"Jedyne, co spotkało mnie w tym ośrodku, to ból". Piekło, o którym milczy Rzecznik Praw Dziecka
“W niektórych ośrodkach są podziemne systemy kar, jak wkładanie rozgrzanej prostownicy w miejsca intymne”. To jedna z wielu wstrząsających relacji podopiecznych polskich ośrodków socjoterapii i uzależnień. Bójki, gwałty, upokorzenia, to często jedyne wspomnienia kierowanych tam dzieci. Gdzie podziała się kontrola tego typu placówek i dlaczego Polska odwraca oczy od takich spraw?
Dzwonimy do biura Rzecznika Praw Dziecka. Mikołaj Pawlak nie odbiera.
- Straciłam całą ochotę do życia, czułam, że niczego nie osiągnę i muszę uciec z tego miejsca . Potem wiele razy trafiałam do szpitala z ranami od samookaleczeń - mówi Wiktoria, była podopieczna jednego z ośrodków odwykowych MONAR . Dziewczyna zgodziła się opowiedzieć nam swoją historię
- Kiedy udajesz się do ośrodka uzależnień z problemem z narkotykami, z reguły to twoja ostatnia deska ratunku. Jedyne, co spotkało mnie w tym ośrodku, to ból. I to dosłownie - dodaje.
- Zgłosiłam się do ośrodka sama, bo potrzebowałam pomocy. Miałam poważne problemy z narkotykami i zdawałam sobie z tego sprawę. Jednak to, co mnie czekało, to koszmar. Ciągłe wyzwiska, mieszanie z błotem. Terapeuci często nas poniżali, słyszałam, że jestem szmatą, mimo że od początku wiedzieli, że tak samo poniżali mnie moi rodzice. To niesamowicie bolało. To właśnie terapeuci wmawiali mi, że nigdy nie wyjdę z uzależnienia - wspomina Wiktoria.
- Dzisiaj układam sobie życie i od ponad roku jestem trzeźwa. Mimo traumy, którą zadał mi pobyt w MONAR-ze - podsumowuje Wiktoria.
Nie tylko Wiktoria ma takie wspomnienia .
Popuściłam mocz, a pracownicy ośrodka mnie obśmiali
- Poza wszelkiego rodzaju upokorzeniami spotkało mnie tam coś jeszcze gorszego. Cierpię na padaczkę, a ośrodek bardzo często nie zapewniał mi leków. Kilkakrotnie dostałam ataku epilepsji, raz nawet popuściłam mocz, co wywołało śmiech wśród pracowników ośrodka, którzy mieli mi pomóc. Nie wezwano ani razu karetki, bo podobno nie jest to obowiązkowe - opowiada dziewczyna, która trafiła do MONAR-u. Woli pozostać anonimowa.
- Do takich ośrodków trafiają osoby z całej Polski, z różnym tłem, większość z sądowym nakazem leczenia. Ci z nakazem z reguły nie chcą się leczyć, byle tylko spędzić w ośrodku wyznaczony czas, a następnie wrócić do nałogu. Łamią zasady, a personel nie skupia się na nich tak jak na osobach, które dobrowolnie chcą wyjść z nałogu. To duży błąd - mówi kolejna osoba, która woli pozostać anonimowa.
- Musisz mieć szczęście, żeby trafić na dobrych ludzi, z powołania. Niektórzy mogą zrobić ci tylko więcej krzywdy - dodaje.
W “Oazie” ćpanie jest na porządku dziennym
Przed rozmową z kolejną dziewczyną, tym razem z prywatnego ośrodka, próbujemy dodzwonić się do Rzecznika Praw Dziecka, Mikołaja Pawlaka. Nadal nie odbiera.
- W moim ośrodku nagminnie zdarzało się obgadywanie prywatnych problemów podopiecznych przez personel. Z łatwością opowiadali, z czym zmagają się poszczególne osoby. Były to prywatne sprawy i wstydliwe problemy - tłumaczy dziewczyna, pacjentka jednego z prywatnych ośrodków uzależnień. Nie chce podać swojego imienia. Wciąż się boi.
