Doda o seksworkingu: "To jest pozbawianie się możliwości decydowania o sobie". Pracownice seksualne: "Nie jesteśmy przedmiotem"
Premiera nowego filmu Dody o pracownicach seksualnych zbliża się wielkimi krokami, więc Doda w ramach promocji udzieliła wywiadu portalowi Kobieta.pl. Szkoda tylko, że skorzystała z tej okazji, by stygmatyzować pracujące kobiety. W sprawie wypowiedziały się same pracownice seksualne, w żartobliwy sposób sugerując, że Doda nie za bardzo wie, o czym mówi i że nie zbadała tematu swojego filmu, a także że wykorzystuje je jako kontrowersyjny temat.
W wywiadzie możemy przeczytać:
„Mnie to zatrważa i jestem wręcz zszokowana jak niektóre feministki – które de facto nie są feministkami, bo promowanie prostytucji pod hasłami feminizmu, to jeden wielki bullshit - mówią o prostytucji jako o normalnej pracy. Mądra feministka wie, że każda kobieta ma o wiele więcej do zaoferowania. Nie jest przedmiotem, a przede wszystkim nie jest do sprzedaży dla mężczyzn”.
Dlaczego Doda, która zbudowała swój wizerunek na seksie (i to jest ok!), uważa, że seks uprzedmiatawia kobietę? To skrajnie mizoginistyczne i konserwatywne założenie, zgodnie z którym seks naznacza, brudzi kobietę. Kościół rzymskokatolicki od dziecka wmawia nam, że kobieta „oddaje się”, gdy uprawia seks. Że „traci dziewictwo”, „traci cnotę (niewieścią)” – tak jakby w seksie coś traciła, a nie zyskiwała nowe doświadczenie.
Seks nas nie uprzedmiatawia. To seksiści i seksistki nas uprzedmiatawiają.
Doda i katolicka narracja o seksie, który naznacza kobietę
I oczywiście, że mądra feministka wie, że pracownica seksualna ma o wiele więcej do zaoferowania niż pracę – jak każda inna pracownica. Pracownica Biedronki nie jest zredukowana do skanowania produktów. Dziennikarka nie ogranicza się do klepania w klawiaturę. Piosenkarka to nie tylko nuty i wygibasy na scenie. Mają do zaoferowania znacznie więcej: mają pasje, hobby, emocje, uczucia. Mają wokół siebie osoby, które lubią i kochają. Tworzą rodziny, opiekują się dziećmi czy starszymi osobami z rodziny. Angażują się w różne sprawy, mają wiedzę na różne tematy, swoje doświadczenia i upodobania.
Żaden człowiek nie ogranicza się do swojej pracy – dlaczego w przypadku pracy związanej z seksem miałoby być inaczej? Bo ktoś wciąż ma w głowie przekonanie, że seks „plami” kobietę i naznacza piętnem całe jej życie? Że służy do jej zdobywania i uprzedmiotawiania, a nie dla przyjemności czy zarabiania przez nią pieniędzy?
Doda – pozornie progresywna! – w istocie zdaje się napędzać katolicką, konserwatywną narrację dyscyplinowania kobiet za seksualność, która kończy się tym, że kobiety tracą kontrolę nad swoim ciałem i mają traumy seksualne. I to jest niesamowicie niepokojące. Z perspektywy feministycznej, ale i z perspektywy praw człowieka w ogóle.
Ta wypowiedź Dody pokazuje tylko, że Polacy i Polki wręcz wyją o rzetelną edukację seksualną. Taką edukację, zgodnie z którą seks nie plami kobiety i nie robi z kobiety przedmiotu. To skandal, że w XXI w. trzeba to jeszcze tłumaczyć: ale wypowiedzi Dody pokazują, że trzeba. Do znudzenia. Nie wiem, czy wynikają one z niewiedzy, czy z cynizmu. I nie wiem, co byłoby gorsze.
Doda - czy można nazwać ją pracownicą seksualną?
Takie słowa piosenkarki to to tym większa hipokryzja, że ona sama zdobyła popularność dzięki pracy ze swoją seksualnością. Warto podkreślić, że sesje softpornowe do Playboya czy CKM to także praca seksualna.
I w tym miejscu przejdźmy do kolejnego fragmentu wypowiedzi Dody:
„Taka "praca" to nie jest powód do dumy, zresztą - seksworking to nie jest praca. To jest pozbawianie się możliwości decydowania o sobie i odbieranie sobie szans na rozwój. Ja chcę, żeby młodzi ludzie właśnie to zrozumieli po obejrzeniu filmu”.
Doda dostała wynagrodzenie za softpornowe zdjęcia do Playboya czy CKM. Była to więc praca. Te zdjęcia służą także do tego, by wzbudzać podniecenie. Ich element erotyczny jest oczywisty. A zatem jest to praca seksualna sensu stricto. Pracownice seksualne od dawna mówią, że praca seksualna to po prostu praca związana z seksem – softpornowe zdjęcia, praca na kamerkach czy granie w filmach porno także do niej należą.
Czy praca na planie zdjęciowym do Playboya czy CKM pozbawiła Dodę możliwości decydowania o sobie i odebrała szanse na rozwój? Raczej przeciwnie – zwiększyła jej popularność i jej zasięgi. Ta praca wprost umożliwiła Dodzie decydowanie o sobie (sama, jak mniemam, zdecydowała o tym, by wziąć udział w tej sesji) i zwiększyła szanse na rozwój.
