wtv.pl > Wywiady > "Potrzebował adresu, żeby wiedzieć, kogo nie odwiedzać po kolędzie". Historia apostazji Tomka
Anna Dymarczyk
Anna Dymarczyk 19.03.2022 08:28

"Potrzebował adresu, żeby wiedzieć, kogo nie odwiedzać po kolędzie". Historia apostazji Tomka

wtv
WTV.pl
  • Tomek od lat myślał o apostazji. W tym roku zdecydował, że warto wreszcie wcześniejsze plany wprowadzić w życie.

  • Przed podjęciem próby odejścia, dokładnie dowiedział się, w jaki sposób ma przebiegać ta procedura.

  • Śledził również grupę "Apostazja 2020" oraz różne akcje, np. "Apostazja Challenge".

  • Udało mu się złożyć dokumenty, teraz musi jednak czekać - może się okazać, że kuria nie zaakceptuje jego oświadczenia.

Tomek urodził się w latach 90. Był dzieckiem wolności, liberalizacji i nowej zmiany. Podobnie jak większość dzieci w Polsce, został ochrzczony niedługo po urodzeniu. Potem przeszedł przez znany cykl - przyjęcie pierwszej komunii św. i bierzmowania, a także branie udziału w lekcjach religii w szkole do momentu, w którym osiągnie się pełnoletność i można się z nich samodzielnie wypisać. 

Pożegnanie z Kościołem. Długa droga do aktu apostazji

To znaczy schemat "pożegnania z Kościołem" wśród pokolenia dorastającego w III RP. Przymuszani przez rodziców do uczęszczania na często skandalicznie prowadzone dwie godziny religii w tygodniu, przychodzący do Kościoła po podpisy i czasem zjawiający się z rodziną w świątyni, żeby podejść do szopki albo poświęcić jajka. 

Część z nich wraca potem do Kościoła, by wziąć ślub lub wyprawić pogrzeb, nie czują się jednak w ogóle związani z wiarą. Wnętrza świątyni są ładne, to miła tradycja, a przecież co by babcia powiedziała, gdybyśmy pobierali się w urzędzie. Siedząc przy wigilijnym stole nie czują żadnego przywiązania do instytucji, do której zapisali ich przed laty rodzice. Część z nich, tych bardziej zdecydowanych, bierze sprawy w swoje ręce i próbuje odejść.

Czym to jest spowodowane? Powody są różne, ale najczęściej chodzi o własny spokój ducha, sumienia i satysfakcję.

- Nie chcę się, żeby utożsamiano mnie z tą instytucją - pisał w swoim oświadczeniu Tomek. 

Jak twierdzi, w pewnym momencie nie mógł już wytrzymać. Bywał z rzadka na mszach ze swoją dziewczyną, ale czuł się w świątyni nieswojo. Nie sądził, by dobrym sposobem na wychowywanie dzieci, których o porannych porach w kościołach pełno, było pokazywanie umęczonego na krzyżu ciała mężczyzny, a potem tłuczenie się w pierś i mówienie "Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina".

Myśl o odejściu kiełkowała w nim od dawna. Przed 2015 droga do opuszczenia Kościoła była o wiele bardziej wyboista. Potrzebne były aż dwa spotkania z proboszczem danej parafii, a także przywiedzenie ze sobą aż dwóch świadków. Choć przepisy się zmieniły, co dość ułatwiło całą procedurę, to wciąż trudno było się na nią zdecydować - w końcu zawsze pojawiało się coś ważniejszego.

Kroplą, która przelała czarę goryczy, było podejście Kościoła do tematu aborcji i Strajku Kobiet. Fala nienawiści, która wylała się na domagające się swoich praw kobiety, sprawiła, że Tomek przestał się wahać.

- To obrzydliwa korporacja. Nie jestem zwolennikiem żadnej religii, ale ta już na pewno zatraciła dawno to, czym miała być. Kiedy to się stało? Nie wiem. Może już na samym początku - mówił. 

