"Wiele osób jest po prostu głodnych, a głód jest bardzo silnym doradcą". Jaka przyszłość czeka Kubę?
11 lipca 2021 roku na Kubie wybuchły protesty, jakich na wyspie nie było od lat. Kubańczycy mieli dość głodu, braku leków, elektryczności, skrajnej biedy i bezrobocia. Część z nich bezpośrednio opowiadała się za obaleniem komunistycznego reżimu. Młodzi chcieli żyć, jak ich rówieśnicy z innych krajów, bez strachu.
Reakcja władz była natychmiastowa - na ulicach pojawiły się służby, próbujące zatrzymać rozwijające się manifestacje. Rządzący zdecydowali się na szybki i brutalny pokaz siły, wiele osób zostało zatrzymanych. Nadal nie wiadomo, co stało się z częścią z nich.
O przyczynach, przebiegu, tle oraz ewentualnych skutkach kubańskich protestów rozmawiałam z dr Joanną Gocłowską-Bolek - specjalizującą się w regionie Ameryki Łacińskiej wykładowczynią Wydziału Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego i wicedyrektorką Ośrodka Analiz Politologicznych i Studiów nad Bezpieczeństwem UW, która wygłaszała referaty m.in. w Bogocie, Buenos Aires, czy Hawanie.
Kuba wychodzi na ulice
Maria Hędrzak: Większości Polaków, którzy nie zagłębiają się w zawiłości polityki międzynarodowej, Kuba kojarzy się przede wszystkim z braćmi Castro, z cygarami, rewolucją. Chciałabym więc zapytać o to, co przez lata od rewolucji tak naprawdę na Kubie się zmieniło? Jak Kuba wygląda teraz w porównaniu do obrazu, który znamy z mediów czy z lekcji historii? Powoli się liberalizuje, czy miejscowy reżim nadal pozostaje silny?
Dr Joanna Gocłowska-Bolek: Kuba jest krajem wyjątkowym z wielu powodów, także tych, o których pani wspomniała. Jest krajem przepięknym, pełnym otwartych, wspaniałych ludzi, ale też stereotypowo kojarzącym się nam ze słońcem, z pięknymi widokami. To wszystko jest prawdą, natomiast obraz rewolucji, który jest pielęgnowany od sześciu dekad, mocno wyblakł i zmienił swoje barwy . To nie jest już Kuba, w której jedynym punktem odniesienia był Fidel Castro i rewolucyjna otoczka. To jest Kuba, w której oczywiście propaganda buduje wciąż obraz rewolucji jako wyzwolenia Kubańczyków spod imperializmu, spod kapitalizmu, który wcześniej dominował, ale dzisiaj jest inna i Kubańczycy dali temu wyraz tydzień temu, wychodząc na ulice . To stało się tak naprawdę pierwszy raz od wielu lat. Właściwie w takiej liczbie Kubańczycy nie protestowali od czasu, kiedy Castro przejął władzę i teraz, w tych ostatnich latach, podobnych protestów nie było. To oznacza, że Kubańczycy się zmienili.
Wiele jest okoliczności, które mówią o tym, że Kuba jest inna, że dzisiaj ma inne dążenia niż kilkadziesiąt, kilkanaście, czy nawet kilka lat temu. Powiedziałabym, że Kuba zmieniła się z kilku powodów i dlatego to właśnie dzisiaj, a nie w innych czasach i okolicznościach odbywają się protesty.
MH: Jakie to okoliczności? Co dokładnie doprowadziło do protestów i je umożliwiło?
JGB: Po pierwsze jest to dostęp do mediów społecznościowych, absolutna nowość, która wcześniej nie miała miejsca . Dzisiaj Kubańczycy mają smartfony, mają mobilny internet, pozwolono na to, aby również mieli swoje domowe Wi-Fi. To jest medium, które ułatwiło gromadzenie się, wymianę informacji i koordynację protestów. Dzięki dostępowi do mediów społecznościowych Kubańczycy tak tłumnie wyszli na ulice w wielu różnych miejscach, bo to, co się stało ponad tydzień temu, pokazuje pewną skalę . Do tej pory, jeśli zdarzały się protesty, raczej dotyczyły jednej dzielnicy w Hawanie. Obecnie Kubańczycy wyszli na ulice w kilkudziesięciu miastach i mniejszych miejscowościach.