- Moi koledzy bez problemu przemycali narkotyki. Dealerzy pojawiali się pod naszym ośrodkiem dość często. Kontroli nie było żadnej, więc jak mieliśmy wyjść z nałogu? Dodatkowo jeszcze za to płaciliśmy - tak sytuację w prywatnym ośrodku podsumowuje Alicja, kolejna dziewczyna, która odważyła się opowiedzieć nam swoją historię.
- W “Oazie” ćpanie jest na porządku dziennym - wypowiada się były podopieczny tego prywatnego ośrodka.
Postanowiliśmy skonfrontować ośrodek Oaza z doniesieniami na temat narkotyków w ich placówce. Rozmowa została przerwana w środku zdania. Usłyszeliśmy tylko, że ośrodek nie jest zainteresowany sprawą.
Gwałty, bójki, nadużycia ze strony pracowników
Młodzieżowy Ośrodek Wychowawczy i Młodzieżowy Ośrodek Socjoterapii to państwowe i niepubliczne ośrodki, mające na celu pomóc dzieciom, które zmagają się z problemami natury osobistej lub które są w pewien sposób ograniczone. Do MOW z reguły kieruje sąd, z kolei do MOS dziecko mogą skierować tylko rodzice lub prawni opiekunowie.
- W MOW istnieje cały ‘podziemny’ system kar wymierzanych przez podopiecznych wobec podopiecznych. Dziewczyny potrafiły przytrzymywać inne dziewczyny i wkładały im rozgrzaną prostownicę w miejsca intymne, żeby ukarać je za jakieś przewinienie - mówi jedna z dziewczyn doświadczonych przez MOW.
- Bardzo często to dopiero w MOW dzieciaki są tak naprawdę demoralizowane, w większości to jest dla nich koniec - dodaje.
- Do MONAR-u, w którym się leczyłam, bardzo często trafiały dzieciaki, które były doświadczone przez MOW. Gwałty, bójki, nadużycia ze strony pracowników - to wszystko dzieje się tam na porządku dziennym. Oczywiście, reakcja kadry to brak reakcji. Nie można powiedzieć, że każdy MOW jest koszmarem, ale niestety zdecydowana większość jest okropna - mówi kolejna dziewczyna. Nie chce ujawniać swojego imienia.
Jednak nie wszystkie osoby mają takie odczucia.
- Do MOS-u trafiłam z powodu depresji i nagminnego opuszczania szkoły. Terapia mi pomogła, dobrze wspominam ten czas. To, co zauważyłam, to straszne przemieszanie środowisk. Ja tylko nie chodziłam do szkoły, a spędzałam w ośrodku czas z narkomanami czy poważnie zaburzonymi osobami. Bardzo łatwo popaść w ten sposób w gorsze towarzystwo - mówi nam informatorka, która woli pozostać anonimowa.
Przypadki molestowania dziewczyn przez wychowawców
- Przemoc słowna i fizyczna była tam na porządku dziennym - mówi Patrycja, która trafiła do MOW-u. - Były również przypadki molestowania dziewczyn przez wychowawców. Dziewczyny bały się o tym mówić, byłyśmy zastraszane, a i tak nikt by w to nie uwierzył. Piekielnie baliśmy się powrotu do ośrodka , a kadra mogła zawsze znaleźć powód, aby nas tam zatrzymać, zwłaszcza gdy im podpadliśmy - dodaje.
Dlaczego nie istnieje żaden system kontroli takich ośrodków i czemu podopieczni przez lata boją się mówić na temat tego, co ich spotkało?
- Po roku ktoś odważył się zgłosić policji wydarzenia z ośrodka. Interweniował Rzecznik Praw Dziecka, byłam na przesłuchaniu, zresztą jak mnóstwo osób stamtąd. Sprawa została zamieciona pod dywan, a ośrodek nadal funkcjonuje w ten sposób - mówi Patrycja.
Po rozmowie z Patrycją znowu próbujemy skontaktować się z Rzecznikiem Praw Dziecka. Nie odpisuje na maile ani nie odbiera kolejnych telefonów.