Superliga jest jak panujący system. W tej chwili się rozpada – dzięki naszej niezgodzie
Bo w końcu w sporcie liczy się talent i ciężka praca, prawda? A także zdrowa rywalizacja.
Kluby, które propagują koncepcję, że to zdrowa rywalizacja sprawiła, że mają tak wysoką pozycję finansową, właśnie ujawniły prawdziwe oblicze „rywalizacji”. A jest nią kasa i władza, a nie rywalizacja, zdrowie ani ciężka praca. Kto ma więcej pieniędzy, ten wygrywa: tego stać na lepszego zawodnika, któremu może płacić kilka milionów złotych miesięcznie i przetransferować go z jego kraju do nowego klubu. Kluby stały się nowoczesnymi korporacjami, a ich piłkarze – korposzczurami. James Walvin pisze w książce The Only Game: „Piłka nożna stała się obcym krajem dla swoich kibiców”. Stała się za to rajem dla miliarderów. Czasem kibicom łatwiej wymienić nazwy firm na koszulkach graczy niż nazwiska całej jedenastki graczy. Wielomilionowe transfery graczy to także element spektaklu: „przejęcie” gracza może kosztować kilkadziesiąt czy nawet ponad 100 mln dolarów.
Jakby piłka nożna bardziej niż sportem – była biznesem.
Wielu graczy zostało celebrytami – a dla korporacji ich umiejętności sportowe są wtórne względem zasięgów i popularności, jakie osiągają. Miliony miesięcznie zarabiane przez czołowych sportowców w istocie nie są za grę, bo tak samo ciężko i dobrze jak oni grają piłkarki lub przedstawiciele innych zawodów. To są pieniądze za reklamę. Za bycie przestrzenią reklamową.
Czasem także w średnio etyczny sposób. W grudniu 2020 r. Antoine Griezmann zrezygnował z umowy ze sponsorem, firmą Huawei – po tym, jak okazało się, że Huawei współpracuje z chińskim reżimem, który prześladuje Ujgurów.
Robert Lewandowski z umowy nie zrezygnował. A chiński rząd dalej represjonuje Ujgurów, coraz bardziej.
Jeśli piłka nożna jest religią, pieniądze są jej bogiem
A jak to jest z tymi klubami? Juliet Jacques pisze w tekście Jeremy Corbyn Was Right About Billionaire Football Owners :
„Kluby, które regularnie kwalifikowały się do Ligi Mistrzów, stały się jeszcze bogatsze, zmieniając swoje krajowe ligi w przewidywalny pochód: Bayern Monachium zdobył osiem ostatnich tytułów niemieckich, Juventus ostatnie dziewięć we Włoszech – ponieważ te monstra pozbawiły wszystkie kraje poza Europą Zachodnią ich najlepszych sportowców. Talenty były stopniowo wykupywane przez globalnych miliarderów.
Puchar Europy, o wiele prostszy, w swojej konstrukcji, zdawał się konkursem idealnym. Często było nieprzewidywalnie, a mistrzowie Grecji, Szkocji, Szwecji i Jugosławii docierali do finału wraz z tradycyjnymi elitami Anglii, Niemiec, Włoch i Hiszpanii oraz wschodzącymi potęgami Holandii i Portugalii. To mogło być ekscytujące dla kibiców, ale właściciele najsłynniejszych i najbogatszych klubów w Europie nienawidzili nierozstrzygniętego losowania i naciskali na UEFA, aby zrestrukturyzowała turniej po tym, jak Rumunia wygrała go w 1986 roku, a jesienią odpadł z niego włoski gigant Juventus, by FC Porto zwyciężył po raz pierwszy”.
Superliga to nie jest więc żadna profanacja prawdziwego sportu. Zdaje się raczej kontynuacją tego, co miało miejsce od dawna w piłce nożnej. A także: na świecie. Czyli wielkich nierówności, niesprawiedliwości i odbierania szansy ludziom tylko dlatego, że nie mają pieniędzy. A także niepodzielnych rządów najbogatszych.
Nierówności? O nich można mówić tylko męskim głosem
To są pewne oczywistości, które przy okazji oburzenia po utworzeniu Superligi wybrzmiewają w większości sportowych mediów. Ale gdy kilka tygodni temu przy sprawie „zegarka Lewandowskiego o wartości mieszkania” powiedziałam dokładnie to samo – że pieniądze rządzą piłką nożną, a wielkie nierówności i podporządkowanie najbogatszym nie sprzyjają ani sportowi, ani życiu i zdrowiu ludzi – wybuchła afera. Boli mnie, że gdy młoda kobieta mówi o nierównościach, trzeba ją zgnoić. Ale gdy to samo mówi kilka tygodni później cała grupa starszych, męskich „ekspertów” – można im tylko przyklaskiwać. Tak zrobił np. Krzysztof Stanowski w swoim tekście, mimo iż kilka tygodni wcześniej mnie krytykował (a wcześniej ośmieszał za tekst o przemocy seksualnej i gwałtach). Cóż, koniunkturalizm ma się dobrze.
