Epidemia dyskryminacji grubych osób. "Fitness celebrytki szkodzą zdrowiu"
25 czerwca w Senacie odbyły się obrady Parlamentarnego Zespołu ds. Walki z Otyłością. Przemawiała prof. Magdalena Olszanecka-Glinianowicz, specjalistka leczenia otyłości, prof. Iwona Paradowska-Stankiewicz, krajowy konsultant w dziedzinie epidemiologii, Magdalena Gajda, Społeczny Rzecznik Praw Osób Chorych na Otyłość oraz publicystka Maja Staśko.
Przedstawiamy rozszerzoną treść wystąpienia Mai Staśko na posiedzeniu Parlamentarnego Zespołu ds. Walki z Otyłością w Senacie 25 czerwca 2021 r. Całe nagranie przemówienia znajduje się tutaj:
https://www.instagram.com/p/CQiXaK8HkxG/
Za każdym razem, gdy pojawia się temat ciałopozytywności, a wraz z nim obrazy grubych osób w przestrzeni publicznej – bo od tego ciałopozytywny ruch się zaczął i warto o tym pamiętać – słyszymy do znudzenia, że to promocja otyłości. To tak, jakby mówić, że osoby z niepełnosprawnościami w przestrzeni publicznej to promocja niepełnosprawności. Albo osoby chorujące na raka w przestrzeni publicznej to promocja nowotworów.
To głęboko krzywdzące podejście. Osoby, które zmagają się z chorobami, to nie są te choroby. To żyjący ludzie – a choroba ich nie definiuje. Mają prawo chodzić po ulicach, mają prawo być modelkami i wrzucać swoje zdjęcia w media społecznościowe. Nikt nie ma prawa ich obrażać. Można oczywiście zwalczać (a najlepiej leczyć) choroby – ale nie wolno próbować zwalczać chorujących ludzi – czy w ogóle ludzi. Bo to nie jest leczenie, tylko dyskryminacja.
Co więcej, niczyje istnienie nie jest promocją. Osoby rude w przestrzeni publicznej nie są promocją rudości. Osoby wysokie nie są promocją wysokości. Są ludźmi, nie promocją.
Czas najwyższy, by traktować ludzi jak ludzi, a nie jak ideologię, promocję, choroby.
Grubość to nie otyłość!
Ta troska o zdrowie i otyłość grubych osób jest też o tyle nietrafiona, że grube osoby w przestrzeni publicznej nie oznaczają otyłych osób. Otyłość to choroba. Chorobę diagnozuje lekarz, a nie anonimowi użytkownicy sieci czy przechodnie. Grube ciało, które pojawia się wreszcie w ramach ruchu ciałopozytywnego – a także grupozytywnego! – nie oznacza otyłego ciała. Badacze coraz częściej odchodzą od traktowania wagi jako jedynego wyznacznika otyłości. Także BMI nie daje w tym względzie wiarygodnych pomiarów, i dość powszechnie jest uznawane za przestarzały miernik do wyznaczania otyłości.
Istnieje wielu grubych, zdrowych ludzi. I wielu szczupłych, niezdrowych ludzi.
Grubość jako kategoria to kwestia estetyczna – to wyłącznie wygląd ciała. To taki sam opis jak „rudy”, „wysoki”, „niebieskooki”. Grubość – czyli wygląd – nie oznacza otyłości. Nie każda gruba osoba jest otyła. Ale każda otyła osoba jest gruba.
A zatem za każdym razem, gdy ktoś reaguje na grube osoby w mediach jako na promocję otyłości – mówi wyłącznie o wyglądzie, bo tylko do tego ma dostęp. I posługuje się fałszywymi uprzedzeniami dotyczącymi tego wyglądu. Powiedzmy to sobie wprost: to po prostu ocenianie wyglądu pod płaszczykiem rozmowy o zdrowiu, bo w ten sposób łatwiej takie dyskryminujące oceny obiektywizować czy medykalizować. Ale ocenianie wyglądu może być krzywdzące i jest zwyczajnie niepotrzebne, niezależnie od tego, jaki ten wygląd jest.
Co więcej, nawet gdyby te osoby były otyłe, to ich obrażanie jest dyskryminacją chorych osób. Nazwy chorób to nie inwektywy – i dotyczy to tak samo schizofrenii, depresji, jak i otyłości.
Można mówić „gruba”?
