"Gdy ofiara chce zgłosić przemoc, słyszy: niszczysz rodzinę. Ordo Iuris to wzmacnia". Rozmowa z Renatą Durdą, kierowniczką Pogotowia "Niebieska Linia"
Zbiórka na remont nowego budynku Niebieskiej Linii znajduje się TUTAJ.
Maja Staśko: 30 marca projekt „Tak dla rodziny, nie dla gender” został skierowany do dalszych prac komisji. To obywatelski projekt ustawy stworzony przez Ordo Iuris, który ma przeciwdziałać przemocy domowej. Jakie jest Pani zdanie na jego temat?
Renata Durda, Niebieska Linia: Jestem przeciwna temu projektowi – z wielu konkretnych powodów. Ale wbrew pozorom, to nie jest tak, że wszystkie pomysły, które ma Ordo Iuris, są całkiem bez sensu. To, w czym się spieramy, to kwestia światopoglądowa. Natomiast gdyby same rozwiązania oskrobać z ideologii, to pewnie w kilku punktach moglibyśmy się zgodzić. Poza tą nieszczęsną ustawą i Konwencją Praw Rodziny, który ma zastąpić konwencją stambulską. Bo tu poruszamy się w obrębie ideologii.
W czym zgadza się Pani z Ordo Iuris?
Ordo Iuris w 2021 roku przygotowało raport „Jak skutecznie przeciwdziałać przemocy domowej?”. Pojawia się tam m.in. postulat podniesienia kar za przestępstwa wobec członków rodziny – chcą, by kara minimalna i maksymalna były wyższe niż dotychczas. Możemy tam znaleźć także inne rozwiązania, np. stworzenie sieci instytucji oferujących doradztwo i wsparcie dla osób dotkniętych przemocą. I tu mamy o czym rozmawiać, to są sensowne postulaty. Więc to nie jest tak, że wszystkie propozycje Ordo Iuris są złe. Zajmuję się problematyką przemocy w rodzinie od trzech dekad – u każdego, kto zaczyna zajmować się tą problematyką, widzę ewolucję poglądów. Także u Ordo Iuris. To pewnie wynika z ich doświadczeń praktycznego wspierania osób po przemocy – to zmienia perspektywę. Z teorii i haseł zanurzasz się w rzeczywistość. Do Ordo Iuris zgłaszają się zapewne osoby, które nie uzyskały pomocy w innych miejscach. Z bardzo trudnymi historiami. Być może ich zmiana poglądów wynika też z tego, że w dyskusjach zderzają się z argumentami takich praktyków jak ja – i czasem je przyjmują.
To co, współpracować z Ordo Iuris?
Jestem przeciwko tej ustawie, ale odczuwam też dyskomfort. Nie mogłabym zacząć krzyczeć, że Ordo Iuris to debile i chcą nam wprowadzić świat jak z „Opowieści podręcznej” Margaret Atwood. Oni to robią, ale akurat nie w obszarze przemocy w rodzinie. W tych obszarach możemy rozmawiać. Uprawnienia dla policji, które weszły w życie w listopadzie 2020 roku o natychmiastowej izolacji sprawcy od ofiary na 14 dni, po części zawdzięczamy także Ordo Iuris, którzy je popierali. Na to rozwiązanie czekaliśmy dwie dekady – a rządzący wcześniej liberalni politycy nie mogli tego wprowadzić. PiS w końcu wprowadził.
Zawsze musieliśmy walczyć z poglądem, że ujawnianie przemocy to „niszczenie rodziny”
Zajmuje się Pani przeciwdziałaniem przemocy prawie 30 lat. Jak zmieniało się podejście do tej kwestii?
Dla tej problematyki nigdy nie było dobrych czasów. W latach 90., po kampanii „Bo zupa była za słona” politycy z pierwszej zmiany demokratycznej chcieli zamykać Państwową Agencję Rozwiązywania Problemów Alkoholowych, która kampanię finansowała. Za to, że „godzimy w dobre imię polskiej rodziny”. Zawsze musieliśmy walczyć z poglądem, że ujawnianie przemocy to „niszczenie rodziny”. Kiedy lewica była u władzy, w 2005 r. wyszedł projekt ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie. W stosunku do projektu złożonego przez Izabelę Jarugę-Nowacką, z Sejmu wyszedł kadłubek pozbawiony możliwości stosowania w praktyce. Ale tam pierwszy raz w polskim ustawodawstwie pojawił termin „przemoc w rodzinie”, tak wcześniej obśmiewany.