wtv.pl > Polityka > Drugie dno przejęcia Polski Press przez Orlen. Władza może zdobyć dane milionów Polek i Polaków
Anna Dymarczyk
Anna Dymarczyk 19.03.2022 08:29

Drugie dno przejęcia Polski Press przez Orlen. Władza może zdobyć dane milionów Polek i Polaków

wtv
WTV.pl
  • W cyfrowym świecie trwa walka o nasze dane, których bardzo dużą ilość zbierają ze wszystkich stron pliki cookies.

  • Dzięki tej wiedzy, można lepiej dopasować przekaz do danego klienta - głównie reklamowy, ale nie tylko.

  • PKN Orlen, przejmując wydawnictwo Polska Press, zyska dostęp do ponad 17 milionów użytkowników.

  • To oznacza, że rząd PiS może wpływać i lepiej profilować treści na stronach i w Internecie - to daje im kolejną ogromną przewagę.

Chodzi między innymi o wybory - o wiele łatwiej będzie pozycjonować treści związane z wyborami i konkretnymi kandydatami. Dane to w tym momencie władza.

Zakupy PKN Orlen z drugim dnem

PKN Orlen przejął wydawnictwo Polska Press. Kiedy większość mediów zastanawiała się, co stanie się z dziennikarzami albo czy regionalne dzienniki staną się tubami propagandowymi rządu, skoro Orlen jest państwową spółką, to część analityków zwróciła uwagę na zupełnie inne zagadnienie.

Polska Press posiadała wiele popularnych portali informacyjnych z regionu. Łączna baza użytkowników odwiedzających portale wynosiła około 17,4 mln. Już wtedy szef Orlenu, Daniel Obajtek, zapowiedział, z czego ma zamiar skorzystać przede wszystkim.

- Dostęp do 17,4 milionów użytkowników portali zarządzanych przez Polska Press, skutecznie wzmocni sprzedaż całej Grupy ORLEN, zoptymalizuje koszty marketingowe i umożliwi dalszą rozbudowę narzędzi big data - zapowiedział. 

Big data to duże zbiory danych, które wymagają analizy, ale bardzo często są źródłem wielu interesujących informacji. W tym konkretnym przypadku chodziło zapewne o dane użytkowników zebrane przez strony wydawnictwa. Na co pozwalają takie możliwości? 

- Bez względu na to, kto zbiera dane ponad 17 mln użytkowników stron Polski Press, mogą być one wykorzystywane do manipulacji politycznych: w coraz bardziej cyfrowym świecie dane (zwłaszcza te duże) to władza - napisała na swojej stronie Fundacja Panoptykon, zajmująca się "kontrolowaniem kontrolujących" w ramach tzw. społeczeństwa nadzorowanego. Członkowie organizacji badają m.in. systemowe błędy i nadużycia względem prostych użytkowników. 

- Dostęp do danych czytelników mediów internetowych tworzy ryzyko manipulacji – nie tylko na poziomie jednostki (przez pokazanie jej komunikatu dopasowanego do jej zainteresowań czy obaw), ale również na poziomie społecznym. Wiedza o prawdziwych (a nie deklarowanych) zachowaniach, zainteresowaniach i preferencjach dużych grup ludzi jest niewątpliwie wartościowa - można przeczytać. 

W jaki sposób strony zbierają nasze dane?

Strony internetowe zarabiają głównie dzięki reklamodawcom, a możemy być pewni, że im więcej reklam i im lepiej są one dopasowane, tym większy jest zysk. Walka o użytkowników, ich zainteresowania i wiedzę o tym, jaki profil sobą reprezentują, jest jedną z najważniejszych informacji, którą zyskują reklamodawcy i twórcy strony. 

- Śledzenie w sieci to codzienność. Portale kupione przez Orlen nie są na tym tle wyjątkiem. Przykładowo, Dziennik Zachodni serwuje 21 skryptów reklamowych i 49 ciasteczek stron trzecich – według narzędzia stworzonego przez The Markup jest mocno powyżej średniej na innych stronach internetowych. To wszystko elementy opartego na zewnętrznych skryptach i ciasteczkach systemu reklamy behawioralnej, który naszym zdaniem jest niezgodny z RODO - piszą przedstawiciele Panoptykonu. 

