"Chciałem wyć z bezsilności". Rząd nie powie o tragicznej sytuacji w sanepidzie, ujawniamy
Na wstępie zaznaczmy, że nasz rozmówca poprosił o anonimowość.
Kryzys epidemiczny odcisnął piętno na niemal każdej płaszczyźnie naszego życia. W dobie pandemii nieustannie piszemy oraz mówimy o dramatycznej sytuacji medyków, przedsiębiorców, rodziców, nauczycieli i seniorów. W mediach trudno jednak zdobyć wiadomości o warunkach, z jakimi mierzą się osoby zatrudnione w sanepidzie. Nasza redakcja dotarła do pracownika, który od dekady realizuje obowiązki w stacji sanitarno-epidemiologicznej, leżącej na terenie jednego z największych miast w Polsce.
- Odezwała się do mnie stacja powiatowa sanepidu, deklarując, że szukają ludzi. Podczas rozmowy myślałem, że będzie to praca mojego życia. Dyrektor przedstawiła mi, jak wyglądają warunki pracy, co mogę osiągnąć, a raczej czego nie mogę osiągnąć, bo wszystko zależy "od góry". Gwoździem do trumny były zarobki. One stanowią źródło wszelkiego rodzaju konfliktów, stanów depresyjnych oraz niezadowolenia. Walka o podwyżki w sanepidzie toczy się od wielu lat - wspomina pracownik Inspekcji.
Ważne wiadomości o warunkach pracy w sanepidzie. Nieznane dotąd fakty ujrzały światło dzienne
Z przekazanych nam wiadomości wynika, że początek kariery w sanepidzie wiązał się z pensją na poziomie 1800-2000 złotych. - Jak przyszedłem do pracy, dostałem 1450 złotych na rękę. Do tego dochodziły dodatki stażowe i funkcyjne. Nagle trafiłem na etat do państwowej firmy, która daje możliwość zapewnienia jedynie najbardziej podstawowych potrzeb - zapewnia.
- Później przeszedłem do innej stacji w większym mieście i dostałem nieco większą pensję. U nas, zgodnie z ustawą o Inspekcji Sanitarnej, jest zaszeregowanie pracowników. Mnie zaszeregowano do grupy związanej z kontrolą i wykształceniem kierunkowym. Żeby móc awansować, trzeba zwiększać kwalifikacje, robić studia uzupełniające. Na tę chwilę najmniejsze wynagrodzenie nie może wynieść mniej niż 2600 złotych brutto (najniższa krajowa). Dla "świeżaka" po studiach pensja oscyluje wokół 2000 złotych. Problem w tym, że młodzi wcale nie garną się do tej pracy - słyszymy.
Warto podkreślić, że wielu pracowników sanepidu odmówiło udzielenia anonimowej odpowiedzi na nasze pytania. Incydenty, do jakich dochodzi w stacjach, wciąż są owiane tajemnicą. Okazuje się, że skala zaniedbań zarówno po stronie rządu, obywateli, jak i Głównego Inspektoratu Sanitarnego może powalić na łopatki.
Przed pandemią rutynowy, przeciętny dzień rozpoczynano o 7:30, a kończono o 15:05. - Z rana mogłem na szybko było zjeść śniadanie, wypić kawę, ponieważ, jak wiele osób, dojeżdżałem z odległej miejscowości. Potem szybko do pracy: sprawozdania, papierologia, kontrole - tłumaczy nasz rozmówca. Wiadomości o nadchodzącej pandemii brutalnie, niemal natychmiastowo odmieniły sytuację szeregowych pracowników sanepidu.
Przed kryzysem wśród opinii publicznej panowało przekonanie o sielankowych warunkach zatrudnienia w stacjach. Poza wyjątkowo niskimi wynagrodzeniami, faktycznie, mogło się zdawać, że Inspektoraty dają możliwość wykonywania niezbyt trudnych zadań. - Szeroko zakrojona skala działania Inspekcji to przecież ochrona każdego obywatela w tym kraju, od narodzin aż do śmierci, bo pracujemy też przy ekshumacjach. Zgodnie z Art 1 Ustawy o Inspekcji Sanitarnej, to właśnie Państwowa Inspekcja Sanitarna jest powołana do realizacji zadań z zakresu zdrowia publicznego, w szczególności poprzez sprawowanie nadzoru nad warunkami:
-
higieny środowiska,
-
higieny pracy w zakładach pracy, undefined
-
higieny radiacyjnej,
-
higieny procesów nauczania i wychowania,
-
higieny wypoczynku i rekreacji,
-
zdrowotnymi żywności
-
żywienia i produktów kosmetycznych,
-
higieniczno-sanitarnymi, jakie powinien spełniać personel medyczny,
-
sprzętów oraz pomieszczeń, w których są udzielane świadczenia zdrowotne – w celu ochrony zdrowia ludzkiego przed niekorzystnym wpływem szkodliwości i uciążliwości środowiskowych, zapobiegania powstawaniu chorób, w tym chorób zakaźnych i zawodowych. Zajmujemy się każdym aspektem życia tak naprawdę. Teraz tylko wyręczaniem służby zdrowia i ratowaniem godności inspekcji.
