Co po nauczaniu zdalnym? Ekspertka podaje konkretne scenariusze
-
Od dłuższego czasu zaczynamy odnotowywać spadki zachorowań. W 11 województwach wprowadzono nauczanie hybrydowe dla klas I-III. W debacie publicznej już pojawiają się pogłoski o stopniowym powrocie do edukacji w trybie stacjonarnym. Powrót do normalności może nie oznaczać dobrych wiadomości
-
Według ekspertki priorytetem dla nauczycieli i Ministerstwa Edukacji powinno być zadbanie o odbudowę poczucia bezpieczeństwa i dobrostanu uczniów i uczennic. Tymczasem będziemy mieć do czynienia z pogonią za nadrabianiem zaległości. - To dobro dziecka nie przejawia się w nadrabianiu zaległości, a w dbaniu o jego komfort psychiczny - przekonuje doktorka nauk społecznych w obszarze pedagogika
-
- Wrócimy do nauki stacjonarnej, tak jak gdyby nic się nie wydarzyło - zaznacza dla naszej redakcji. Nasza rozmówczyni zwróciła także uwagę na potrzebę dostosowania oraz okrojenia podstawy programowej
Poprosiliśmy o ocenę sytuacji, jaka zastanie uczniów już po zakończeniu nauczania zdalnego . Iga Kazimierczyk deklaruje, że krajobraz szkoły po "powrocie do normalności" może nie napawać optymizmem. Uczniowie i uczennice mogą napotkać kolejne trudności. - Nie jestem odosobniona w tej ocenie, a właściwie diagnozie. O złej sytuacji systemu edukacji mówią wszyscy specjaliści, możemy o tym przeczytać w dostępnych raportach - komentuje.
- Ministerstwo Edukacji i Nauki, za pomocą Uniwersytetu im. Kardynała Wyszyńskiego, przygotowuje lub planuje przygotować kolejny raport o stanie dzieci i młodzieży po zdalnej edukacji, ale my już wiemy, co dzieje się z młodzieżą - dodaje, po czym zwraca uwagę na podstawowy problem, z jakim pedagodzy będą musieli zmierzyć się po zakończeniu nauczania zdalnego. - Na samym początku ze zbieraniny dzieci będzie trzeba zrobić małą, dobrze funkcjonującą grupę społeczną, gdzie panują konkretne normy, zasady - słyszymy.
Co czeka dzieci, gdy zakończy się nauczanie zdalne? Złe prognozy dla uczniów i nauczycieli
- Ten pierwszy problem to sprawa do załatwienia "na już", ale wydaje się, że nie będziemy mieć do tego przestrzeni, bo już padła zapowiedź, że egzaminy kończące poszczególne etapy edukacji, odbywają się w standardowych terminach. Nie ma planów wprowadzania korekty wymagań egzaminacyjnych dla kolejnych roczników , czyli realizacji postulatu okrojenia podstawy programowej . Wrócimy do nauki stacjonarnej, tak jak gdyby nic się nie wydarzyło - słyszymy od prezeski Fundacji "Przestrzeń dla Edukacji".
- W tym momencie absolutnym priorytetem jest dobrostan, dobro dziecka. To stoi ponad wszystkim i nie podlega dyskusji . Dobro dziecka nie przejawia się w nadrabianiu zaległości, a w dbaniu o jego komfort psychiczny, komfort emocjonalny, w odbudowaniu poczucia bezpieczeństwa. Dzieci, w zależności od wieku, musiały przejść przez różne wyzwania, ale one obiektywnie były dla nich trudne - wylicza ekspertka.
- My możemy subiektywnie oceniać i wspominać, że w czasie wojny, to ludzie mieli trudniej. Takie komentarze się pojawiają, że moja babcia chodziła w jednych butach do szkoły i też przeżyła. No tak, ale my chcemy dla naszych dzieci lepszego życia . One tym procesem nauczania zdalnego są mocno doświadczone. Dla 8-latka do 1/8 życia. To tak, jak 10 lat dla 80-latka. Trzeba stanąć po stronie dzieci bez żadnych wątpliwości - wskazuje.
Iga Kazimierczyk wprost deklaruje, że dobrostan dziecka trzeba postawić ponad wymóg realizowania podstawy programowej. Postulat wywołał dezaprobatę Ministerstwa Edukacji i Nauki . - W tym momencie niestety jest tak, że my mówimy dwoma różnymi językami. Nauczyciele, pedagodzy, eksperci mówią od miesięcy: Priorytetem powinno być wyrównywanie szans, ale właśnie w kontekście odbudowy poczucia bezpieczeństwa dziecka - ocenia dla naszej redakcji.