Od wejścia RODO na wielu stronach internetowych pojawiły się klikalne zgody i polityka prywatności danej strony - dzięki nim możemy dokładnie dowiedzieć się, jakie dane będą od nas zbierane i w jakim zakresie, a także kto będzie nimi administrował. Zazwyczaj możemy nie zgodzić się na pobieranie od nas większości "ciasteczkowych" danych, ale strony starają się z tego wybrnąć w taki sposób, że każdy brak zgody wymaga od użytkownika wysiłku. 

Często w takich wypadkach po prostu zgadzamy się na wszystko, nie czytając dokładnie tego, co sprawiło, że właśnie oddaliśmy część z naszych danych - np. danych przeglądania, które pozwalają na profilowanie reklam i treści, które są dla nas widoczne. Oczywiście, czytanie za każdym razem, gdy wchodzimy na daną stronę, wszystkich informacji, jest zadaniem karkołomnym. Twórcy to wiedzą i "ułatwiają" nam zadanie automatyczną "zgodą na cookies"

Skrypty i ciasteczka są dla nas niewidoczne, ale o ich liczbie może świadczyć m.in. ilość właściwej treści do reklam. Na stronach wydawanych przez Polska Press większość miejsca zajmują reklamy - zupełnie jak w taniej prasie drukowanej, o której trudno powiedzieć, czy jest jeszcze gazetą informacyjną, czy już typową reklamówką. 

Używanie tych skryptów w większości przypadków jest wbrew RODO, jednak czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal - do rozwiązania tego problemu potrzeba fachowców, osób, które rzeczywiście wiedzą, w jaki sposób działają takie skrypty i jakie dane od nas pobierają. Ważne jest również, kto je zbiera i jest ich administratorem. 

- Na portalu obecne są też śledzące skrypty Facebooka i Google’a. Dzięki nim odnalezienie konkretnego użytkownika czy użytkowniczki w mediach społecznościowych jest banalnie proste – wystarczy wgrać odpowiedni piksel do narzędzia dla reklamodawców (np. „custom audience” na Facebooku). Oczywiście Orlen lub "Dziennik Zachodni" nie będą miały dostępu do naszego facebookowego profilu. Będą jednak mogły pokazać konkretnej osobie dużo bardziej dopasowaną reklamę, ponieważ Facebook połączy te dane z dużą większą bazą informacji na nasz temat, które samodzielnie zebrał - tłumaczy Panoptykon. 

Władza sięga do sieci

- Tymczasem, nadal mało wiemy o tym, jak dobierane są sponsorowane treści (również te polityczne). Kryteria targetowania i mechanizmy działań platform internetowych są spowite tajemnicą - pisze Panoptykon. 

Przede wszystkim interesujące jest to, w jaki sposób targetowani użytkownicy mogą otrzymywać pod nos konkretne treści polityczne. Mogą się one pojawiać w reklamach podczas kampanii wyborczej i zachęcać niezdecydowanych do głosowania na konkretną partię. W szczególności tę, która w tej chwili jest u steru i ma władzę nad danym portalem. 

Problem jest taki, że te dane znajdą się potem nie tylko na stronie "Dziennika Bałtyckiego", ale również w naszych mediach społecznościowych - promowane będą posty konkretnych grup politycznych, którymi "moglibyśmy być zainteresowani". Dostęp do mediów, a przede wszystkim sieciowych danych to możliwość dopasowania przekazu kierowanego do konkretnych grup społecznych. 

- To ma szansę się zmienić. Już 15 grudnia Komisja Europejska zaprezentuje pakiet rozwiązań regulacyjnych pod nazwą Digital Services Act (kodeks usług cyfrowych), który zwiększy przejrzystość targetowania reklam. Regulacje poświęcone reklamie politycznej zostały też zapowiedziane w opublikowanym 3 grudnia komunikacie Komisji w sprawie europejskiego planu działania na rzecz demokracji. Póki regulacyjne ograniczenia nie wejdą w życie, nie możemy lekceważyć potencjału big data - poinformowała fundacja.

Należy więc czekać i uważać. W takiej sytuacji trudno właściwie cokolwiek zrobić - warto być jednak świadomym. 

źródło: [money.pl][panoptykon.org]

Tagi: Facebook
Powiązane