Żeby poradzić sobie z napisaniem aktu apostazji, wskazówek szukał w Internecie. Najpierw trafił na strony apostazja.eu i apostazja.info, które krok po kroku pokazują, co należy zrobić, żeby wypisać się z Kościoła. Wsparcie znalazł również na facebookowej grupie "Apostazja 2020", która zrzeszała osoby takie, jak on - zagubione w świecie kościelnych przepisów i rozwścieczone działaniami duchowieństwa.

Co ciekawe, na grupie znajdują się też osoby wierzące, które nie dokonały apostazji, ale odeszły z Kościoła. Stało się tak, ponieważ samo odejście z instytucji jest nazywane apostazją jedynie w uproszczeniu - termin ten oznacza wyrzeczenie się wiary. Właściwie to, co przedstawia się w parafii i kurii to oświadczenie woli o wyjściu z Kościoła. Wielu wierzącym nie jest po drodze z wartościami prezentowanymi przez instytucję, w której zostali ochrzczeni, więc okazują to starając się wypisać z szeregów kościelnych.

To właśnie tam zawzięcie dyskutowano o tym, w jaki sposób napisać swoje oświadczenie, zamieszczano te już zaakceptowane przez księży, pytano o to, jakie dane są konieczne na dokumencie, ile kosztuje odebranie odpisu aktu chrztu z rodzinnej parafii i opisywano swoje historie z najróżniejszych parafii - te lepsze i gorsze. 

Kościelne procedury - problemy i małe zwycięstwa

Tomek pisał swoje oświadczenie parę dni - chciał dokładnie wyrazić wszystko, co leżało mu na sercu, pokazać wszystkie przewiny Kościoła, które były według niego niedopuszczalne. Wiedział już też, jak działają przepisy kościelne w materii apostazji - co należy zrobić po kolei. Zastanawiał się tylko, czy spróbować odejść z Kościoła w parafii swojego chrztu czy też parafii zamieszkania

W dokonaniu tego wyboru pomogła mu "mapa apostazji", przygotowana jako nakładka na Google Maps przez jednego z użytkowników grupy "Apostazja 2020". Pinezkami w trzech kolorach - zielonym, żółtym i czerwonym - określono, kolejno, to czy przeprowadzenie procesu w danej parafii było łatwe, średnie czy trudne. Mapa w tej chwili jest niedostępna, ale twórca zapewnia, że wciąż nad nią pracuje. 

Jako że parafia chrztu Tomka nie została zaznaczona na mapie, postanowił wybrać tę, do której było mu najbliżej i którą ktoś oznaczył jako łatwą. Kiedy patrzył na mapę i wczytywał się w historie wielu osób piszących na grupie, zastanawiał się, na jakie problemy sam może natrafić. 

- Jakim prawem oni w ogóle mogą mnie tam zatrzymać i nie przeprowadzić procedury? To należy do ich obowiązków, nawet episkopat tak pisał. Wszędzie na tej mapie powinno być oznaczenie "łatwo". To jest zwykła procedura odejścia z organizacji, a nie z jakiejś sekty. Jakie inne towarzystwo jest sędzią we własnej sprawie? - pytał rozgniewany. 

Dotarcie do kancelarii parafialnych również graniczyło z cudem - w jednym wypadku otwarte były tylko wczesnym rankiem w trzy dni tygodnia i przez godzinę w niedzielę, a w drugim - dwa dni w tygodniu w godzinach wieczornych na dyżurze trwającym godzinę. Najpierw trudno się tam dodzwonić, a potem trafić. Tomek musiał odebrać parę godzin w pracy, by w ogóle móc pojawić się w parafii swojego chrztu

Najpierw denerwował się tym, czy nie zostanie za pobranie odpisu aktu chrztu obciążony "ofiarą co łaska, ale nie mniej niż", ale na miejscu okazało się, że procedura przebiegła bardzo sprawnie. Był aż zdziwiony, bo z opowieści innych osób wynikało, że czasem tak łatwo nie jest - pytania o to, po co komu akt chrztu i kiedy padała odpowiedź, duchowny starał się wymigać od obowiązku, a także opłaty za wydanie odpisu sięgające nawet 50 zł. 

