Małgorzata Rozenek nie chudnie cudnie – chudnie dzięki pracy sztabu ludzi. Większości ludzi na to nie stać (OPINIA)
W trakcie tych 20-kilku minut programu czułam się jak na 20-kilku minutach reklam. Ale czułam się też oszukiwana, jak na relacjach na Instagramie celebrytek, w których te pozornie dają obraz swojego życia, a tak naprawdę wciskają nam kolejne produkty i kolejne zniżki.
Dietetyczka wyraźnie mówi Rozenek-Majdan, że jej waga jest w normie. Nie choruje, wszystko jest ok. Ale gwiazda TVN-u czuje, że musi schudnąć. Nie ma co tego krytykować – to jej ciało i jej odczucia. Ale po co robić z tego cały 20-minutowy blok reklamowy pod przykrywką scen z życia celebrytki z na wskroś fatbobicznym wydźwiękiem? Po co mamy słuchać, jak dla Rozenek waga powyżej 60 kg jest czymś okropnym? Wiele kobiet ma taką wagę i czuje się dobrze. Jest zdrowa, często szczupła lub chuda. Po co sprawiać, że będą czuły się źle w swoim ciele?
Odpowiedź jest prosta: żeby zarabiać.
Kobiety zarabiające najniższą krajową, możemy tylko pomarzyć o takiej figurze
Warto powiedzieć to wprost: takie odchudzanie to olbrzymi przywilej. Większości ludzi nie stać na własną dietetyczką, trenerkę, fryzjerkę, zabiegi i milion produktów. Nie stać zarówno finansowo, jak i czasowo. Chyba że ktoś ma opiekunkę, kucharkę i osobę do sprzątania.
Poza tym, większość ludzi płaci za odchudzanie, a nie dostaje za to jeszcze pieniądze we własnym programie telewizyjnym.
Małgorzatę Rozenek-Majdan od większości społeczeństwa różni dosłownie wszystko. Jej sposób na odchudzanie to wielki przywilej, dostępny dla niewielkiego procenta. Wyobrażacie sobie, że planujecie odchudzanie: „OK, to pomoże mi trenerka, dietetyczka, lekarka, zrobię mnóstwo zabiegów, zareklamuję markę szamponu do włosów, a za wszystko zapłaci mi sponsor, więc jeszcze sobie zarobię”? Ja też nie.
Nie wszyscy mamy takie same szanse. I wiele osób komentujących program to podkreślało. Wiele osób zarzucało Małgorzacie Rozenek oderwanie od codziennych realiów większości społeczeństwa. Jedna z obserwatorek pisała:
„Z całym szacunkiem, ale same ćwiczenia na pewno nie pomogą. Diety plus zabiegi u specjalistów plus drogie kosmetyki. Nie każdego na to stać :( nie każda kobieta może sobie na to pozwolić. Oczywiście nie siedzę pani w portfelu, zarobiła pani, stać panią, to i tak pani wygląda. Ale przyzna pani, że same ćwiczenia nie dadzą takiego efektu. I my, kobiety zarabiające najniższą krajową, możemy tylko pomarzyć o takiej figurze. Pomijam oczywiście te kobietki, co mają takie cudowne geny, co miesiąc po porodzie wchodzą w rozm. 0”
Rozenek odpowiedziała na to następująco:
„ Takie założenie robią osoby, które szukają wytłumaczenia dla swojego lenistwa . Tylko schorzenia medyczne utrudniają powrót do formy, nie brak pieniędzy. Naprawdę wystarczy mało, ale zdrowo jeść (często to kosztuje mniej niż niezdrowe jedzenie, zrezygnować z cukru (znów ogromna oszczędność) i z alkoholu (oszczędność!). Ruszać się (jest pełno darmowych programów ćwiczeniowych w necie) i efekty przyjdą”.
Ale skoro tak, to dlaczego celebrytka nie zdecydowała się po prostu zdrowo jeść, zrezygnować z cukru i alkoholu i robić ćwiczeń z sieci, a zamiast tego wynajęła sztab ludzi, którzy dbają o jej sylwetkę i poddała się zabiegom, w międzyczasie reklamując produkty do włosów – czyżby była zbyt leniwa, by zabrać się za to sama?
„Nie bądź leniwa, ćwicz”
- słyszy to każda osoba, która próbuje schudnąć. Jeśli z jakiegoś powodu nie ćwiczysz, nie jesteś na diecie i nie wpisujesz się w kanony atrakcyjnego ciała – okazujesz się nagle leniwa.