Fakt, że słowo „gruby” przeszedł do uzusu nie jako opis wyglądu, tylko jako obelga, pokazuje, w jak fatfobicznym (dyskryminującym osoby grube) społeczeństwie żyjemy. Podobnych konotacji nie ma przecież słowo „szczupły” czy „chudy” – a są takim samym opisem wyglądu i podobnie nie mówią nam nic o zdrowiu.
Idąc tropem, które w Polsce wyznaczyły Natalia Skoczylas i Urszula Chowaniec, będę tu posługiwała się słowami „gruby” i „grube osoby” właśnie w ich pierwotnym znaczeniu: neutralnym opisie wyglądu osób. Nie są to słowa obraźliwe i nie powinny być. Oczywiście, każda gruba osoba jest w innym momencie procesu autoidentyfikacji i akceptacji swojego ciała – dlatego przy nazywaniu konkretnych osób najważniejsza jest ich wola: mogą nie chcieć być określane jako „grube”. I to też jest ok – trzeba to uszanować. Nie muszą podawać powodów ani się tłumaczyć.
Zresztą, mówienie do kogokolwiek o wyglądzie jego ciała, jeśli nieproszone – nie jest ok. Lepiej posługiwać się imionami niż wyglądem.
Tylko w 36% mamy wpływ na wagę. Reszta nie zależy od nas
„Schudnij” – to refren, który pojawia się za każdym razem, gdy mowa o otyłości. To rozwiązanie, które nie pomaga, pokazuje za to skalę braku wiedzy i uprzedzeń wobec grubych osób.
Jak zaznacza Paulina Malek, dietetyczka, wpływ, jaki mamy na wagę, może się plasować mniej więcej na 36%. Na naszą wagę wpływa ok. 100 różnych czynników, np. geny, przyjmowane leki, choroby, warunki pracy, pochodzenie, warunki życia, zaburzenia psychiczne. A także dyskryminacja – osoby LGBTQ ze względu na stres mniejszościowy mają wyższy współczynnik zaburzeń odżywiania od osób heteronormatywnych.
Badania wskazują, że niedobór snu powoduje zwiększenie apetytu i poczucia nienasycenia, związane z zaburzonym wydzielaniem hormonów leptyny i greliny. Niedawno odkryto także, że utrata snu zwiększa we krwi poziom endokannabinoidów, czyli związków chemicznych podobnych do konopi indyjskich (cannabis). Podobnie jak palenie marihuany, pobudzają one apetyt i wywołują ssanie w żołądku (za: Matthew Walker, „Dlaczego śpimy. Odkrywanie potęgi snu i marzeń sennych”).
Jeśli ktoś ma opiekunkę do dzieci, dietę pudełkową ustawioną na konkretną liczbę kalorii i osobę sprzątającą – to na pewno łatwiej mu się wysypiać. Z 8-godzinną pracą, wychowaniem dzieci, pracą domową na barkach przede wszystkim kobiet – spanie 8 godzin dziennie staje się wyzwaniem. Albo niemożliwością. A zatem nawet w tak pozornie odległym od wagi temacie – śnie – już widać nierówności. Nie ma tu mowy o „własnym wyborze” albo „lenistwie” – to są chemiczne reakcje naszego organizmu. I wynikają z nierówności ekonomicznych.
Około 2/3 odchudzających się odzyskuje wagę
Podobnie fałszywe jest założenie, że by schudnąć, wystarczy ćwiczyć i mniej jeść.
Badanie „An Evidence-Based Rationale for Adopting Weight-Inclusive Health Policy” z 2020 r. obala te mity:
„Polityki zdrowotne rutynowo podkreślają utratę wagi, jako środek prozdrowotny. Opierają się one na założeniach: (1) że wysoka masa ciała oznacza gorsze zdrowie, (2) że długoterminowa utrata wagi jest powszechnie osiągalna oraz (3) że utrata wagi skutkuje konkretną poprawą zdrowia fizycznego. Nasz przegląd literatury sugeruje, że te trzy założenia, na których opiera się aktualne wagocentryczne podejście, nie znajdują empirycznego potwierdzenia”. [tłumaczenie: Urszula Chowaniec, źródło]
Odchudzanie i restrykcyjne diety często nie działają. Około 2/3 odchudzających się odzyskuje wagę, często kończąc z wyższą niż początkowa. Tylko 57% osób, które uczestniczą w programach odchudzania, traci klinicznie znaczącą ilość masy ciała, czyli utratę masy ciała o 5% (Ineffectiveness of commercial weight-loss programs for achieving modest but meaningful weight loss: Systematic review and meta-analysis) . Ponadto, 5 lat po utracie masy ciała osoby odzyskują średnio 79% masy ciała, którą początkowo schudły (Long-term weight-loss maintenance: a meta-analysis of US studies).