Druga okoliczność to jest kryzys, który towarzyszy Kubańczykom od lat . Natomiast dziś stał się nieznośny, trudny do przezwyciężenia, dlatego że ludzie nie mają dostępu do podstawowych produktów w sklepach. Kubańczycy muszą stać w wielogodzinnych kolejkach, ale i tak nie wiedzą, czy dostaną jakiś towar . Wiele osób jest po prostu głodnych, a głód jest bardzo silnym doradcą jeśli chodzi o protesty i rzeczywiście jest w stanie wyciągnąć ludzi z domów.
Dziś kryzys stał się poważny z kilku powodów. Spadły dochody z turystyki, która od dawna jest główną gałęzią gospodarki, i która dawała zatrudnienie wielu Kubańczykom. Dawała im również dostęp do dewiz, którymi można było z kolei płacić za wszystkie importowane dobra. Teraz ich nie ma i w związku z tym nie można sprowadzać z zagranicy tych wszystkich artykułów, które później sprzedawano w sklepach. Druga kwestia to ogromny wzrost bezrobocia i to również jest rzecz bez precedensu . Chociaż Kubańczycy wcześniej nie zarabiali wiele i zdarzały się oczywiście trudności, to jednak takiej skali bezrobocia nie było. Dziś wszystkie te osoby, które prowadziły swoje drobne, ale jednak dające utrzymanie rodzinom inicjatywy prywatne, borykają się z problemami, dlatego że nie ma zagranicznych turystów, którzy byli głównymi odbiorcami tych usług.
Dodatkowo Donald Trump w czasie swojej prezydentury wprowadził wiele różnych sankcji , które miał ograniczyć kontakty Amerykanów z wyspą, w tym utrudnił przesyłanie pieniędzy od Kubańczyków, którzy pracują w Stanach Zjednoczonych, do swoich rodzin na Kubie. Ci Kubańczycy, którzy nie mają dzisiaj dostępu do zagranicznych środków, bardzo cierpią, a nawet jeżeli ktoś posiada pieniądze, to towarów w sklepach i tak nie ma. Trudno jest po prostu przeżyć.
Kolejną sprawą, która również przybrała niespotykane wcześniej rozmiary, jest brak lekarstw i dostępu do opieki medycznej . To jest pewien paradoks, dlatego że Kuba przez wiele lat kojarzyła nam się z bardzo wysokim poziomem opieki medycznej i sami Kubańczycy także byli utrzymywani w tym przekonaniu. Nagle, w momencie, gdy mamy pandemię, gdy mamy bardzo duży wzrost zachorowań, okazuje się, że Kubańczycy nie mają dostępu do lekarstw. Jeżeli idą do apteki i chcą kupić podstawowe rzeczy, takie jak aspiryna, to jej po prostu nie ma. Nie ma strzykawek, nie ma opatrunków, nie mówiąc już o jakichś skomplikowanych lekarstwach czy usługach medycznych.
Kubańczycy, wbrew propagandzie, wbrew temu, czym są karmieni w mediach oficjalnych, zaczęli nagrywać filmiki z hasztagiem #SOSCuba lub innymi oraz udostępniać je w mediach społecznościowych. Materiały te bardzo często pokazują cierpiących ludzi, którzy nie mają dostępu do usług medycznych lub tych, którzy znaleźli się w szpitalu, ale nie otrzymują pomocy, bo lekarze bezradnie rozkładają ręce, nie mają lekarstw, nie mają żadnej możliwości pomocy. Takich filmików trafiło do internetu bardzo dużo, co pokazuje, że Kubańczycy stali się świadomi, że może ta propaganda, którą byli karmieni przez lata, dzisiaj jest bardzo nieprawdziwa i złudna. Kubańczycy umierają z powodu COVID-19, ale też z powodu innych chorób, na które nie są leczeni, na które brakuje lekarstw.
Poza tym na Kubie brakuje elektryczności, występują duże przerwy w dostawach . Nie ma bowiem na to pieniędzy, ale też Kuba, które przez ostatnie lata polegała na ropie naftowej, dostarczanej bardzo tanio lub wręcz bezpłatnie z Wenezueli, dziś dostępu do tej ropy nie ma. W związku z tym, nawet jeżeli ktoś pojedzie na stację benzynową i spróbuje zatankować, oczywiście tego dokonać nie może. To spowodowało złamanie transportu, załamanie wszelkich aktywności, również dostarczania dóbr do sklepów.