Problem w tym, że leżenie na kanapie przed Netflixem to nie jest lenistwo. Podobnie jak nie jest nim spanie, czytanie książki, spotykanie się znajomymi czy leżenie w trawie nad rzeką. Nasze ciało potrzebuje odpoczynku. To jest jego podstawowa potrzeba, dzięki której może się zregenerować. Niezapewnienie mu odpoczynku utrudnia jego funkcjonowanie i je wyniszcza.
A leżenie na kanapie przed Netflixem bez sił to także ważne komunikaty naszego ciała. Nie powinniśmy ich ignorować czy oceniać jako lenistwo, tylko je odczuć. Przyjrzeć im się, obserwować. Tak nasze ciało chce nam coś powiedzieć. Celebrytki często mają cały sztab specjalistów, także od zdrowia psychicznego, który pomaga im odbierać komunikaty z ciała. Ale tego nie widzimy. Widzimy tylko szczęśliwe, szczupłe osoby, które „wszystko osiągnęły własną pracą”. Własną – i dietetyka, trenera personalnego, fryzjera, makijażysty, fotografa, montażysty, grafika z dobrym programem graficznym, osób wykonujących zabiegi, lekarzy medycyny estetycznej, psychologów i psychiatrów. A także opiekuna do dziecka, kucharza, osoby sprzątającej, menadżera i kogo tam jeszcze.
To jest ta „własna praca” i brak lenistwa. To praca setek ludzi. To nie cud sprawia, że Małgorzata Rozenek-Majdan chudnie – sprawia to cały sztab pracujących na nią ludzi. My nie mamy takiego sztabu ze sobą – musimy to wszystko wykonać same. To kilkanaście razy więcej pracy. Jeśli o celebrytkach słyszymy, że są pracowite, to jak nazwać nas, jeśli osiągamy coś podobnego bez całego sztabu? I to jeszcze z dodatkową pracą. Bo sprzedawanie wizji ciała to nie jest nasza praca – nie zarabiamy na programach o odchudzaniu. Zarabiamy inaczej, 8 godzin dziennie.
Nie mamy takich samych możliwości – a udawanie tego jest po prostu fałszem. Służy do manipulowania nami i wpędzania nas w kompleksy.
Chciałabym, żeby wreszcie przestano nam wmawiać, że nasze ciało jest jak jakaś przeszkoda, którą musimy przekroczyć w ,,pracy nad sobą". Że mamy przezwyciężyć potrzebę snu, jedzenia, odpoczynku. Nasze ciało to my: nim odczuwamy, żyjemy, odbieramy świat. Gdy ,,nie możemy dźwignąć tyłka z kanapy", to nie oznacza, że jesteśmy leniwe i beznadziejne. To też jest komunikat. Zamiast słuchać celebrytek, które chcą nam wepchnąć swoje produkty i programy, posłuchajmy swojego ciała. Dlaczego teraz tak się czuję? Co moje ciało chce mi przekazać? Może jestem przemęczona, niewyspana, może mam za sobą ciężki dzień lub trudne emocje. Nasze ciało nie służy tylko wyglądaniu i byciu poddawanym rygorom narzucanym przez celebrytki. Nasze ciało pozwala nam żyć, daje nam komunikaty. Jest żywe, to nie maszyna ani przedmiot.
Dlaczego tyjesz?
Na zwiększenie lub zmniejszenie wagi wpływa mnóstwo czynników. Jedzenie i ćwiczenia są tylko jednym z nich.
Na przykład sen. Badania wskazują, że niedobór snu powoduje zwiększenie apetytu i poczucia nienasycenia, związane z zaburzonym wydzielaniem hormonów leptyny i greliny. Niedawno odkryto także, że utrata snu zwiększa we krwi poziom endokannabinoidów, czyli związków chemicznych podobnych do konopi indyjskich (cannabis). Podobnie jak palenie marihuany, pobudzają one apetyt i wywołują ssanie w żołądku.
Badania w tym zakresie podsumowuje w swojej książce „Dlaczego śpimy. Odkrywanie potęgi snu i marzeń sennych” Matthew Walker:
„ Kto śpi krótko, ten przybiera na wadze . (...) W sytuacji niedoboru snu te same osoby spożywały dziennie trzysta kalorii więcej – w sumie dało to sporo ponad tysiąc kalorii w czasie eksperymentu – w porównaniu z dniami, kiedy mogli się wysypiać przez całą noc. Podobne zmiany zaobserwowano u osób, które mogły spać 5–6 godzin na dobę przez dziesięć dni. W przeliczeniu na rok, zakładając nawet miesięczne wakacje, kiedy moglibyśmy się wysypiać, dawałoby to ponad 70 tysięcy dodatkowych kalorii. W świetle szacunkowej zależności między liczbą kalorii a wagą oznacza to wzrost wagi o 4,5 do 6,8 kilogramów rocznie – i tak rok po roku (co dla wielu osób może zabrzmieć aż nazbyt znajomo). (...) Wyniki wszystkich przytoczonych badań można podsumować następująco: krótki sen (czyli taki, do jakiego często przyznaje się wielu dorosłych ludzi z państw pierwszego świata) zwiększa głód i apetyt, zaburza kontrolę impulsów w mózgu, zwiększa konsumpcję (zwłaszcza produktów wysokokalorycznych), obniża poczucie nasycenia po posiłku i uniemożliwia skuteczną utratę wagi w czasie diety ”.