Dla osoby z początkowym BMI 30-34,9, roczne prawdopodobieństwo osiągnięcia BMI poniżej 24,9 wynosi: 0,48% w przypadku mężczyzn i 0,8% w przypadku kobiet. Dla osoby z początkowym BMI 40-44,9 roczne prawdopodobieństwo osiągnięcia BMI poniżej 24,9 wynosi: 0,077% w przypadku mężczyzn i 0,15% w przypadku kobiet, jak wskazują badania z 2015 r.
Odchudzanie ma także potencjalne negatywne skutki uboczne, które rzadko się zauważa: zaabsorbowanie jedzeniem, zakłócenie wewnętrznych sygnałów głodu i sytości (nawet do dwóch lat po zakończeniu odchudzania), spowolniony metabolizm, co może spowolnić inne procesy, jak trawienie, lub kompletnie je wyłączyć, jak menstruację, poczucie braku kontroli, zaburzone jedzenie, zły obraz ciała, gorszy humor, niedobór składników odżywczych, urazy, infekcje, wolniejsza regeneracja, gojenie ran czy rekonwalescencja [więcej informacji i danych w temacie u Pauliny Malek].
Dlaczego to zdrowie odchudzających się osób nie jest dla komentujących równie ważne jak fałszywa troska o zdrowie grubych osób? Bezrefleksyjna śpiewka „schudnij” to promocja niezdrowego trybu życia, a także otyłości, na którą po odchudzaniu można zachorować.
Epidemia dyskryminacji zamiast epidemii otyłości
Chcemy porozmawiać o zdrowiu? Świetnie. Bo jeśli chodzi o zdrowie grubych osób, to mamy do czynienia z potężnym naruszeniem tego zdrowia. Ale nie dlatego, że chorują na otyłość – bo nie wszystkie grube osoby na nią chorują – tylko dlatego, że są dyskryminowane. Stygmatyzacja osób grubych szkodzi zdrowiu, a nawet życiu ludzi – nie tylko grubych.
„Stygmatyzacja wagi” (weight stigma) to dyskryminacja dotycząca wagi osoby, oparta na stereotypach i fałszywym obrazie grubej osoby. Istnieje wiele szkodliwych stereotypów dotyczących grubych osób: że są leniwe, roszczeniowe, niezdarne, głośne, niezdyscyplinowane, mają słabą siłę woli i brak samokontroli. Taki wizerunek nie tylko jest niezgodny z rzeczywistością, ale i przenosi winę za wygląd na jednostkę (jakby wygląd był winą) i ją stygmatyzuje.
Zgodnie z badaniami doświadczenie tej dyskryminacji może podwyższać ryzyko stanu zapalnego, stresu, słabej kontroli glukozy, wysokiego cholesterolu, wyższego ciśnienia krwi, unikania interwencji medycznych, unikania ćwiczeń, depresji, lęków, zaburzeń odżywiania (zaburzone nawyki kontroli wagi, nadmierne powściągliwość i napadowe objadanie się), niepokoju, unikania angażowanie się w zachowania prozdrowotne.
Zgodnie z badaniami z 2016 r. osoby postrzegające siebie jako doświadczające dyskryminacji na tle masy ciała mają ok. 2,5 raza większe prawdopodobieństwo rozwinięcia zaburzeń nastroju i lęków, w porównaniu do tych, którzy dyskryminacji nie doświadczają.
Lekarze, niestety, także mają wysoki poziom uprzedzeń wobec osób grubych. Często uznają otyłych pacjentów jako nieprzestrzegających zaleceń. Ponad połowa pacjentów oznaczonych jako osoby z nadwagą lub otyłością zaznaczała, że usłyszała niewłaściwe komentarze na temat masy ciała od swoich lekarzy. Często lekarze polecają grubym pacjentom schudnięcie jako uniwersalne rozwiązanie, choć ich problem zdrowotny znajduje się zupełnie gdzieś indziej, przez co leczenie jest opóźnione i utrudnione.
