wtv.pl > Publicystyka > Hartman: Jak się Czarnkowi ulało
Jan Hartman
Jan Hartman 19.03.2022 08:57

Hartman: Jak się Czarnkowi ulało

Czarnek
Jakub Kaminski/East News / WTV

Jeśli wracam do tej sprawy, to z powodu osobliwości samej postaci Przemysława Czarnka, który swoim formatem i mentalnością wychodzi daleko poza endecki standard wierchuszki PiS, na czele z Jarosławem Kaczyńskim. Reprezentuje on typ nawet nie tyle fanatyka, co szyderczego trefnisia, narcystycznie napawającego się własnym poczuciem wyższości wobec wszystkich i wszystkiego, co nie przystając do jego wyobrażenia o tym, co „zdrowe” i „normalne”, jest „nienormalne” i „chore”.

Wątpliwości tego rodzaju nachodzą mnie za każdym, gdy oglądam bądź czytam relacje z takich debat. Było tak również w środę 21 lipca, gdy próbowano odwołać Przemysława Czarnka ze stanowiska ministra nauki i edukacji. Jednak słuchając wypowiedzi posłów zdałem sobie sprawę z siły oddziaływania takich sejmowych rytuałów. Praca włożona przez posłów w pisanie przemówień sejmowych się opłaca, bo dzięki niej setki tysięcy Polaków, do których docierają wiadomości z Wiejskiej, otrzymuje wzorzec językowy, pozwalający lepiej artykułować swoje oburzenie i poczucie krzywdy. Trudno, w dobie upadku demokracji, posłowie opozycji pełnią rolę publicystów. 

Tak było i tym razem. Muszę powiedzieć, że byłem pod wrażeniem retorycznej perfekcji i po prostu mądrości wystąpienia Rafała Grupińskiego z Koalicji Obywatelskiej. Mówił językiem chrześcijańskiego demokraty, któremu leży na sercu religia, a więc z pewnością nie moim językiem. Lecz było to przemówienie piękne, mądre, a przy tym wolne od egzaltacji. Mówił o tym, jak narodowo-katolicka krucjata szkolna Czarnka służy odrywaniu Polski od Zachodu, prowokuje wojnę ideologiczną, mającą podzielić ludzi i pobudzić w nich złe emocje, a polityczne i ideologiczne nadużywanie religii (przy współpracy części Kościoła) niszczy wiarę. Bardzo przekonująco, podając cytaty, zestawił propagandę i retorykę Czarnka z jej stalinowskim pierwowzorem, a wypaczony katolicyzm obskurantystów z obozu Czarnka z oświeconymi i eleganckimi wypowiedziami wybitnych Polaków minionych epok. Bardzo dobre przemówienie wygłosiła również posłanka Lewicy, Agnieszka Dziemianowicz-Bąk.

Retoryka zdrowia, krzepy i normalności – jako przeciwieństwa ułomności i wynaturzenia – stanowi szczególnie niebezpieczną odmianę postawy autorytarnej. Jest to bowiem krzepa uśmiechnięta i z pozoru przyjazna, lecz jednocześnie bezlitosna w łamaniu karków. Czarnek, ze swą fryzurą małomiasteczkowego playboya, nie jest niegroźnym, naiwnym zacofańcem z prowincji, lecz napawającym się własnym cynizmem narcyzem, gotowym dla kariery uczynić bodajże wszystko. Takich ludzi jest legion w świecie korporacyjnym i w polityce. Czerpią oni swą siłę nie tylko z niezachwianej miłości własnej, lecz również z wyuczonej bezczelności, opartej na przekonaniu, że skoro nie ma żadnej prawdy, można ją zastąpić brutalną retoryką piętnowania i wykluczania. Agresja tworzy plemienną więź, która jest czymś cenniejszym i bardziej pożytecznym dla kogoś, kto chciałby uchodzić za przewodnika stada, niż jakakolwiek prawda. Bo prawda jest przecież zawsze trudna i złożona. 

