Imprezy, ścisk, bójki, brak maseczek i dystansu. Pierwszy weekend po luzowaniu obostrzeń (Reportaż)
15 maja o północy tłumy ludzi zdjęły maseczki, a knajpy oficjalnie otworzyły się na klientów. To efekt luzowania obostrzeń, które premier Mateusz Morawiecki i minister zdrowia Adam Niedzielski ogłosili na konferencji 28 kwietnia. Imprezy w klubach, bójki, brak dystansu i maseczek, taniec i alkohol, a rano śmieci, butelki i wymioty – to sceny na ulicach polskich miast w ten weekend.
- Już o godzinie 18:30 były tłumy ludzi, bez maseczek, bez dystansu. Idąc Nowym Światem w Warszawie, widzieliśmy mnóstwo ludzi bez jakichkolwiek środków ostrożności. Na mnie i mojego przyjaciela patrzyli jak na dziwaków, bo szliśmy w maseczkach. Na Chmielnej puby miały pozajmowane wszystkie miejsca. Nam udało się znaleźć miejsce w kącie, ale dookoła nas stali ściśnięci ludzie. Niektórzy się śmiali, że nareszcie kończy się plandemia - mówi Kuba.
Tłumy bez maseczek, ludzie wchodzą na siebie, popychają się. Nic sobie nie robią z zastrzeżenia, że do baru trzeba wchodzić w maseczkach. Gdy barmani ich o to prosili, ci narzekali, że „po ch** to wszystko, przecież nic się nie stanie”.
- Z każdą minutą tłum rósł - opowiada Kuba. - Koło nas siedzieli obcokrajowcy. Był Włoch, który cieszył się, że wszystko wraca do normy, bo we Włoszech dalej „zmyślają z tymi obostrzeniami”.
Nad Wisłą puste butelki, wyzwiska, dym papierosowy, muzyka.
- Weszliśmy na barkę, postanowiliśmy kupić piwo. Pod barem ludzie praktycznie stali na sobie. Kupiliśmy piwo i wychodząc z barki, ocieraliśmy się o tańczących, pijanych ludzi.
Kuba jest już od kilku miesięcy zaszczepiony podwójną dawką Pfizera. Ale wielu młodych ludzi wciąż ma szczepienia przed sobą.
W sobotę bar przebił swój rekordowy utarg
Dominik jest jeszcze przed szczepieniem. Pracuje jako barman w knajpie w Katowicach. W sobotę bar przebił swój rekordowy utarg.
- Tłumy, kolejka do baru, człowiek przy człowieku na 20 metrów, zero maseczek, płynu do dezynfekcji. Po całej nocy ubyło w dystrybutorze może z 50 ml. Przerażające, wszyscy uznali, że to koniec pandemii - opowiada. I dodaje:
- Ale bardzo się cieszę, że mogłem wrócić do pracy. Przeżyłem 7 miesięcy praktycznie bez dochodu, bo przez ostatnie 7 miesięcy gastronomia nie dostała żadnej pomocy, pomimo tego, co rząd mówił w swojej telewizji.
Adam także mieszka w Katowicach. W sobotni wieczór poszedł na najbardziej imprezową ulicę Katowic, żeby spotkać się ze znajomą.
- Usiedliśmy raczej na uboczu – nie w samym sercu akcji. Nie czułem się dobrze. Ludzi było dużo, nikt nie miał maski. Zupełnie jakby rząd dekretem odwołał pandemię. „Szanowni państwo, 15 maja 2012 roku skończył w Polsce COVID-19”. Po jednym piwku pojechaliśmy do mieszkania. W pociągach i na dworcach tez większa dezynwoltura – przede wszystkim wśród młodych, prawdopodobnie jeszcze niezaszczepionych.
Jakby nie było żadnej pandemii
Olga jest motorniczą tramwaju z Poznania.
