wtv.pl > Polska > Moje marzenie na Dzień Kobiet? Zapłacić za prąd (Reportaż)
Maja Staśko
Maja Staśko 19.03.2022 08:22

Moje marzenie na Dzień Kobiet? Zapłacić za prąd (Reportaż)

wtv
WTV.pl

Mój chrześniak przyniósł mi dziś kwiatka na Dzień Kobiet. Kiedyś mąż kupował mi na rocznice ślubu czy Dzień Kobiet kwiaty. Teraz widzę, że od kilku dni chodzi nerwowy. Nie może mi dać nic, nie stać go na to. Zamyka się w sobie i nie rozmawia z nikim, bo wszyscy dookoła wręczają bukiety, czekoladki, a on nie ma nic. W tym roku jest nasza duża rocznica ślubu i choćbym miała sprzedać wszystko, to kupię mu buty, o których marzy od dawna. Jeszcze nie wiem jak, ale to zrobię. Żeby wiedział, jak wielką radością jest dla mnie i jak wielkie daje mi poczucie bezpieczeństwa.

Przychodził do mnie w nocy i wkładał mi ręce pod kołdrę

Byłam dzieckiem, nie miałam jeszcze 10 lat. Mieszkaliśmy w jednym domu z dziadkami, kilka osób w jednym pokoju, więc często spałam u dziadków w pokoju. Wujek, brat mojej mamy, mieszkał w domu razem z nami, w innym pokoju. Przychodził do mnie w nocy i wkładał mi ręce pod kołdrę. Nie wiem, jak często, bo zaledwie kilka razy się obudziłam. Zawsze wtedy głaskał mnie po głowie i kładł palec na ustach, żebym była cicho.

Wujek później napastował swoją mamę. Babcia uciekała do siostry, swojej córki. Przeszliśmy z nim piekło. Do dziś muszę oglądać ten ryj i chronić przed nim córkę, bo przez lata nikt z nim nie zrobił nic. Do teraz boję się mężczyzn. Od lat choruję na depresję.

Jak dowiedziałam się, że choruję na depresję? Po pierwszej próbie samobójczej.

Zdecydowałam się zniknąć

Jako nastolatka uznałam, że moje życie nie ma sensu. Nie czułam więzi z rodziną, a oni nie starali się mnie zrozumieć. Rodzice wiecznie w pracy. I bieda. Czasem starałam się nie jeść, żeby zostało dla rodzeństwa. Do czasu, aż zemdlałam w autobusie szkolnym. Wtedy uznałam, że muszę coś zmienić. Zawsze byłam samodzielna i sama załatwiałam swoje sprawy, bo nikt mnie nie rozumiał. Dlatego zdecydowałam się zniknąć – i najadłam się prochów. 

Byłam nad wyraz dojrzała jak na swój wiek. Powiedziała mi to pani psycholog po próbie samobójczej. Za wiele brałam na swoje barki.

Rodzice po próbie samobójczej wreszcie mnie zauważyli – ale tylko na chwilę. Jako jedna z kilkorga rodzeństwa byłam odsunięta na bok. Młodsi mieli pierwszeństwo. Lubiłam dużo mówić i dzielić się myślami, ale nikt nie brał mnie na poważnie, nikt nie chciał mnie wysłuchać. Gonili mnie do pokoju. Chyba byłam niechcianym dzieckiem. Kiedyś miałam wręcz obsesję na punkcie tego, że zostałam adoptowana. Próbowałam znaleźć na to papiery. Wtedy wszystko nabrałoby sensu.

Ale nie nabrało.

Ja po prostu chciałam być lubiana. Czy to tak wiele?

Nigdy nie miałam nowych ubrań. Chodziłam w starych, porozciąganych ciuchach po rodzinie. Buty nosiłam do momentu, aż podeszwy zaczną mówić. Dopiero wtedy ktoś z rodziny kupował mi nowe.

Dzieciaki w szkole zawsze odsuwały mnie na bok: nie miałam kasy, fajnych ubrań ani nic do zaoferowania. Dziewczyny w klasie przyjaźniły się według jasnego podziału na lepszych i gorszych. Czasem dzieciaki szły paczką do sklepiku szkolnego, by razem coś kupić. Nie mogłam iść z nimi, bo nie miałam pieniędzy. Wycieczki szkolne były moją zmorą: nikt nie chciał ze mną siedzieć w autobusie, o wspólnym pokoju nie wspomnę. Podobnie podczas pracy na lekcji w parach czy w grupach. Nigdy nie miałam z kim pracować, wciskałam się, gdzie mogłam i próbowałam ostentacyjnie pokazywać, że nie jest mi przykro. Chciałam być lubiana, niczego wtedy nie chciałam bardziej.

Moja rodzina nie widziała, że odstaję od innych, na siłę szukam znajomych i chcę być lubiana. Dlatego tak bardzo na to uważam przy moich dzieciach. Chcę, aby moje dzieci uniknęły poczucia bycia gorszym. Znalazłam różne strony z ubraniami, gdzie czasem ktoś coś odda, czasem pojawią się jakieś fajne buty na vinted. Nie uczę ich, że marka czy wygląd mają znaczenie – ale niech mają zadbane i czyste rzeczy.

Ale dzieciaki bywają okrutne. Moje starsze dzieci były bite w szkole. Nie mają tyle, co inni. Chce mi się płakać, gdy o tym pomyślę, bo zrobiłabym dla nich wszystko.

Moja bratnia dusza

Gdy byłam nastolatką, rodzice nas spakowali i przenieśliśmy się do nowego domu, jeszcze w stanie surowym, ale w spokoju na swoim. I bez zboczeńca. Potem kilka razy się wyprowadzałam. Gdy miałam 20 lat, wyprowadziłam się w do pierwszego partnera. Był narkomanem, więc po miesiącu wróciłam do domu. Potem poznałam chłopaka – do niego też się przeprowadziłam z nadzieją, że wreszcie się ułoży. Był naprawdę dobrym człowiekiem, ale tęskniłam za rodziną, w promieniu kilkuset kilometrów nie miałam nikogo bliskiego.

Na dobre wyfrunęłam z domu kilkanaście lat temu – do obecnego męża.

Męża poznałam przypadkiem, przez wspólną koleżankę. Wyglądał jak typowy kark: łysy, w dresie. Ale pozory mylą. To jest najbardziej spokojny i porządny facet, jakiego znam. Uwielbiam oglądać z nim śmieszne filmy. Sam film często mnie nie śmieszy, za to śmiech mojego męża jest niesamowicie zaraźliwy. Cieszy się jak dziecko. I ma dobre serce.

Dobrze mieć taką bratnią duszę, ale oboje mamy ciężkie charaktery. Mimo to udaje nam się razem iść przez życie. Jesteśmy wychowani z przekonaniem, że nie wyrzuca się rzeczy, tylko stara się naprawiać – i to dotyczy też naszego związku. Jesteśmy typowym staromodnym małżeństwem.

Powiązane