- Narracja z Ministerstwa Edukacji i Nauki jest niezmienna, czyli wyrównywanie braków wiedzy, żadnych zmian i działania Przemysława Czarnka, potrzebne jak alarm w Multipli , czyli obowiązkowa religia, albo etyka plus wychowanie do życia w rodzinie, jako przedmiot o bardzo wysokiej randze - tłumaczy.
Alarmująca jest nie tylko sytuacja uczniów i uczennic, ale także nauczycieli i nauczycielek. Pedagodzy po zakończeniu nauczania zdalnego mogą zmagać się z presją stałego dążenia do "nadrobienia" zaległości i ciągłej realizacji programu szkolnego kosztem komfortu swoich podopiecznych . - Nauczyciele mają bardzo trudne zadanie i super niekomfortową sytuację. Badania Fundacji Szkoła z Klasą pokazały, że oni są gotowi, żeby dostarczyć pomocy uczniom, ale równolegle nie mają do tego przestrzeni - ocenia wykładowczyni Uniwersytetu Warszawskiego.
Nasza rozmówczyni zaznaczyła, że nauczyciele są świadomi potrzeby zadbania o dzieci, jednak działania będzie trzeba prowadzić na zasadzie " partyzantki ". - Czyli tak, żeby nikt nie widział, żeby w dzienniku szkolnym wszystko się zgadzało, bo priorytety Ministerstwa Edukacji i Nauki są bardzo jasno sformułowane. Nie wiem, może będziemy musieli organizować tajne komplety, żeby dzieci dobrze czuły się w szkole. Nauczyciele będą musieli organizować formy zajęć, które nie są wpisane do dokumentacji szkolnej, bo kuratoria będą zwracały uwagę na inne kwestie - wskazuje Kazimierczyk.
Niezwykle ważnym aspektem są uczniowie, którzy "zniknęli" podczas nauczania zdalnego. Mowa o dzieciach, którzy przez wzgląd na problemy psychiczne, domowe lub finansowe rodziców nie mogły pobierać edukacji nawet w trybie alternatywnym. - W tej materii stosowana jest spychologia (spychanie na margines - red.). Jeszcze minister Piątkowski kilkukrotnie podkreślał, że nie jest od tego , żeby sprawdzać, czy dzieci realizują obowiązek szkolny. Wskazał na dyrektorów szkół i organy prowadzące - deklaruje.
- Od samego początku trwania edukacji zdalnej problem "znikających" dzieci był zgłaszany przez nauczycieli, dyrektorów, rodziców. W tej sprawie systemowo nie zrobiono absolutnie nic. Mówię to z pełną świadomością. Rzeczywiście zgodnie z literą prawa, to dyrektor musi tego dopilnować, ale mamy do czynienia z sytuacją zupełnie niestandardową. Nie patrzymy na to, że koniec końców w centrum całej tej sytuacji jest człowiek, dziecko, które z różnych względów z tej edukacji wypada - zarzuca ekspertka.
Prezeska Fundacji "Przestrzeń dla Edukacji" zwróciła uwagę, że uczniowie nie znikają, bo "słabo im zależy" . Chodzi o brak warunków, możliwości techniczne, czy też brak możliwości komfortowego udziału w edukacji zdalnej. - W Polsce jednak nie mieszka się w takich warunkach, gdzie dziecko ma swój pokój. Często jest tak, że troje rodzeństwa dzieli tej sam pokój i w tej samej chwili ma lekcje. Nauczyciele też mają małe możliwości, żeby wyciągnąć uczniów z tej sytuacji lub sprawdzić, co się dzieje - wylicza.
- Pedagodzy pracują po 40 godzin w tygodniu i nie ma już dodatkowej przestrzeni na nawiązanie dodatkowego kontaktu z uczniem, który nagle zniknął z ekranu - dodaje, zwracając uwagę, iż najczęściej pozostawieni sami sobie są uczniowie z młodszych klas, którzy już wcześniej zmagali się z trudnościami. Opisany problem rzadziej pojawiał się w klasach maturalnych. - Na etapie matury przychodzi moment, że szkoła zaczyna przeszkadzać, ale w przypadków młodszych roczników szkoła prostuje życie - tłumaczy Iga Kazimierczyk.
- Przykładowo chodzi o jedzenie obiadów w szkołach. Co się dzieje teraz z dzieciakami, które wypadły z programu dożywiania? Co się dzieje z dzieciakami, które w szkole miały możliwość spotkania się dorosłymi, wrażliwymi na ich potrzeby, prośby, na ich życie. Są rodziny, w których nie ma możliwości okazania troski potrzebującym dzieciom. Nie wszystkie rodziny są super idealne i super wzmacniające dziecko - przypomina nasza rozmówczyni.