Wszystko nakłada się na wcześniej wymienione przeze mnie okoliczności. Brak elektryczności przez kilka godzin dziennie w przeróżnych miejscach na Kubie powoduje, że Kubańczycy na własnej skórze odczuli te braki jeszcze dosadniej. Nawet jeżeli komuś uda się kupić coś w sklepie, nawet dostać mięso, to okazuje się, że jeżeli włoży je do lodówki, a lodówka nie działa przez kilka godzin, to oczywiście mięso jest do wyrzucenia, co powoduje ogromną frustrację wśród osób, które nie mają możliwości zapewnienia swoim dzieciom, swoim rodzinom wartościowych posiłków. Jest też coraz więcej takich rodzin, które głodują i jedzą raz dziennie, a jeśli chodzi o wartościowe posiłki, bogate w mięso, przetwory, czy nabiał, to tego w ogóle nie są w stanie zapewnić.
Na to wszystko nakłada się zmiana władzy, bo jeśli do tej pory przez dziesięciolecia rządził Fidel Castro, później zastąpiony przez młodszego brata, to były to symbole, z którymi trudno było dyskutować. Czego by nie mówić i jak by nie oceniać Fidela, on był jednak kochany przez naród jako ten człowiek, który przyniósł rewolucję, który głosił wspaniałe hasła, miał ogromną charyzmę i status legendy. Od pewnego czasu nastąpiła zmiana. Fidel Castro zmarł pięć lat temu, więc jego legenda nieco już przygasła.
Jego brat Raúl nie miał takiej charyzmy, ale oczywiście dopóki on rządził Kubą i stał na czele partii komunistycznej, trudno było z nim dyskutować. Dziś oficjalnie władzę przejął Miguel Díaz-Canel, który jest oczywiście oddanym rewolucji człowiekiem, co do którego nie ma wątpliwości, że jest wierny, że będzie o tę rewolucję walczył, ale jest zakładnikiem całej tej sytuacji. On już podobnej charyzmy nie ma, nie ma statusu legendy, nie jest bohaterem narodowym. Nie ma więc dziś możliwości reagowania w taki sposób, jak działo się to za Fidela i Raúla. Posuwa się do tego, i to właściwie jedyny argument, jaki wytoczył, że wyprowadza na ulice policję i wojsko, a więc używa argumentu siły.
Gniew na władze czy wściekłość na system?
MH: Myślę, że nasza percepcja, patrząc z Europy na Kubę, jest oczywiście całkowicie inna niż ta, którą mają osoby na miejscu. Obserwując protesty, mam nieco egzotyczne skojarzenie z Iranem i z tym, co działo się tam po wyborach w 2009 roku, kiedy porozumiewające się za pośrednictwem mediów społecznościowych tłumy również wyszły na ulice i duża część zachodnich obserwatorów twierdziła, że manifestujący najpewniej chcą całkowitego przewrotu systemowego, czemu jednocześnie zaprzeczało wielu Irańczyków.
Jak to jest na Kubie? Czy Kubańczycy rzeczywiście chcą pełnej zmiany systemowej i kontrrewolucji , czy protesty są powiązane jedynie z brakami, pandemią COVID-19, kryzysem?
JGB: Tutaj nie ma jednej odpowiedzi, dlatego że Kubańczycy to jedenaście milionów osób mieszkających na wyspie i część z nich wyszła na ulice, skandując hasła, część z nich nie wyszła na ulice, a część wzięła udział w manifestacji prorewolucyjnej. Zdania i wyobrażenia o tym, jak Kuba ma trwać, są bardzo podzielone. Nie ma jednej wizji. Część Kubańczyków będzie domagała się bezwzględnego obalenia obecnej, komunistycznej władzy i przyjęcia kapitalizmu na wzór zachodni. Myślę, że jednak większość Kubańczyków jest bardzo sceptyczna, to znaczy chce zmiany, ale tak naprawdę to przede wszystkim trudna sytuacja gospodarcza wyprowadziła ich z równowagi.