Wraz z rozwojem pandemii "coraz więcej stacji upada, bo ludzie są chorzy".
Jak wyglądała, a jak wygląda teraz praca w sanepidzie? Podajemy konkretne wiadomości
Po rozpoczęciu pandemii skierowano do pracowników wiadomości o nowych obowiązkach. - Nie było ani szkoleń, ani przygotowania. Dostaliśmy wiadomości, że przejmujemy infolinie i wywiady - wszyscy. Nagle musieliśmy odpowiadać na tysiące pytań: o karetki, co robić w przypadku zakażenia, komu zgłosić zgon w domu i kiedy wyślemy jakiegoś lekarza do chorego. Nie wszyscy byli przygotowani na tak nagły i bezpośredni kontakt z drugim człowiekiem. Mamy różne osobowości i nikogo nie przygotowano do pracy na infolinii. Staliśmy się dosłownie niebieską linią. Kto nie chciał tego robić, szedł na zwolnienie - ujawnia, po czym wskazuje, jak zmienił się zakres pracy.
- Nadgodziny weszły na dobre w trakcie pandemii. Dział epidemiologiczny i nie tylko pracował non-stop. Potem dochodziły kolejne dyżury. Pracowałem praktycznie całą dobę, bo ktoś musiał odbierać telefony. W końcu zaczęło brakować, i ludzi i sprzętu. Powiatowe Stacje były w najgorszej sytuacji. Nadgodziny były rozliczane, w tej chwili już wiemy, że nie ma z czego - dowiadujemy się z podanych wiadomości.
- Przeciążenie pracą zaczęło się w momencie pierwszych ognisk zakażeń. Chorych zaczęło przybywać. Telefon dzwonił non-stop. Pierwsze połączenia dotyczyły informacji o zakażeniu, czyli: czy można się zakazić jedząc chleb, czy jest w wodzie z kałuży, czy sanepid ich skieruje na badania i dlaczego nie zaraz. Ludzie chcieli się dowiedzieć, o co chodzi w tym wszystkim, bo tak samo, jak my, byli zdezorientowani - słyszymy.
- Podstawowy błąd, który powstał już na początku pandemii, to ten, kiedy całość pracy i odpowiedzialności za zdrowie i życie ludzi została zrzucona na sanepid. Byliśmy i sanepidem, infolinią i panią doktor, która decydowała, czy wysłać do kogoś karetkę - deklaruje nasz rozmówca.
Oskarżenia padły również pod adresem GIS-u. - Brak koordynacji działań, praktycznie zero wsparcia. O wsparciu finansowym nie ma co wspominać. Praca na starym sprzęcie, brak szkoleń, wsparcia technicznego, do tego zupełna dezinformacja. O wszystkich zmianach dowiadywaliśmy się z konferencji prasowych. Pracownicy sanepidu nie byli w żaden sposób przygotowani. Włączaliśmy wiadomości, słuchaliśmy konferencji prasowej i robiliśmy notatki i czekaliśmy na rozporządzenie - wyjawia.
- Zasady bezpieczeństwa? Kto miał dostęp do środków do dezynfekcji czy maseczek, to miał szczęście. Pracownicy przez jakiś czas samodzielnie, na własny koszt kupowali środki jak i maseczki. Nie panowały żadne zasady bezpieczeństwa w sanepidzie. Wszyscy na kupie, po kilka osób w pokojach, po kilkanaście godzin. Cała siła poszła na laboratoria, które musiały być w jakiś sposób zabezpieczone. Wszystko przychodziło z czasem. I dezynfekcja, i maseczki - deklaruje pracownik stacji sanitarno-epidemiologicznej.
- A teraz mamy tego efekty, a przecież Główny Inspektor nawet na Jasnej Górze był się pomodlić, aby pandemia ustała - wskazuje.