- Na miasto w większości jechali młodzi ludzie, wszyscy w wesołych nastrojach, większość mimo przebywania na zatłoczonym przystanku czy w tramwaju byli bez maseczek lub z zsuniętymi maseczkami . W Poznaniu popularnym miejscem na spotkania latem są miejscówki nad rzeką Wartą - i faktycznie, tam woziłam najwięcej osób. Z daleka widziałam, że są tam tłumy, było aż czarno. Kolejnym miejscem był Nocny Targ Towarzyski. Ludzie stali tam w gigantycznej kolejce już od około 18:00. Gdy przejeżdżałam tamtędy o północy, ludzie nadal stali w tej kolejce. Czułam się, jakby nie było żadnej pandemii, a zamiast 2021 był 2019 rok. Typowy imprezowy Poznań.
Zdjęcie tłumów pod Nocnym Targiem Towarzyskim w Poznaniu zrobione przez Olgę
Policjanci pod pomnikiem Syrenki wylegitymowali ponad 270 osób i zatrzymali 16
Hubert uczestniczył w imprezie po niedzielnym meczu Legii Warszawa z Podbeskidziem Bielsko-Biała (1:0).
- Gdy jechaliśmy z tatą na mecz, miałem atak paniki z powodu tłumów. Ale po meczu było już lepiej. To była feta mistrzowska Legii przy pomniku warszawskiej Syrenki, obok Mostu Świętokrzyskiego. Masa osób, przyśpiewki. Z jednej strony czułem radość i dumę, z drugiej trochę lęk, bo było bardzo tłoczno. Lęk bardziej wiązał się z moim charakterem niż z covidem. Jestem introwertykiem, nie przepadam za tłumami. Tata jest zaszczepiony, mama miała pierwszą dawkę, więc mam już mniejsze niż wcześniej obawy związane z wirusem.
Jak poinformowała Polska Agencja Prasowa, policjanci pod pomnikiem Syrenki wylegitymowali ponad 270 osób i zatrzymali 16 z nich. Huberta wśród nich nie było.
- Kilkadziesiąt minut czekaliśmy na przyjazd autokaru z drużyną. Gdy dotarli, świętowaliśmy razem z nimi. Byłem do 21:00, a potem drużyna odjechała i wróciłem do domu. Kiedy wracaliśmy z tatą z fety, widziałem, jak legitymują jedną panią.
Zdjęcie nadesłane do redakcji przez Huberta
https://twitter.com/WTVPL/status/1394335104982523907?s=20
Zdjęcie nadesłane do redakcji od świadka zdarzeń, który wolał pozostać anonimowy
W czasach lockdownu zapomniałam, jak w nocy w weekendy bywa niebezpiecznie
- Byłam jedyna w maseczce, patrzyli na mnie jak na idiotkę. Jeden mądrala próbował na mnie nawet nakasłać. Podczas lockdownu nie bałam się wychodzić, a teraz to jest dramat. Każda ulica, każdy ogródek, bulwary, plaża nad Wisłą, rejsy wycieczkowe, party busy, wszędzie tłumy. Zero dystansu, zero maseczek. Trzymanie dystansu to była niezła akrobacja – mówi Kasia.
Z kolei Justyna około 22:00 wybrała się do McDonalds’a w Lublinie. Centrum było przepełnione imprezowiczami.
- Kolejka do Maka długa, ale wytrwale staliśmy na zewnątrz, by złożyć zamówienie - opowiada. - Gdy mój mąż wchodził do środka, wepchnął się przed niego mężczyzna. Krzyknęliśmy, że jest kolejka. A ten zaczął popychać męża i szykować się do bitki. Stanęłam przed mężczyzną, krzycząc, co on robi. Niestety, fakt, że stała przed nim kobieta, nie wstrzymało wybuchu agresji. Wpadła ochrona i zatrzymała mężczyznę. W czasach lockdownu zapomniałam, jak w nocy w weekendy bywa niebezpiecznie. Przeraziło mnie, jak wszyscy się rzucili na miasto. Ale sama też wyszłam. Mieszanka przedziwnych emocji. Szok.