Sądzę, że najkorzystniejsze dla Kubańczyków byłoby nie gwałtowne, a łagodne przejście do modelu zachodniego. Oni nie są przygotowani, aby z dnia na dzień przyjąć zupełnie inny sposób gospodarowania, inny sposób życia. To jest zmiana, która jeżeli potrwa pewien czas, będzie łatwiejsza dla wielu Kubańczyków. Z materiałów wideo, które docierają do nas czy przez media społecznościowe, czy dzięki reporterom, którzy starają się być pomiędzy Kubańczykami, wynika, że część zwłaszcza starszych osób jest przekonana co do tego, że rzeczywistość rewolucyjna jest jedyna, właściwa i że taka miałaby trwać, natomiast kryzys wywołały wyłącznie amerykańskie embargo i siły imperialistyczne . Propaganda, która była im sączona przez lata, zbudowała oczywiście pewne wyobrażenie. Jednej odpowiedzi więc nie ma. Sprawa jest dużo bardziej skomplikowana, niż byśmy chcieli my, wygodnie, z Europy usłyszeć.
Musimy powiedzieć, że nie wszyscy Kubańczycy wyszli na ulice tydzień temu, protestując przeciwko rewolucji. W ostatnią sobotę Miguel Díaz-Canel zaprosił obywateli, aby w obronie rewolucyjnych ideałów przyszli pokazać, jak bardzo zależy im na obronie swojej ojczyzny przed imperializmem oraz przed hasłami, które wcześniej – jak twierdzi prezydent – były wywoływane przez siły imperialistyczne, kontrrewolucjonistów, wichrzycieli, najemników imperializmu. Prezydent skutecznie zaprosił tysiące Kubańczyków i może nie tak tłumnie, jak bywało to wcześniej na wezwanie Castro, jednak ludzie przyszli. Musimy również powiedzieć, że część Kubańczyków sceptycznie podchodzi do zmian, które miałyby nastąpić, bo się ich obawiają. W ich wyobraźni budowany jest obraz – mniej czy bardziej prawdziwy – tego kapitalizmu, który miałby nastąpić po nadejściu imperialistów i który miałby przywrócić to wszystko, co działo się przed rewolucją. Ludzie boją się kapitalizmu, boją się zmian i nie chcą, żeby Kuba stała się jedną z „kolonii” Stanów Zjednoczonych. W obronie tych ideałów, w które jeszcze wierzą, wychodzą również na ulice i również głośno tego bronią.
Patria y vida
Jednocześnie warto wspomnieć, że to nie jest pierwszy raz, kiedy Kubańczycy wyszli na ulice, protestując i skandując hasło „Patria y vida” . To jest pewna gra słów, która nawiązuje do haseł rewolucyjnych, ponieważ hasłem, które przez dziesięciolecia było podawane z ust do ust, jest „Patria o muerte”, czyli „Ojczyzna albo śmierć”. Dzisiaj ludzie domagają się „Ojczyzny i życia”. W listopadzie ubiegłego roku, mimo pandemii i restrykcji, które narzuciła władza, na ulice wyszli kubańscy artyści i intelektualiści, którzy domagali się zmiany, swobodnego tworzenia, prawa do wolności, do otwartego wyrażania swoich uczuć i swoich przekonań. Wówczas przez media społecznościowe przetoczyła się fala poparcia dla artystów, dla tych aktywistów, jak sami siebie określali, dla ludzi, którzy zdecydowali się wyjść na ulice, buntując się przeciwko władzy. Do tego nawiązują też dzisiejsi Kubańczycy, ci, którzy wyszli tydzień temu z hasłem „Patria y vida”, będącym częścią tytułu utworu, który wówczas właśnie przez artystów został zaproponowany.
To jest hasło, które dzisiaj pokazuje, czego chcą Kubańczycy – ojczyzny, a więc traktują Kubę jako sprawę najważniejszą, ale również chcą żyć, nie chcą umierać za stare ideały. Dzisiaj na ulicach i wśród protestujących przeciwko władzy znajdziemy przede wszystkim bardzo wielu młodych ludzi, dla których odwoływanie się do haseł rewolucyjnych jest trochę przestarzałe. Wyszli na ulice ludzie, którzy nie pamiętają już tego, co było przed rewolucją Fidela Castro, nie pamiętają dyktatury Fulgencio Batisty, tego straszaka, który zawsze pojawiał się na ustach Fidela, a potem Raúla Castro, którym straszono Kubańczyków. Nie wiedzą, czego tak naprawdę mieliby się obawiać.