Spytaliśmy o konkretną formę zabezpieczenia sytuacji uczniów . W debacie publicznej pojawiają się wzmianki o zrezygnowaniu ze sprawdzianów, ograniczeniu zadawania prac domowych, jednak według naszej rozmówczyni najważniejszym aspektem jest poluzowanie podstawy programowej. - To jest postulat, który regularnie pojawia się w środowisku nauczycielskim . Podstawę programową można pokroić na plastry, czyli zredukować ją odpowiednio dla każdego rocznika, żeby dzieci mogły spokojnie iść do egzaminów - wyjaśnia.
- W momencie, w którym uczniowie 4 klasy będzie miał wyjęty konkretny element, to w 8 klasie przed egzaminem 8-klasisty będziemy wiedzieli, których treści nie przerobiono. Tak to funkcjonuje, ponieważ rozliczamy się z każdej linijki podstawy programowej, więc nie jest to trudne, czasochłonne, czy drogie . Nauczyciele po powrocie do edukacji stacjonarnej powinni mieć całkowitą dowolność. Czas na radykalne odejście od siatki godzin, czyli podziału na polski i matematykę - słyszymy.
Ważne jest również zagwarantowanie odpowiedniego wsparcia dla pedagogów. Pomoc powinna przyjść właśnie ze strony rządu. - Niezwykle ważne są komunikaty i agenda kreowana przez Ministerstwo Edukacji i Nauki, ponieważ to resort tworzy politykę edukacyjną, nastawienie oświaty, kulturę szkoły . Te komunikaty, niestety, są niezwykle usztywnione, a samo Ministerstwo za każdym razem powtarza, że "no mamy 100 tysięcy godzin dla uczniów, ale generalnie będziemy nadrabiać materiał" - zarzuca Iga Kazimierczyk.
Prezeska Fundacji "Przestrzeń dla Edukacji" przypomniała o wywiadzie Przemysława Czarnka dla Agaty Adamek z TVN24. - To było straszne. Bardzo dobrze przygotowana pani redaktor posłużyła się przykładem z Wielkiej Brytanii, gdzie faktycznie są obszerne wytyczne, na wiele stron, wraz z komunikatami Ministerstwa Edukacji. Nauczyciele już zostali przeszkoleni, ale priorytetem jest nie nadrabianie, a zadbanie o dobre samopoczucie ucznia. Pan minister odrzekł, że "żyjemy w Polsce, mówimy po polsku i będziemy robić tak, jak uważamy najlepiej" - wspomina.
Kolejną ważną kwestią są matury w 2023 roku. W mediach już pojawiają się doniesienia, zwracające uwagę na o wiele trudniejszy poziom egzaminów. Stawiając na nadrabianie, wielu uczniów wciąż może nie poradzić sobie z testami. - To jest ogromny problem dotyczący między innymi zasobów czasowych. Nauczyciele, którzy pracują z maturzystami, mówią, że jeśli matura w 2023 ma być zupełnie odmienna, to oni już muszą przygotowywać uczniów w innych sposób. W tej chwili muszą jeszcze przygotowywać do starej matury, prowadzić konsultacje, nauczanie zdalne - komentuje.
- Mówił o tym marszałek Terlecki, że jeszcze przed wojną matura była takim elitarnym egzaminem, który nie wszyscy zdają. Tak panowie sobie to wymyślili, ale jeśli rząd rzeczywiście nie chcę rzezi dzieci, to niech przygotują te maturę porządnie i wesprą nauczycieli, którzy mówią wprost, że to pomyłka - deklaruje nauczycielka, przypominając, że nauczyciele również mają swoje granice wytrzymałości, które są nieustannie wyczerpywane.
- To się zaczęło dziać przy reformie Anny Zalewskiej. Pani minister przyszła, zlikwidowała i wyjechała. Oczywiście nikogo nie pytała o zdanie. Już wtedy jako nauczyciele mieliśmy dość, a teraz mamy kolejne trudne sprawy do rozwiązania. Ile my możemy żyć w takim świecie i przekonaniu, że nauczyciel musi być tym bohaterem, który działa pomimo systemu, niejasności przepisów, trudności. Nie da się codziennie pracować w szkole z założeniem że nauczyciel jest bohaterem, ma wolny zawód i wspaniale sobie ze wszystkim radzi i w mig rozwiązuje problemy wynikające z zawiłości systemowych. Nie możemy przyjmować założenia, że nauczyciel to Siłaczka, która będzie parła i szła do przodu, niezależnie od kosztów i konsekwencji. Nauczyciele mają prawo do bezpiecznych, stabilnych, przewidywalnych warunków pracy. Takich na razie brak - słyszymy od Igi Kazimierczyk.
Byłeś świadkiem zdarzenia, które powinniśmy opisać? Napisz maila na adres wtv@iberion.pl. Przyjrzymy się sprawie.
Artykuły polecane przez redakcję WTV:
Źródło: [WTV]