Pierwsza konkretna pomoc została przekazana dopiero miesiąc temu. Pandemia w Polsce trwa niemal od początku roku. - Cały czas czekamy na wsparcie od rządu. Dopiero parę tygodni temu pojawiła się zapowiedź, że pieniądze dla sanepidu się znajdą. Miesiąc temu (październik - przyp. red.) zaczęły się zakupy laptopów i telefonów, żebyśmy mogli mieć możliwość pracy zdalnej - ujawnia, po czym dodaje:
- Chodzi chyba o osoby, które nie mają co zrobić z dziećmi. Wg doniesień medialnych około 7 tysięcy tego sprzętu zostało rozdysponowane. Łatwo policzyć, że część osób będzie pracować nadal na miejscu, a część zdalnie - wylicza nasz rozmówca.
Najbardziej bulwersujące są jednak metody pracy w niektórych stacjach. - Są stacje w Polsce, które przez kalkę piszą protokoły, a tymczasem Główny Inspektorat mógł pracować zdalnie.
Od początku pandemii w mediach społecznościowych pracownicy sanepidu padają ofiarami ostrej krytyki. Brak wsparcia, źle przekazane dane, niespełnienie oczekiwań, zaniedbania - to zaledwie część zarzutów kierowanych pod adresem ludzi zmagających się ze złym zarządzaniem kierownictwa oraz fatalną polityką Zjednoczonej Prawicy. - Czytając komentarze na początku mnie to ruszało. Obecnie jestem na etapie zupełnego wyparcia. Najchętniej zmieniłbym pracę. Były osoby, które wymiękały już na początku. Samodzielnie musieliśmy organizować swoją pracę. Ludzi nie obchodzi, co powiedział GIS, co powiedział Minister Zdrowia. Od początku były informacje, jeżeli czujesz się źle, byłeś za granicą, dzwonisz do sanepidu - deklaruje nasz rozmówca.
W debacie publicznej nikt nie porusza tematu zdrowia psychicznego osób, które biorą około 2000 złotych za tak ciężką pracę. Szczególne wyzwanie stanowią rozmowy telefoniczne. - Cały czas miałem na uwadze to, że ci ludzie są po prostu wku**ieni. Oni oczekują konkretnych odpowiedzi, nie wiedzą, co się dzieje. Miałem kilka przypadków, gdy ludzie się dusili, bo lekarz nie chciał przyjąć i odsyłał do sanepidu. Oni prosili o wezwanie karetki pogotowia. Ja musiałem interweniować. Cały czas o nich myślę, czy udało im się przeżyć, co się z nimi stało. Niektórzy pracownicy nie dają sobie rady psychicznie w takich wypadkach. Sam miałem dość, chciałem wyć z bezsilności. To jest coś, co postuluję - dajcie nam też wsparcie psychologiczne - wyznaje przedstawiciel stacji sanitarno-epidemicznej.
Nasz rozmówca winą obarczył również lekarzy Podstawowej Opieki Zdrowotnej. - Rząd nie robił nic, by rozłożyć odpowiedzialność. Lekarze się wymiksowali , pozamykali przychodnie, zawiesili praktyki, mówili "dzwoń do sanepidu", a co ja mam zrobić? To zupełny absurd - krytykuje.
Po co więc dzwonić do sanepidu? Pracownicy mogą podjąć konkretne działania interwencyjne. - Jeżeli chce się zgłosić, że w szkole nie ma mydła, ciepłej wody, jeśli w lodówce w przedszkolu jest pleśń. Gdy w szpitalu biegają szczury lub pielęgniarka nie nosi rękawiczek. Jeśli jest sprzedawana nieświeża żywność, a ktoś się zatruł - wymienia - ale nie możemy wyręczać lekarzy.
- Ludziom się skojarzyło, że to sanepid wciąż skieruje na test. Myśmy kierowali, ale teraz mamy inną pracę. Nieraz słyszałem, że l** ekarze nadal próbują zrzucić obowiązek** skierowania na testy do Inspekcji Sanitarnej, bo oni nie są pewni, czy są przesłanki. Moim zdaniem im się po prostu nie chce - podaje pracownik sanepidu.
- Niestety wśród nas są osoby, które uważają, że koronawirus to taka cięższa grypa , która może ich nie sięgnie. Nie muszą nosić maseczek, nie obowiązuje ich dystans, chociażby w pracy. I to też jest już nie do opanowania. Bagatelizowanie tych obostrzeń, nie ważne, jak bardzo się nie cierpi rządu, jest nieodpowiedzialne. Tym bardziej w inspekcji, która powinna być przykładem - wyznaje. A tymczasem coraz więcej pracowników jest już na kwarantannach i w izolacji.
W sprawie przekazanych nam wiadomości postanowiliśmy zainterweniować u rzecznika Głównego Inspektoratu Sanitarnego. Nie otrzymaliśmy jednak odpowiedzi na żadne z przedstawionych pytań. Artykuł zostanie zaktualizowany, jeśli otrzymamy oficjalne stanowisko.