Młodzi ludzie są oczywiście jak najbardziej narażeni na tę propagandę, bombardowani nią w różnych miejscach – w telewizji, w szkole, ale oni też znają z mediów społecznościowych rzeczywistość, w jakiej żyją ich rówieśnicy w innych krajach. Oni też chcieliby w ten sposób. Chcą mieć dostęp do wszystkich artykułów, które są popularne w innych krajach, do usług, do swobodnego internetu, do gier. Tego właśnie się domagają i niekoniecznie podziała na nich straszenie tym, co było przed rewolucją. Wszystkie te rewolucyjne hasła są wypowiadane przez starsze o dziesięciolecia osoby i nawet obecny przywódca Miguel Díaz-Canel, który jest o dwa dziesięciolecia młodszy od Raúl Castro, wciąż jest osobą dla młodych Kubańczyków bardzo wiekową, oderwaną od ich rzeczywistości, mówiącą innym językiem, odwołującą się do innych wartości. W jaki sposób miałaby ona przekonać do siebie młodych i sprzedać im swoje ideały? To się nie stanie. Myślę, że dostęp do mediów społecznościowych, dostęp do internetu, który od dwóch lat stał się rzeczywistością 30-50% Kubańczyków, zwłaszcza młodych, to jeden z głównych czynników, które wyprowadziły Kubańczyków na ulicę.
Co zrobi Joe Biden?
MH: Wspomniała pani o amerykańskim embargu oraz straszeniu Kubańczyków imperialistami w myśl haseł rewolucyjnych. Poruszyła pani również temat polityki Donalda Trumpa, który zdążył już jednak zostać zastąpiony przez Joe Bidena. Czego możemy się spodziewać po nowym prezydencie USA w kwestii relacji z Kubą?
JGB: Rzeczywiście nie można analizować sytuacji Kuby bez nawiązania do tego, co się dzieje w Stanach Zjednoczonych, jaka jest ich reakcja. O ile pod koniec kadencji Baracka Obamy mieliśmy odwilż pełną symboliki, Obama jako pierwszy prezydent USA od dziesięcioleci odwiedził Hawanę, doszło do wymiany uprzejmości, uśmiechów, uścisków dłoni, o tyle Donald Trump nie miał żadnych skrupułów, aby wszystkie oznaki odwilży cofnąć. Na temat Kuby wypowiadał się bardzo drastycznie i nie chciał mówić o żadnym otwarciu. Natomiast dziś mamy inne podejście Joe Bidena.
W momencie, gdy obejmował fotel prezydencki, jego priorytetem nie była Kuba, nie była Ameryka Łacińska . Został jednak niejako zmuszony do zajęcia stanowiska w sprawie Kuby, ale także w sprawie chociażby Wenezueli czy Haiti. Przyjął więc pewną retorykę i określił Kubę jako państwo upadłe, w którym władza nie ma wiele do powiedzenia, nie jest w stanie zarządzać, co pokazuje sytuacja ogromnego kryzysu . Biden zadeklarował solidarność z narodem kubańskim, ale oczywiście główną przeszkodą i głównym tematem jest wspomniane embargo, które od sześciu dekad obejmuje Kubę . W czasach Baracka Obamy, pod koniec jego kadencji zostało ono nieco poluzowane, ale bez żadnej deklaracji, że będzie zniesione. Dzisiaj wciąż embargo funkcjonuje i powiedziałabym, że nie zdało egzaminu, tym bardziej jeśli zostało wprowadzone po to, żeby odstraszyć komunizm i doprowadzić do jego upadku. Jaki jest dziś powód jego utrzymania? Tutaj mamy duży znak zapytania, czy jest ono w ogóle jeszcze zasadne.
Władze Kuby mają jednak od lat pewien pretekst, by obwiniać imperialistyczne Stany Zjednoczone o wszystkie kryzysowe sytuacje i korzystają z tego, dlatego też embargo stało się wymówką i usprawiedliwieniem wszelkiego kryzysu, wszelkich braków towarów oraz trudności gospodarczych, których jest masa. Być może ta sytuacja mogłaby zostać wykorzystana w bardzo dobry sposób w momencie negocjacji z Kubą, gdyby administracja Bidena chciała je podjąć. Nie sądzę, aby doszło do jednostronnej chęci zniesienia embarga, ale rzeczywiście jego mądre wykorzystanie w negocjacjach mogłoby przynieść dużo dobrego i doprowadzić do jakichś rozwiązań, co jednak raczej nie stanie się szybko.