Wiele już było debat sejmowych nad odwołaniem tego czy innego ministra i wszystkie kończyły się tak samo – pyskówką, głosowaniem, w którym obóz rządzący broni swojego człowieka. A potem owacje i kwiaty, niczym na jakimś jublu. Gorzkie a prawdziwe słowa posłów opozycji rozbijają się o ścianę pogardy i szyderstwa buńczucznych i rozbisurmanionych posłów władzy. Czy jest sens w ogóle organizować takie przestawienia? Po co wszczynać walkę, która jest przecież z góry przegrana? I czy „wniosek o wotum nieufności” nie jest przypadkiem – logicznie rzecz biorąc – dowodem na to, że wcześniej dana osoba cieszyła się zaufaniem opozycji?

Czarnek właściwie nie odniósł się do żadnych stawianych mu zarzutów. Nazwał wniosek o swoje odwołanie skandalicznym, odpowiadając na niego skierowanym do opozycji zarzutem tak charakterystycznym, a jednocześnie porażającym, że właściwie tłumaczącym wszystko. Oto te słowa: Wszystko [reformy edukacji – JH] po to, by polskie dzieci były świadome swojej historii. Będziemy ich uczyć, wiecie czego? Że Polacy, setki tysięcy, miliony Polaków ratowało swoich żydowskich braci z okupacji niemieckiej, że ratowało ich życie, narażając swoje życie i ginąc za to. Nie chcieliście ich uczyć tego. To nie w smak wam.

Mit o Polakach masowo ratujących Żydów i obrzydliwych Żydach, którzy tę świętą prawdę podważają, okazując niewdzięczność, jest jedną z najbardziej typowych klisz antysemityzmu, w czasach, gdy nawet jawni rasiści muszą się gwałtownie od rasizmu i antysemityzmu odżegnywać. Biedny Czarnek jest pewnie szczery. On naprawdę myśli, że źli Żydzi oraz tylko nieco mniej źli Niemcy sztucznie rozdmuchują nieliczne przypadki szmalcownictwa, aby umniejszyć bohaterstwo Polaków ratujących Żydów. A ludzie opozycji to dla niego sługusy Niemców i Żydów, czyli – jak to szyderczo zwykli mówić antysemici – szabesgoje na usługach Izraela i amerykańskiego „przemysłu Holokaustu”. Jeśli Czarnek w ogóle ma jakieś przekonania, to właśnie takie. Skoro wybrał sobie na tę wyjątkową sejmową okoliczność właśnie tę tematykę, to znaczy, że tu go właśnie boli. Jacyż byliśmy naiwni, sądząc w latach 90., że świt demokracji raz na zawsze odgonił szpetne duchy przeszłości. One wciąż żyją i nawet noszą przedziałki.

Nie ma sensu, aby po kilku dniach zdawać szczegółowo sprawę z przebiegu incydentalnej debaty sejmowej, która zresztą musiała się skończyć tak, jak się skończyła. Koledzy Czarnka wybronili, a jeśli nawet docierały do nich miażdżące swoją etyczną i intelektualną klarownością słowa mówców opozycji, to przecież nie mogliby nawet się do tego sami przed sobą przyznać, nie mówiąc już o tym, aby takie przemówienia miały skłonić ich do głosowania wbrew interesom własnej partii i oczekiwaniom przełożonych. 

Oczywiście, Czarnek w całej swej żałośliwości, sam jest ofiarą własnej głupoty i zapiekłości. Społeczeństwo staje się ofiarą niejako wtórnie. Jednak prawdziwy winowajca też jest zbiorowy. Tacy ludzie jak Przemysław Czarnek nie biorą się znikąd. Ich poglądy i przesądy odsączają męty pływające w przestrzeni publicznej. Przecież ta buńczuczna i zakłamana bigoteryjna i ultranacjonalistyczna ględa nie jest jego autorstwa. Ona wisi w powietrzu. Rozbrzmiewa w zaduchu małych wiejskich kościółków i w świetlistych nawach wielkomiejskich katedr. Unosi się ze szpalt obskuranckich, przepojonych nienawiścią i frustracją antysemickich piśmideł. Czarnek reprezentuje jakiś kawałek prawdziwej Polski. Polski, która cierpiąc poczucie krzywdy, niezrozumienia i niższości pragnie słyszeć kojące i kompensujące te frustracje słowa pychy i pogardy dla innych. 

Powiązane