W badaniach „Weight Discrimination and Risk of Mortality” osoby doświadczają dyskryminacji z powodu wagi mają o 60% zwiększone ryzyko śmierci, niezależnie od ich BMI.
To dyskryminacja prowadzi do słabego zdrowia, a nie odwrotnie – dowodzą tego badania. Może czas zamiast o epidemii otyłości – mówić o epidemii dyskryminacji?
Fitcelebrytki szkodzą zdrowiu
W Polsce rozwiązanie tego problemu zdaje się jedno. Trenerki i celebrytki od lat motywują do odchudzania w podobny sposób: pokazują ciała grube jako te „przed”, a szczupłe – jako „po”. To sprawia, że grube osoby tkwią w przekonaniu, że ich ciała są niewystarczające, wiecznie „przed”, a nie „teraz”. Mówią o „ruszaniu tyłka z kanapy” i nazywają leniwymi osoby, które tego nie robią. To jest wpisywanie się w stereotypy, które prowadzą do utraty zdrowia.
Co więcej, badania wykazują, że takie działania są zupełnie nieskuteczne – a wręcz szkodliwe. Treści „motywujące” ludzi do schudnięcia przez przedstawianie grubych ciał jako nieatrakcyjnych i niezdrowych (czyli przez fat shaming) powodują, że osoby jedzą więcej, nie mniej.
W badaniu z 2011 r. kobiety po obejrzeniu filmików, gdzie przedstawiano grube ciała jako coś niekorzystnego i nieatrakcyjnego, zjadły trzy razy więcej przekąsek niż przy oglądaniu filmów, gdzie grube osoby były przedstawiane w sposób nieoceniający. Podobne wyniki przyniosło badanie z 2014 r. Tam kobiety czytały artykuł „Lose weight or lose your job” – po jego przeczytaniu zjadły prawie dwukrotnie więcej przekąsek niż po czytaniu neutralnego artykułu.
A zatem osoby, które mają być rzekomo motywowane takimi artykułami, w istocie czują coś dokładnie odwrotnego: poczucie upokorzenia, obniżenie własnej wartości i stres. Długoterminowe konsekwencje stygmatyzacji wagi to wzrost masy ciała i ryzyko wejścia w otyłość według skali BMI, niezależnie od wyjściowego BMI.
„Motywowanie do zmiany” przez przedstawianie grubych ciał jako nieatrakcyjnych po prostu nie działa. Co więcej, osobom, które chorują na otyłość, może tylko zaszkodzić.
Od czasu powstania krajowych kampanii zapobiegania otyłości w USA częstość występowania napiętnowania masy ciała wzrosła o około 66%. Wyniki badań są jasne: nadmierne podkreślanie wagi może prowadzić do zaburzeń odżywiania i mieć odwrotne do zamierzonych skutki, podkreśla National Eating Disorders Association.
„Grube, spocone, trzęsące się ciało – wciąż jest godne szacunku”
W tym kontekście warto przytoczyć cytat z badań z 2020 r.„An Evidence-Based Rationale for Adopting Weight-Inclusive Health Policy”:
„Wiele działań skierowanych przeciwko otyłości niezamierzenie przyczynia się do pogłębiania weight stigma. Standardowa porada medyczna dla utraty wagi skupia się wokół jednostkowej odpowiedzialności i wymuszania siły woli (“jedz mniej, ruszaj się więcej”). W tym kontekście odrobina zawstydzania jest postrzegana jako motywacja do zmiany diety i aktywności. Niemniej jednak to podejście utrwala stygmatyzację, bo jednostki o wyższej masie ciała już są zaangażowane w samoobwinianie i wstydzą się swojej wagi.
Wpływowi ludzie, którzy uprawiają fat shaming (zawstydzają innych z powodu ich masy ciała), niezależnie od tego czy są dostawcami usług i opieki medycznej, rodzicami, edukatorami, liderami biznesu, celebrytami czy politykami, są najbardziej szkodliwi. Należy im uświadomić i uczynić odpowiedzialnymi za ich zachowanie. Społeczne nastawienie zmieni się najszybciej, jeśli ci z największą siłą będą służyć jako wartościowe wzorce społeczne albo jeśli będą ponosić negatywne konsekwencje ich poniżającego zachowania. Tylko kto się sprzeciwi tym pogłębiającym dyskryminację?” [tłumaczenie: Urszula Chowaniec, źródło].