Teraz, mając już wszystkie dane i odpis aktu chrztu, Tomek mógł spróbować udać się do parafii niedaleko swojego miejsca zamieszkania. Była ona oznaczona na zielono, co miało oznaczać, że nie powinny pojawić się większe problemy. Okazało się jednak, że nie było tak prosto, jak zakładał przyszły apostata. 

Ksiądz nie chciał przyjąć dokumentu ze względu na to, że nie znajdował się na nim adres zamieszkania. Twierdził, że nie może w ten sposób określić, czy Tomek jest jego parafianinem, czy też nie. Przez parę minut trwała ostra wymiana zdań dotycząca tego, czy taki zapis w ogóle musi znajdować się w oświadczeniu o chęci odejścia z Kościoła. Przepisy kościelne dokładnie tego nie tłumaczą, interpretacja należy więc do... księdza.

Tomek zirytował się i powiedział, że napisze skargę do kurii, jeśli proboszcz nie ustąpi - nikt nie napisał nigdzie, że należy podać swój adres, a taki czyn jest wyłudzaniem danych. Na te słowa duchowny odpowiedział, że "w takim razie może pan sam zanieść te dokumenty do kurii". Jak tłumaczył potem proboszcz, potrzebował on adresu, żeby wiedzieć, kogo nie odwiedzać po kolędzie. Tomek podał jedynie numer bloku, bez mieszkania, i usłyszał, że "to bardzo długi budynek" i że trzeba to uściślić. W końcu jednak duchowny uległ i przystawił pieczątki na wszystkich kopiach dokumentów. 

Niektórzy mieli o wiele trudniej niż Tomek - wysyłano ich od Annasza do Kajfasza, z jednej parafii do drugiej, dopatrywano się niekonsekwencji w ich zapisach, czepiano drobnych szczegółów we wniosku lub postawie. Choć w zapisie procedury wystosowanej przez episkopat pojawia się informacja o nakazie próby odwiedzenia przyszłego apostaty od odejścia, to albo wielu księży bierze sobie ją do serca aż nadto, albo w ogóle z niej nie korzysta. Mało gdzie można usłyszeć pytanie "dlaczego?" albo odniesienie się bezpośrednio do wniosku osoby, która chce odejść. 

- Myślałem, że mnie spyta o to, czemu chcę odejść. Może nawet powie, że mu przykro. Nic. Ja byłem petentem, a on urzędnikiem. Jak zwykle - Kościół okazał się być nie wspólnotą dla wiernych, gdzie dba się o ludzi, tylko molochem, z którego najlepiej uciec - powiedział Tomek. 

Apostaci powoli się organizują

Niedługo potem postanowił wpisać się do Licznika Apostazji, który stał się częścią większego projektu określanego jako "Apostazja Challenge", który miał zachęcać osoby niewierzące do podejmowania trudu odejścia od Kościoła. Jak zaznaczano, liczniki kościelne wciąż pokazują zawyżone wartości wiernych właśnie przez tych, którzy z instytucją już dawno nie są związani, ale wciąż pozostają w jej szeregach, bo nigdy nie odeszli. Akcję propagują m. in. Robert Biedroń, Joanna Scheuring-Wielgus i Agata Diduszko-Zyglewska. Wiadomo, że na liczniku jako jedna z pierwszych osób pojawił się polski literat, Jacek Dehnel. 

Weryfikację licznika przeszedł też już Tomek i zdołał znaleźć się na liście. Jest zadowolony. Jeszcze tylko za parę miesięcy wizyta w parafii chrztu i spojrzenie w księgi parafialne, by zobaczyć, czy przy wpisie o jego chrzcie znajduje się adnotacja o apostazji. Może się jednak okazać, że wciąż jej tam nie ma. Wtedy sprawa rozgorzeje na nowo - tym razem rozpocznie się w kurii. 

źródło: [Facebook/grupa "Apostazja 2020"][licznikapostazji.pl][apostazja.eu][apostazja.info]

Powiązane