Czym różni się ta praca od softpornowych zdjęć publikowanych na stronach porno? Niczym. Sama praca jest identyczna – pozowanie do zdjęć w sposób seksualny. Dlaczego zatem gdy robią to celebytki na okładce Playboya, to jest ok i zwiększa ich zasięgi, a gdy to samo robią inne kobiety, bardziej anonimowe i mniej popularne, to ma je naznaczać i mają się tego wstydzić?
Warto też spojrzeć na zdjęcia Dody w mediach społecznościowych, dzięki którym nagłaśnia swoje nowe projekty. Na przykład najnowszy post na Instagramie:
Nie ma w tym nic złego – to ciało Dody i jej decyzja, co z nim robi. Ale dlaczego w takim razie przeszkadzają jej decyzje pracownic seksualnych w kwestii ich ciała? To zdjęcie spokojnie mogłoby się znaleźć na OnlyFans - platformie pracownic seksualnych, na której zarabiają na swoich zdjęciach i filmikach.
Podejście wykluczające pracownice wprost napędza stygmę nie tylko związaną z seksualnością – przez którą kobiety są piętnowane za ich seksualność – ale także stygmę nakładaną na pracownice seksualne. W świecie, w którym seksualne ciało kobiet ma służyć mężczyznom, kobiety, które czerpią ze swojego ciała zyski dla siebie, okazują się największym wrogiem. I jak najłatwiej je zniszczyć? Przez próby uprzedmiotowienia i poniżenia ze względu na jej seksualność – bo tak najłatwiej uderzyć w kobietę w tym świecie.
Pracownice seksualne: "Nie jesteśmy "przedmiotem" i nie jesteśmy na sprzedaż"
„Przez ostatnie dwa lata zobaczyłam aż za wiele. Dowiedziałam się, jak seksworking wpływa na młode osoby” - czytamy dalej w wywiadzie.
Trudno powiedzieć, skąd te informacje ma Doda i co realnie zobaczyła. Do jej wywiadu odniosły się za to wprost osoby pracujące seksualnie, których temat dotyczy, ale z którymi Doda wyraźnie się nie kontaktowała. W ironicznym wpisie możemy przeczytać:
„Byłyśmy przekonane, że wiemy, na czym polega nasza praca, że wiemy, kim jesteśmy, że rozumiemy nasze własne doświadczenia, że wiemy, o czym jest nasz aktywizm i nasze polityczne zaangażowanie - gdy nagle pojawiła się Doda i rozbiła nasz świat w drobny pył! Ratunku! (…)
Chciałyśmy też dodać, że jesteśmy niezwykle szczęśliwe/i i wzruszone/i, że Doda pochyliła się nad naszą "sprawą" i że nasza "sprawa" może stać się "trampoliną do kariery" i narzędziem "wypromowania" jej samej i tam wielu innych osób. Wspaniale, że możemy się na coś przydać, bo przecież nie jesteśmy "przedmiotem" i nie jesteśmy na sprzedaż”.
Same pracownice seksualne z kolektywu Sex Work Polska mówią więc wprost, że Doda wykorzystuje je, by czerpać zyski i utrzymać swoją popularność. Ma zbijać zyski na krzywdzie osób, których film dotyczy. Ale w efekcie – co widać po zapowiedziach i znajomości tematu przez Dodę, a także reakcjach pracownic seksualnych – film raczej dotyczy projekcji na temat pracy seksualnej, jadącej na silnym przekonaniu o tym, że seks kobiety uprzedmiatawia. I mocno rozchodzi się z rzeczywistością.
Jechanie na kontrowersji tematu zamiast pogłębienia
Film jest oparty na książce Piotra Krysiaka pod tym samym tytułem. Czytałam ją. Byłam wstrząśnięta poziomem pogardy do kobiet i seksizmu w tej książce. Tropienie każdego gestu i ruchu kobiet, pogardliwe określenia wobec pracownic, przedstawianie ich w złym świetle, jechanie na kontrowersji tematu zamiast pogłębienia – jako kobiecie czytało mi się to bardzo niekomfortowo.
Doda zaznacza, że scenariusz pisali sami mężczyźni. A w wywiadach wprost powiela seksistowską narrację przyjętą w książce. Nie działa to na korzyść zapowiadanego filmu, niestety.
W omawianym wywiadzie Doda dostała pytanie o influencerkę, której filmiki z kamerek erotycznych niedawno wypłynęły do sieci. Odpowiedziała: „Może jej się udało jakoś z tego wyjść”. Wyraźnie z nią nie rozmawiała, widać, że nie ma pojęcia, jak się czuje, bo jej o to raczej nie pytała. Ale to jej nie przeszkodziło wypowiedzieć się za nią.
I tak zdaje się wyglądać cała narracja Dody wokół pracy seksualnej: nie wysłuchuje głosów pracownic seksualnych, ale to nie przeszkadza czerpać z ich doświadczeń zysków. Podobnie jak czerpała zyski z softpornowych zdjęć, odżegnując się od pracy seksualnej, jakby była kimś lepszym niż imigrantka próbująca zarobić na swoje dzieci czy młoda dziewczyna, która dzięki temu ma na czynsz.
Od dawna krzyczymy „nic o nas bez nas”. Sprzeciwiamy się dyskusjom, na których sami mężczyźni wypowiadają się o aborcji. Dlaczego więc film tworzony przez osoby z głęboką pogardą do pracownic seksualnych, bez uwzględnienia głosu samych pracownic z kolektywu, pogłębiający stygmę seksualną i budujący na niej zyski ma w ogóle rację bytu?