Modlitewny maraton przeciwko policji, jedzenie wciąga na sznurku przez okno. Walka u Salezjanów trwa
Szczegóły kuriozalnej sytuacji w domu salezjanów w Poznaniu przytacza "Gazeta Wyborcza". – W środę rano ks. Woźnicki zamknął się w swojej celi z wiernymi. Zasłonił okienko w drzwiach, dlatego z korytarza nie widać, co dzieje się w środku. Przed domem zakonnym zbierają się jacyś ludzie. Klęczą, modlą się, dowożą księdzu jedzenie – mówi dziennikowi jeden z miejscowych zakonników.
Jedną z cel należących do budynku zlokalizowanego przy ul. Wronieckiej zajmuje wspomniany ksiądz Michał Woźnicki, który przed dwoma laty został usunięty ze stowarzyszenia za nieposłuszeństwo wobec swych przełożonych. Mimo to nie zamierza wyprowadzać się z domu zakonników. W sprawie toczy się postępowanie.
Ciąg dalszy wojny w domu salezjanów
Jeden z pokojów należących do kapłana został zamieniony w istną kaplicę. Na miejsce wstawiono zaimprowizowany ołtarz, dewocjonalia oraz krzesła dla osób biorących udział w nabożeństwach. Msze odprawiają się tam codziennie, a od początku tygodnia – wobec jawnego łamania restrykcji dotyczących epidemii – interwencje podejmują poznańscy policjanci.
Przypomnijmy, że w strefach czerwonych (zgodnie z zapowiedzią Mateusza Morawieckiego obejmie ona cały kraj) w obrządkach religijnych może uczestniczyć jedna osoba na 7 metrów kwadratowych. Poznański kapłan wyraźnie nie przejmuje się jednak zaleceniami rządzących.
W poniedziałek, wobec odmówienia pokazania dokumentu potwierdzającego tożsamość, ks. Woźnicki został wyniesiony z budynku przez mundurowych (nazwanych przez duchownego bezbożnikami), po czym trafił na komisariat.
Kapłan nic nie robi sobie z odwiedzin funkcjonariuszy, które powtarzały się we wtorek i środę, i nadal odprawia nabożeństwa. W środę rozpoczął przeszło 40-godzinną modlitwę, która była transmitowana na YouTubie. Wobec sprytnego ustawienia kamery nie sposób było stwierdzić, ile osób przebywa w celu ks. Woźnickiego. Na miejscu zjawili się zatem poznańscy policjanci.
Na korytarzu spędzili osiem godzin. Nie chcąc przerywać nabożeństwa, finalnie wrócili na komendę. – Policjanci rzeczywiście nie chcieli przerywać nabożeństwa. Ponieważ miało trwać wiele godzin, zdecydowali, że nie będą czekać. W tym czasie patrol może być przecież potrzebny w innym miejscu – przekazała "Wyborczej" Iwona Liszczyńska z biura prasowego wielkopolskiej policji.
W czwartek pod domem salezjanów pojawili się dziennikarze "GW". Ten był jednak zamknięty, a niedaleko wejścia klęczały dwie kobiety. Z okna celi duchownego wydobywały się śpiewy i głos wiernych. – Jesteśmy szczęśliwi, że otrzymaliśmy w darze to nabożeństwo. Minęło już 30 godzin. Czynimy przebłaganie za grzechy, które tu miały miejsce. Dziękujemy, że jest o tym miejscu głośniej. A salezjanie łażą przy drzwiach i zastanawiają się, jak długo jeszcze wytrzymamy – mówił ks. Woźnicki.
Ksiądz jest wspomagany przez swoich zwolenników. Do mieszkania na sznurku wciągane jest jedzenie.
W sprawie jawnego łamania obostrzeń przez duchownego policjanci pozostają bezradni. – Dla nas zaskakująca jest bezradność państwa. Ksiądz Woźnicki może łamać rządowe obostrzenia, a policja tylko go legitymuje i zapowiada wnioski do sądu. Jaki sens ma wzywanie policji, skoro nic to nie daje? – mówi "Wyborczej" jeden z zakonników.
źródło: Gazeta Wyborcza / Twitter / YouTube