Kto z nas wysypia się 8 godzin dziennie? Czy przy 8-godzinnej pracy, dwóch godzinach na dojazd do pracy, odebranie dziecka, opieka nad nimi, gotowanie, sprzątanie – czy 8 godzin snu jest w ogóle możliwe?
Tak – jeśli ktoś ma opiekunkę do dzieci, dietę pudełkową ustawioną na konkretną liczbę kalorii i osobę sprzątającą. A zatem nawet w tak pozornie odległym od wagi temacie – śnie – już widać nierówności. Nie ma tu mowy o „wyborze” albo „lenistwie” – to są chemiczne reakcje naszego organizmu. I wynikają z nierówności ekonomicznych.
Innym elementem – oczywistym w przypadku wagi – są geny. Ale i inne biologiczne zależności. Na przykład mikroflora jelitowa. Badania z ostatnich lat wskazują, że skład mikroflory jelitowej osób szczupłych jest inny od składu mikroflory osób otyłych . Czy to też jest „wybór”? Też wynika z lenistwa?
Takie spojrzenie na wagę i wygląd – jako na „własny wybór” i wyraz „lenistwa” lub przezwyciężenia go – jest po prostu fałszywe. Rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej. Przekazywanie takich komunikatów jest manipulacją – nie ma za wiele wspólnego z prawdą.
Co motywuje do odchudzania?
Jak to zmienić? Trenerki i celebrytki robią to od lat w podobny sposób: pokazują ciała grube jako te „przed”, a szczupłe – jako „po”. Mówią o „ruszaniu tyłka z kanapy” i nazywają osoby, które tego nie robią, leniwymi.
Badania wykazują, że takie działania są kontrskuteczne – a wręcz szkodliwe. Treści „motywujące” ludzi do schudnięcia przez przedstawianie grubych ciał jako nieatrakcyjnych i niezdrowych (czyli przez fat shaming) powodują, że grube osoby jedzą więcej, nie mniej.
W badaniu z 2011 r. „The Impact of Weight Stigma on Caloric Consumption” kobiety po obejrzeniu filmików, gdzie przedstawiano grube ciała jako coś niekorzystnego i nieatrakcyjnego, zjadły trzy razy więcej przekąsek niż przy oglądaniu filmów, gdzie grube osoby były przedstawiane w sposób nieoceniający. Podobne wyniki przyniosło badanie z 2014 r. „The Ironic Effects of Weight Stigma”. Tam kobiety czytały artykuł „Lose weight or lose your job” – po jego przeczytaniu zjadły prawie dwukrotnie więcej przekąsek niż po czytaniu neutralnego artykułu. Osoby, które mają być rzekomo motywowane takimi artykułami, w istocie czują coś dokładnie odwrotnego: poczucie upokorzenia, obniżenie własnej wartości i stres.
To nie tylko nie działa. Wywołuje także poważne zdrowotne konsekwencje. Wielka metaanaliza 105. badań dotyczących relacji pomiędzy zdrowiem psychicznym a stygmatyzacją ze względu na wagę z 2019 r. dowiodła, że taka stygmatyzacja wywołuje pogorszenie zdrowia psychicznego. Co więcej, okazało się, że obwinianie osób grubych za ich wagę jest powiązane z objawami zaburzeń odżywiania. W 2020 r. w międzynarodowym porozumieniu w sprawie zakończenia stygmy otyłości (Joint international consensus statement for ending stigma of obesity) mogliśmy przeczytać, że stygma grubości stanowi zagrożenie dla zdrowia psychicznego: zwiększa ryzyko objawów stanów depresyjnych, lęku, niższego poczucia własnej wartości, izolacji społecznej, stresu i nadużywania narkotyków czy alkoholu.
„Motywowanie do zmiany” przez przedstawianie grubych ciał jako nieatrakcyjnych po prostu nie działa. Co więcej, osobom, które chorują na otyłość, może tylko zaszkodzić. Czasem bardzo poważnie. To, co uchodzi za „promowanie zdrowia”, w istocie tylko pogłębia problemy zdrowotne. Otyłość to skomplikowana choroba, której nie rozwiąże się, gdy powie się komuś: „Jesteś gruba, podnieś tyłek z kanapy, wszystko w twoich rękach”.