Ale dobrze, skoro jestem młodą dziewczyną, to przytoczę świetny głos Tomasza Markiewki, który mówi o Superlidze trafnie i słusznie:
„Czy to, co się dzieje w piłce nożnej, nie jest doskonałym przykładem zasady „socjalizm dla bogatych, bezwzględny kapitalizm dla reszty”? Kilka najbogatszych klubów ogłosiło utworzenie superligi – co jest logicznym dopełnieniem trendów dominujących w zawodowym futbolu od lat. (...) Panowie szlachta nie tylko wprowadzają sobie dochód gwarantowany, ale na dodatek wypinają się na rzekomo główną zasadę kapitalizmu: zasadę konkurencji. To właśnie konkurencją usprawiedliwia się wszelakie ekscesy kapitalistycznego systemu. Czemu prezes zarabia kilkaset razy więcej od swoich pracowników? Bo wygrywa twardą rywalizację. Czemu płace zwykłych pracowników stoją w miejscu? Bo wymusza to konkurencyjny rynek. I tak dalej, i tak dalej.
Pomysł superligi to tylko kolejne potwierdzenie, że ta opowieść jest ściemą. Konkurencja jest dla frajerów na samym dole, ci na górze wiedzą, że największe pieniądze zarabia się, eliminując ryzyko związane z rywalizacją. Nawet niektórzy wolnorynkowcy powoli to sobie uświadamiają. W 2018 roku wyszła ciekawa książka, o której w Polsce mówi się zbyt mało: „The Myth of Capitalism”. Autorzy, zadeklarowani zwolennicy wolnego rynku, omawiają na wielu przykładach, że obecny kapitalizm to coraz bardziej bezwzględna władza grupki bogaczy, a nie żaden tam wyidealizowany wolny rynek spotykany na kartach książek Miltona Friedmana czy Friedricha Hayeka.
Paradoks polega na tym, że to właśnie znosząc kolejne regulacje w imię wolnego rynku, pozwolono tym bogaczom zająć pozycję feudalnych panów.
Bo tak to trzeba rozpatrywać – współczesny kapitalizm coraz bardziej przypomina system feudalny. Prestiżowy portal sportowy The Athletic przeprowadził wywiad z Jamesem Montague, autorem książki „The Billionaires Club”. Montague dostał proste pytanie: czy da się powstrzymać najbogatsze kluby? Jego odpowiedź: nie, bo nikt nie ma takiej siły, nikogo nie stać na tak potężną armię prawników, jaką posiadają właściciele największych futbolowych firm. To trochę tak, jakby chłop próbował wygrać przed sądem z arystokratą. (...)
Krezusów nie obowiązują takie zasady jak reszty z nas. Nie tylko pod względem prawnym, ale też na tak zwanym rynku. Jakiś czas temu media obiegła informacja, że prezes sieci kin AMC dostał cztery miliony dolarów bonusu za „pracę w trudnych warunkach pandemii”. Kilka miesięcy wcześniej ta sama sieć zwalniała setki pracowników z powodu „trudnych warunków pandemii”. Widzicie pewną różnicę? Oczywiście, gdyby warunki nie były trudne, a AMC zarabiało krocie, ów prezes też dostałby wielomilionowy bonus, tylko z innym uzasadnieniem: tym razem „za dobre wyniki”. Zwykli pracownicy nie dostaliby nic.
Po prostu gdy jesteś na szczycie, masz zagwarantowane wielomilionowe bonusy, choćby nie wiadomo co. Nawet jeśli doprowadzisz firmę lub cały świat na skraj katastrofy, i tak dostaniesz na odchodne grube miliony dolarów, jak ci kolesie z instytucji finansowych współodpowiedzialni za globalny kryzys z lat 2007/2008”.
Superliga to nasz świat w pigułce – i właśnie się rozpada
Piłka nożna stała się maszynką pieniędzy dla wielkich korporacji, właścicieli klubów sportowych i kilku wybranych piłkarzy. Inni piłkarze, lokalne kluby, kluby kobiet i amatorskie kluby, które pozwalają każdemu na uprawianie sportu, nie tylko wybranym milionerom lub aspirującym do ich miana – są niedofinansowane. Nie wspominając o innych dyscyplinach sportowych. Albo o innych sektorach poza rozrywką, jak ochrona zdrowia czy edukacja.
A więc mówicie, że w sporcie chodzi o sport, a nie zyski wielkich korporacji?
Superliga to idealne zobrazowanie istniejącego systemu: mamy bogaczy, którzy nic nie muszą robić, żeby mieć zyski, bo wystarczy, że mają kasę i własność; a także kilka wolnych miejsc, którą mogą wypełnić ci bez kasy i własności – talentem, ciężką pracą, szczęściem i urodzeniem w odpowiednim kraju. Milionerzy będą przywoływać tych drugich, by pokazać: "A widzicie? Można zostać milionerem, nie mając wcześniej pieniędzy". Jasne, że można, to podstawowy mit tego systemu. Ale poza tymi kilkoma szczęściarzami reszta ludzi pozostanie bez wsparcia, wyzyskiwana, a nawet prześladowana . I niewidzialna – bo w świetle reflektorów są milionerzy. Z zegarkami o wartości mieszkania i kontraktami z firmami wspierającymi chiński reżim i prześladowania.
Superliga to po prostu nasz świat w pigułce.
I teraz właśnie się rozpada – dzięki sprzeciwowi kibiców. Bo bez nas – pracowników, konsumentów, kibiców, obserwujących – milionerzy, celebryci i influencerzy za wiele nie mogą. A my bez nich całkiem sporo. Na przykład zmienić świat.