Po ślubie zaczął się koszmar, "mówił, że śmierdzi padliną", dom został zdemolowany. Niewyobrażalny dramat, nagłośniony przez TVN
Policja interweniowała już setki razy - dzwonił po nią każdy z małżonków, końca konfliktu nie widać jednak na horyzoncie.
Uwaga! TVN wysłuchała pani Katarzyny
Pani Katarzyna i pan Tomasz wzięli ślub dwie dekady temu i zamieszkali w Pininie, wsi położonej niedaleko Rypina w województwie kujawsko-pomorskim. Rodzice pani Katarzyny przepisali im dom, w którym zamieszkali razem z nimi i prowadzili biznes polegający na wytwarzaniu i sprzedaży zniczy. Dwa lata temu wydarzyła się jednak sytuacja, która całkowicie zniszczyła zaufanie małżonków.
- Oszukał mnie - powiedziała pani Katarzyna. - W 2018 roku wyszło na jaw, że mąż ma potężne długi. Napożyczał od osób prywatnych kupę pieniędzy. Ponad 80 tys. zł. Zaczęłam rozmawiać z mężem, co się tak naprawdę stało. Nie potrafił powiedzieć. Do dzisiaj nie wiem, co jest z tymi pieniędzmi. Poszłam do prawnika i poprosiłam, żeby złożył pozew o rozdzielność majątkową.
Udało jej się tę rozdzielność uzyskać z datą wsteczną, co oznaczało, że nie musiała za te długi odpowiadać.
- Powiedziałam mu, że chcę rozwodu - mówiła pani Katarzyna. - I padły słowa: „No, to machina ruszyła”. Zaczęło się prześladowanie. Tomasz non-stop za mną chodził, wyśmiewał się ze mnie, uderzał poduszką, popychał.
Mąż nie chciał wpuszczać jej i jej mamy do domu. Jak relacjonuje pani Katarzyna:
- Jak przechodził koło mnie, otwierał okno i mówił, że śmierdzi padliną.
Kontakt z panią Katarzyną zerwała również córka.
- Myślę, że została zmanipulowana przez męża. Mąż dał jej wolność. Miała chłopaka, ja się bardzo temu sprzeciwiałam. On miał 18 lat, a ona 13. Uważałam, że ma jeszcze czas na chłopaka. A mąż nie - twierdzi zrozpaczona matka.
Co na to prokuratura i policja?
Skłócone małżeństwo zajmuje sporo czasu rypińskiej policji. W ciągu dwóch lat konfliktu odebrali oni kilkadziesiąt telefonów od każdego z małżonków. Za każdym razem reagowali, ale nie potrafili załagodzić sytuacji. Do akcji weszła też prokuratura.
W Prokuraturze Rejonowej w Rypinie zarejestrowano 14 postępowań. Siedem odnotowano z zawiadomienia pana Tomasza C., a drugie siedem z zawiadomienia jego żony, bądź pełnomocnika. Zawiadomienia tego pana zostały zakończone, bądź odmową wszczęcia postępowania, bądź umorzeniem postępowania - powiedział Marek Olender z Prokuratury Rejonowej w Rypinie. - Osobiście prowadziłem jedno postępowanie, które zakończyło się umorzeniem. Dotyczyło znęcania się żony nad tym panem. Nie było czegoś takiego. Ten pan miał nawet zaświadczenie lekarskie, ale inne czynności wskazały na to, że doszło do obrażeń w ramach wzajemnej szarpaniny, którą w zasadzie wywołał ten pan.
W pewnym momencie konflikt wciągnął osoby trzecie, tym razem mamę pani Katarzyny.
- Była taka sytuacja, że doszło do wybicia szyby u mamy. Jak były szyby powybijane, mama miała pozakładane dykty. Były wrzucane petardy, był huk, mimo że mąż wiedział, że mama bardzo się boi i choruje na serce - mówiła kobieta. Mama pani Katarzyny wciąż mieszkała z nią, zięciem i wnuczką w jednym domu, przydzielono jej osobną przestrzeń mieszkalną.
- Jak rano wychodził, krzyczał do mnie: „Żyjesz?”. Drągiem uderzał w drzwi od zachowanka albo u góry. Puszczał głośno muzykę. Wychodził na dwór to krzyczał „ku…”, wyzywał mnie od rozmaitych. Kiedyś wieczorem otworzyłam okno i oblał mnie z balkonu wodą - mówiła pani Marianna, mama pani Katarzyny.
Jak relacjonuje żona pana Tomasza, mąż wyłączał prąd, kiedy robiło się ciemno.
- Przychodził do mnie do pokoju i mówił, że jestem psychicznie chora, że ze mną coś się dzieje. W pewnym momencie wpadła Patrycja [córka kobiety– red.] i zaczęła mnie uderzać i wyzywać. Zbiegałam do łazienki i uciekłam - mówiła. - O godz. 2 w nocy znowu wyłączył prąd. Obudziłyśmy się. Słyszałyśmy jakby ktoś młotkiem zaczął uderzać w podłogę. Mama była w strachu i mówi: „On się przebije i zrobi nam krzywdę”. Po prostu uciekłyśmy do mojej kuzynki do Rypina. Mieszkamy tu prawie rok.
Zdemolowane mieszkanie pani Marianny
Kiedy pani Katarzyna wróciła do domu, jej oczom ukazał się przerażający widok.
- Meble były porozwalane i porozrzucane, pozrywane tynki, gniazdka powyrywane. W ścianach dziury. Płytki pozrywane. Straszny widok - mówiła, relacjonując to, co zobaczyła w części mieszkalnej należącej do jej mamy. O fakcie powiadomiła już prokuraturę.
Kobieta poprosiła, by Uwaga! TVN relacjonowała jej kolejną próbę dostania się na posesję. Kiedy reporter zapytał, dlaczego pani Katarzyna nie może wejść na posesję, jej mąż odpowiedział:
- Bo mam zakaz zbliżania się do małżonki. Nie może wejść, bo nie może.
Policja i prokuratura na razie nie wiedzą, co zrobić w tej sprawie.
źródło: [wprost.pl]