenci ze swoimi chorobami zostali usytuowani w tym samym miejscu, co podejrzani o zakażenie COVID-em. Nie da się inaczej tego rozplanować w naszym szpitalu - słyszę.
W szpitalu Katarzyny na oddziale również znajduje się jedna łazienka i jedna toaleta, bo na oddziale funkcjonują izolatki. Nie kryje też, że stwarza to ogromne ryzyko transmisji wirusa.
Moja pierwsza rozmówczyni wskazała również, że do osób przebywających na górze może wejść od trzech do czterech razy w ciągu dnia. W nocy zaś kontrole mają miejsce od dwóch do trzech razy, by zminimalizować ryzyko transmisji wirusa. Katarzyna na oddziale z cierpiącymi na koronawirusa musi przebywać przez całą zmianę.
- Na górze ubieramy się w kombinezony, a na dole jedynie w fartuch ochronny, do którego dołączamy przyłbicę i maseczkę. To pewnie przez ten dół pielęgniarki chorują, bo nie są odpowiednio zabezpieczone - wyznaje Ola.
- Gdy idziemy do pacjentów, musimy zabrać rzeczy, których nam brakuje, czyli leki dożylne, kroplówki, tabletki, mierzymy glikemię, podajemy insulinę oraz posiłki. To koszmar, bo muszą być dwie pielęgniarki na wypadek, gdy czegoś zabranie. Przez braki kadrowe w pojedynkę chodzimy na dyżury - dodaje, po czym wyjaśnia, kto jest proszony o pomoc przy pracy.
- Do pomocy bierzemy salową lub opiekunkę. Co one pomogą? No dramat - opowiada. Co mogą salowe i opiekunki? Oczywiście, niewiele. Pielęgniarka nie może przekazać niewyspecjalizowanej osoby do opieki nad chorym, gdyż byłoby to nie dopełnieniem obowiązków, które trudno dopełnić przez wzgląd na skrajne, systemowe zaniedbania.
Pielęgniarki zaczynają chorować na koronawirusa. Powodem jest między innymi brak odpowiednich zabezpieczeń na oddziałach, gdzie podejrzani o COVID-19 są wymieszani z pacjentami o innych przypadłościach.
- Już na przełomie kwietnia i maja pielęgniarki zaczęły chorować, przechodzić na kwarantannę, izolację. Teraz jest to rotacyjne. Ja ostatnio zostałam sama z 21 pacjentami. Przyszła koleżanka z innego oddziału. Co z tego, że miła i sympatyczna, jak nie znała specyfiki oddziału - potwierdza Katarzyna.
Moja pierwsza rozmówczyni od marca miała wykonane zaledwie dwa testy. - Nikt mi nic nie powiedział, że mogę za darmo iść i "tam" zrobić badanie - komentuje.
Wsparcie przychodzi, co ciekawe, ze strony pacjentów. - Wiedzą, że jest nam ciężko. Wiedzą też, że rząd zawalił. Ostatnio rozmawiałam z cierpiącą kobietą, bo zaatakowała ją ogromna duszność. Opowiadała, jak w karetce ją wozili, bo miejsca nigdzie nie było. W końcu wolne łóżko znalazło się u nas. Po dojechaniu czekali kolejne 30 min, a ona ledwo na oczy już widziała - opowiada Aleksandra. Obie są wściekłe na rząd. Zjednoczoną Prawicę wprost obwiniają za zaniedbania. Deklarują, że ich postępowanie przekłada się na krzywdę ludzi.
Odpowiedzialność przenoszą również na dyrekcje polskich szpitali, które mają szukać sposobów na oszczędzanie kosztem pracownika. - Ale czy to jego wina, że w Polsce nie ma pielęgniarek? Przed pandemią się mówiło, że średnia wieku naszej grupy to 50 lat. Jak jakaś baba się darła "niech jadą" (posłanka PiS, Józefa Hrynkiewicz - przyp. red.), no to pojechali i nie chcą wrócić. Nie dziwię się im. Sama mam to z tyłu głowy - słyszę.
Kolejnym, jednym z głównych postulatów jest wsparcie ze strony psychologa lub terapeuty. Warto zaznaczyć, że jest to priorytet nie tylko dla pielęgniarek, ale też dla nauczycieli, uczniów, czy pracowników sanepidu, z którymi udało się przeprowadzić rozmowy. - Na cały szpital mamy jednego psychologa, który nie jest w stanie tego ogarnąć. My zaczynamy zapisywać się na terapie. To jest zbyt duże obciążenie. Głowa jest jak gardło - wskazuje Katarzyna.
Ustawa antycovidowa miała stanowić wsparcie dla medyków. Senat po zgłoszeniu poprawki, obejmującej dodatkami każdego pracownika służby zdrowia, wywołał pilną reakcję rządu. Zjednoczona Prawica wciąż nie opublikowała dokumentu w Dzienniku Ustaw. Podczas gdy między politykami dochodzi do przerzucania odpowiedzialności, pielęgniarki, mówiąc potocznie, klepią biedę.
- Nie dostałyśmy nic. Jest to poniżające. To jest praca ponad siły, ponad stan. Jesteśmy zmęczone nie tylko fizycznie. Jesteśmy zaczadzone własnym oddechem, ale też zmęczone psychicznie. Widzimy śmierć, ból, lęk, strach, a pomimo tego, musimy mieć twardą minę, by pokazać profesjonalizm. Nie mogę siąść i płakać z pacjentem. Nie mam do tego prawa. Stąd bierze się przekonanie, że pielęgniarka to rutyniara. Ja jestem pielęgniarką z powołania i ja od łóżka potrzebującego pacjenta nie odejdę - słyszę od Katarzyny, która dotychczas mówiła twardym, lecz spokojnym tonem. Podczas odpowiadania na pytanie o ustawę jej głos nagle zaczął drżeć.