"Bóg, w którego kazano mi wierzyć, co spowiedź dawał rozgrzeszenie moim oprawcom". Przemoc w katolickiej rodzinie
Moja mama była bardzo wierząca i nosiła wiele masek. Miała nieleczoną chorobę afektywną dwubiegunową. Tata był hazardzistą, również nieleczonym, i alkoholikiem. Przegrywał notorycznie ogromne sumy, ale co niedzielę chodził do kościoła. Kiedyś zapożyczył się u mafii w zastaw... za mnie. Dziadek mnie uratował.
W jedną niedzielę tata się upił, a matka w środku nocy wzięła nóż i próbowała go zabić. Miałam może 12 lat, powstrzymałam ją. Rano kazali mi milczeć. Dogadali się, że pójdą do spowiedzi i Bóg ich rozliczy, a ludzie nie mogą o niczym wiedzieć, bo „nie wolno wywlekać tego, co się dzieje w domu”. Wmówili mi, że to normalne, że w każdej rodzinie rodzice się kłócą.
Zniszczyłam mamie życie swoim przyjściem na świat
A kłócili się ciągle. Gdy miałam 16 lat, uciekłam z domu w czasie jednej takiej kłótni. Nasłali na mnie policję i dali wykład, że powinnam myśleć o matce, bo uciekając, psuję jej opinię.
Moja mama często mówiła mi, że zniszczyłam jej życie swoim przyjściem na świat. Tata powtarzał mi po codziennej kłótni z mamą, że ta mnie nie chciała. Byłam zmuszana, aby chodzić z nimi co niedzielę do kościoła, bo co ludzie powiedzą. Do dziś nie mogę powiedzieć na mamę złego słowa, bo przy ludziach była kochającą matką, uznaną nauczycielką. Mi mówiła, że dzieci nienawidzi, ale jej płacą. Najgorsze były święta wielkanocne. Gdy wracała po mszy, robiła awanturę. Mówiła, jak nienawidzi mnie i ojca, że jesteśmy jej krzyżem. Nie rozwiodła się tylko dlatego, że jako wierząca osoba uważała, ze musi nieść swój krzyż.
Tym krzyżem okładała mnie i ojca.
Musiałam uciekać z własnego domu w obawie, że stracę ciąże
Jednej niedzieli po mszy, kiedy byłam w ciąży, chwyciła mnie z całej siły za rękę i powiedziała, że nie przyjdzie na chrzest bękarta. Wstydziła się przed ludźmi, że nie mamy z mężem ślubu kościelnego. Miała ten swój dziki wzrok i szeptem mówiła, jak mną gardzi, jak ją zawiodłam. Że jestem zerem i że Bóg jej po śmierci wynagrodzi cierpienie, jakie jej wyrządzam. Akurat prasowałam pranie, ale stwierdziła, że robię to źle i mnie odepchnęła. Mąż zauważył, że moja matka ma „ten stan”. Ponieważ mieszkaliśmy z nią, musiałam uciekać z własnego domu w obawie, że stracę ciąże. Nie zwracała na to uwagi. Wywiózł mnie do teściów. Przyjechała po trzech dniach, udawała słodką przyszłą babcię, a kiedy teściowa wyszła i zostałyśmy same, wysyczała do mnie, że nie ucieknę. Że zapłacę za cierpienie, jakie jej sprawiam.
Dostałam ciśnienie 180/220 w szóstym miesiącu ciąży. Widziała to, nie zareagowała, syczała, że celowo to robię, bo nie chcę odpowiedzieć za swoje winy względem niej. Moją najgorszą winą jej zdaniem było to, że się narodziłam, że raczyłam zajść w ciążę, a miałam się nią opiekować i spłacić swój dług za to, że ona się mną musiała opiekować, gdy byłam dzieckiem. Tyle że akurat babcia to robiła. Moja mama wróciła do pracy po pół roku i od tego czasu uciekała ode mnie.
Powiedziała mi, że Bóg mnie ukarze wstrętnym dzieckiem, bo jestem bezbożnikiem i nie chodzę do kościoła.
Stopniowo zabiłam w sobie Boga
Bóg, w którego kazano mi wierzyć, co spowiedź dawał rozgrzeszenie moim oprawcom. Co spowiedź kłamali, że obiecują poprawę. Bóg, w którego kazano mi wierzyć, nigdy nie przyszedł na pomoc kilkuletniej dziewczynce, której rodzice w ogóle nie powinni byli zostać rodzicami. Bóg jej nie ostrzegł, aby nie wchodziła do pokoju ukochanego dziadka, gdy miała 11 lat i znalazła jego zwłoki. Bóg jej nie ostrzegł, aby nie wsiadała jako 15-latka do samochodu, w którym została pobita i prawie zgwałcona. Bóg nie wysłuchał jej codziennych modlitw, aby to upokorzenie, które sprawia jej matka, było ostatnim. Bóg jej nie ostrzegł, że ojciec znowu przegra całą wypłatę i ucieknie z domu, zostawiając ją z matką, która będzie próbowała się powiesić.
A więc stopniowo zabiłam w sobie Boga. Zabijałam go, wciągając kreski amfetaminy, żeby chociaż przez chwilę nie czuć bólu, jaki wyniosłam z domu. Zabijałam go, tnąc regularnie uda od wewnętrznej strony.
Zabijałam go, pijąc i imprezując od wtorku do niedzieli. A kiedy wreszcie go zabiłam w sobie, przestałam brać amfetaminę, pić, imprezować. Przestałam czuć wyrzuty sumienia, że grzeszę. Poczułam się wolna od Boga, który kazał mi padać na kolana i który ukarał mnie na długo, zanim zdążyłam popełnić pierwszy grzech ciężki.
Religia była balastem, balastem, który musiałam zrzucić, aby wrócić do świata żywych.
Obecnie jestem niewierząca. Nie chcę wierzyć w takiego Boga, jakiego mi pokazali.
Nigdy nie widzieli swojej winy. Mama nie uznała jej do śmierci.
Doświadczasz przemocy w rodzinie? Nie jesteś winny ani winna. Nie jesteś sama ani sam. Możesz otrzymać wsparcie w Poradni Telefonicznej „Niebieskiej Linii”: 22 668-70-00Email: pogotowie@niebieskalinia.pl WWW: http://www.niebieskalinia.pl
Chcesz podzielić się swoją historią? Napisz do maja.stasko@iberion.pl.