Ja się sprzeciwiłam, gdy Anna Lewandowska założyła strój grubej osoby i w nim tańczyła, co miało być żartem. Prawicy trenerki grozili mi za to pozwem na 50 tys. zł. Z kolei gdy Ewa Chodakowska zamieściła fatfobiczny wpis, w mocnych słowach zareagowała Urszula Chowaniec, przez co spłynęła na nią masa fatfobicznego hejtu. Odniosła się potem do tego w jednym z tekstów. W innym zaznaczała:
„Nie będzie, w świetle tych wyników, żadnym nadużyciem, jeśli powtórzę to, co powtarzam od dawna: żeby się ruszać, trzeba znaleźć w sobie miejsce na akceptację swojego ciała takim, jakie jest. Grube, spocone, odziane w spandex, trzęsące się, czerwone – wciąż jest warte szacunku”.
Z kolei Natalia Skoczylas podkreśla:
„Moje ciało robi dla mnie więcej, niż twoja "pomocna" opinia kiedykolwiek będzie w stanie”.
„Nikomu nie jesteśmy winne zdrowia”
Wreszcie, nawet jeśli wymienione wyżej rady i stwierdzenia to troska o zdrowie, po prostu nieświadoma badań i mechanizmów – to czy mamy do niej prawo? Czy podchodzimy do każdej palącej osoby i mówicie, że to niezdrowe? Podchodzimy do każdej osoby pijącej colę i powtarzamy, że nie ma tego robić?
Zdrowie każdej osoby jest jej sprawą. I jeśli nie jesteśmy jej lekarzem, jakiekolwiek nieproszone opinie są niewskazane. A mogą być po prostu dyskryminacją – na przykład przez arbitralną ocenę stanu zdrowia po wyglądzie. „Jesteś anorektyczką? Nie wyglądasz” - to stwierdzenie, sugerujące „za grubość” jak na anoreksję, może wprowadzić chorującą osobę w zaostrzenie choroby. „Nie jesteś otyła? Byłam pewna, że jesteś”. A przecież wiemy już, że nie każda gruba osoba choruje na otyłość. A jeśli choruje – jakie mamy prawo, by to komentować? Choroby to jeden z najintymniejszych tematów. Może też być dla osoby trudny, a nawet traumatyzujący.
Świetnie o tym pisała Urszula Chowaniec:
„(…) Przypadkowy internauto, przechodniu, słuchaczko. Nic ci do moich wyników. Nie powinno cię to w ogóle obchodzić! A wiecie dlaczego?
Bo nikomu nie jesteśmy winne zdrowia.
Bo ciała chorujące i niesprawne są tak samo wartościowe jak ciała Chodakowskiej czy olimpijczyków. I mamy prawo do tego, żeby nasz stan zdrowia był znany tylko osobom, które wybrałyśmy. Do szału mnie doprowadza świat, w którym internetowy bullying zmusza bobu ducha winną dziewczynę do dzielenia się z masą anonimowych ludzi bardzo intymnymi szczegółami na temat jej zdrowia
Twoje zdrowie, tak samo moje nigdy nie powinno być przedmiotem publicznej dyskusji, no chyba, że tak wybierzemy. Tak, to jest superkontrowersyjna myśl, bo przecież można odnieść wrażenie, że ludzie w internecie niewiele rozrywek cenią sobie wyżej niż przepowiadanie grubym ludziom rychłej śmierci. Jakie to przynosi efekty?
I nie, pozorna troska, concern trolling, to nie jest pozytywne zjawisko. To w ogóle nie powinno być dopuszczalne, że obcy człowiek, nie będący Twoim lekarzem, poucza Cię na temat zdrowia „dla twojego dobra”. (…) Nie róbcie tego innym. Nigdy, przenigdy nieproszone nie komentujcie cudzego zdrowia. Nigdy nie wiecie, jak czułej struny możecie dotknąć”.
Nic nie wiesz. A jednak oceniasz
Nie wiesz, czy ta osoba jest pod opieką lekarza.
Nie wiesz, czy ta osoba nie zażywa leków przeciwko depresji, od których tyje.
Nie wiesz, czy ta osoba nie ma za sobą przemocy seksualnej, po której przytyła.
Nie wiesz, czy ta osoba właśnie nie wyszła z anoreksji i stąd jej przybranie masy.
Nie wiesz, czy ta osoba właśnie nie jest w procesie odchudzania.
Nie wiesz, czy ta osoba nie ma depresji.
Nic o tej osobie nie wiesz.
A jednak oceniasz.
Trudno uznać to za wyraz troski, prawda?
Ciałopozytywność nie może się opłacać
Ale przejdźmy do pozytywnych aspektów. Co jest pozytywne i nie szkodzi zdrowiu? Ciałopozytywność! Obecność wizerunków grubych osób w przestrzeni publicznej. Reprezentacja grubych osób w mediach, jako ekspertki. To równie ważne jak reprezentacja kobiet w patriarchalnym świecie i służy temu samemu – by osoby były traktowane podmiotowo i miały poczucie sprawczości. By czuły, że ich ciało, ich płeć jest ok. Że są wystarczające. By nie bały się chodzić do lekarza, na siłownię czy dbać o swoje zdrowie – niezależnie od rozmiaru. Tego nie można osiągnąć przez poniżanie.
Jeden model atrakcyjności, związany ze szczupłym ciałem, nie służy nikomu. Stowarzyszenie Zaburzeń Odżywiania podkreśla, że najlepiej znanym czynnikiem środowiskowym związanym z rozwojem zaburzeń odżywiania jest społeczno-kulturowa idealizacja szczupłości.
Przymus posiadania szczupłej sylwetki jest niszczący dla zdrowia psychicznego wszystkich osób, nie tylko grubych. Może powodować zaburzenia odżywiania, zaburzony wizerunek swojego ciała, kompleksy. Wyśrubowany kanon atrakcyjności, który widzimy w przestrzeni publicznej, jest w istocie antyzdrowotny – i co do tego coraz mniej osób ma wątpliwości. Służy bardziej do sprzedawania produktów – bo skoro osoba zawsze czuje się niewystarczająca, to zawsze będzie je kupować – niż dbania o zdrowie. To konsumpcyjna machina, która niszczy zdrowie i opiera się na podważaniu poczucia wartości. I to tu powinniśmy się doszukiwać promocji niszczenia zdrowia, zwłaszcza psychicznego – a nie w ciałach ludzi, jakiekolwiek by nie były.
Grubopozytywność to warunek konieczny do ciałopozytywności
A zatem zgodnie z tym, co mówiła Lindy West: grupozytywność to warunek konieczny do ciałopozytywności. Inaczej ciałopozytywność łatwo przemieni się w kult diet, pogardę do osób grubych i przymus odchudzania osób grubych. Nie ma ciałopozytywności bez grubopozytywności.
W tej całej dyskusji o wadze brakuje tego, co pojawia się także w dyskusjach o aborcji czy przemocy seksualnej – akceptacji faktu, że moje ciało jest moje. Ktoś może nie chcieć lub nie móc wyglądać jak celebrytki z okładki – i to jest ok. Może nie chcieć lub nie móc się odchudzać – i to jest ok. Może mieć inne wartości i na innych kwestiach się skupiać, a wpisywanie się w kanon atrakcyjności nie jest jego głównym celem – i musimy to zaakceptować zamiast obrażać go ze względu na wygląd czy nazywać leniwymi w ramach „motywowania”. To nie jest motywacja – to próba narzucenia komuś panującej wizji atrakcyjności i obrażanie osób, które się w niej nie mieszczą.
Przymuszanie do czynności na ciele, których ta osoba nie chce lub nie może podejmować, to przemoc. Przymuszanie do odchudzania, donoszenia ciąży, aborcji, stosunku seksualnego – to jest przemoc. Stygmatyzacja ze względu na wagę jest przemocą.
Ciałopozytywny plus size to nauka miłości do siebie
Na zakończenie znów przytoczę słowa Urszuli Chowaniec:
„Nie mówię nikomu ej, chodź być grubasem ze mną, jest super! Nie.
Wiem za to, jak ważne jest, żeby głowa nas nie blokowała przed uczestniczeniem we własnym życiu. Bo to uważam za najpoważniejszą z chorób.
Zdrowia nie należy ignorować. Trzeba dbać o swoje ciało niezależnie od noszonego rozmiaru, badać się i kontrolować jego stan. Dbać o utrzymanie go w dobrej kondycji i reagować, jeśli coś się dzieje. Ciałopozytywny plus size to nauka miłości do siebie, nie obojętności wobec tego, co się z nami dzieje. Pamiętajcie o tym”.
Ważne treści i miejsca po polsku:
Blog Galanta Lala: https://galantalala.pl/
Blog Pauliny Malek: https://pmnutritionist.com/home/