Janusz Śniadek, poseł PiS i były lider Solidarności, ogłosił, że uzyskał zielone światło na zmianę przepisów dotyczących zakazu handlu w niedzielę. Nowelizacja ustawy podobno jest już gotowa i na początku lipca trafi do Sejmu. Niestety ustawa była bublem prawnym i nawet jeżeli zostanie znowelizowana, bublem pozostanie. Na dodatek niektóre propozycje zmian jeszcze pogorszyłyby sytuację w branży handlowej.
Ustawa ograniczająca handel w niedzielę od początku nie była zakazem handlu, lecz wsparciem dla wybranej części sklepów. Przede wszystkim wspierała ona małe, osiedlowe placówki, które najgorzej traktują pracowników, płace są w nich najniższe, prawa pracownicze są najczęściej łamane, a uzwiązkowienie jest zerowe. Zarazem są to placówki, w których towary są najdroższe i najniższej jakości. Solidarność wraz z PiS-em postanowiły więc wesprzeć rozwiązanie najmniej korzystne tak dla pracowników, jak i konsumentów.
Co ciekawe, już w ustawie autorstwa centrali Piotra Dudy, czytamy, że jednym z celów ustawy jest wsparcie… samozatrudnienia. „Obaw nie powinien budzić także spadek zatrudnienia w sektorze handlu. Ze względu na możliwość handlu w niedziele przez osoby prowadzące jednoosobową działalność gospodarczą przewiduje się stworzenie dodatkowych miejsc pracy w formie samozatrudnienia” – czytamy w dokumencie przyjętym przez Sejm. Innymi słowy Solidarność wcale nie chce, by pracownicy handlu mieli wolną niedzielę, tylko aby etat w hipermarkecie zamienili na samozatrudnienie. Duda nie ma nic przeciwko wymuszonemu samozatrudnieniu, w którym nie ma żadnych limitów czasu pracy – znacznie bardziej przeszkadza mu praca etatowa w największych placówkach handlowych, gdzie warunki pracy są pod każdym względem lepsze niż w najmniejszych sklepach.
Forsując swoją ustawę, Solidarność twierdziła też, że ograniczenie pracy w handlu wielkopowierzchniowym zwiększy liczbę osób pracujących w niedzielę w innych branżach. „Przewiduje się, że ograniczenie handlu w niedziele spowoduje przeniesienie ciężaru opodatkowania na usługi tj. gastronomię, rozrywkę, itp. w związku ze zwiększonym zapotrzebowaniem społecznym na tego typu usługi świadczone w niedziele” – czytamy w ustawie. Po kilku latach od wdrożenia wadliwej ustawy, Janusz Śniadek nieco innymi słowami powtarza ten sam argument : „Dzięki wolnej niedzieli zyskuje gastronomia, hotelarstwo, turystyka lokalna czy branża rozrywkowa, jak kina czy teatry. Te branże w okresie pandemii ucierpiały dużo bardziej niż handel i to one dużo bardziej potrzebują pomocy”. Innymi słowy niedziela ma być dla Boga w przypadku pracowników galerii handlowych i hipermarketów, ale pracownicy kawiarni czy restauracji już mogą całą niedzielę siedzieć w pracy.
Jakich zmian chce teraz dokonać Prawo i Sprawiedliwość? Głównie chodzi o zamknięcie części sklepów, które były otwarte jako placówki pocztowe. Możliwość otwarcia placówek pocztowych w niedziele faktycznie wynikało z pierwotnej wersji ustawy i wiele sieci handlowych wykorzystało ten punkt. W konsekwencji, jak wyliczają eksperci, już niemal połowa z działających w Polsce sklepów spożywczych jest otwartych w każdy ostatni dzień tygodnia. Śniadek chce, by placówki pocztowe były otwarte tylko wtedy, gdy działalność pocztowa będzie przeważającą formą aktywności danej placówki. Czyli sklep będzie mógł być otwarty, gdy 51% będzie stanowiła sprzedaż znaczków i wysyłanie listów, a 49% handel kiełbasą i serem.
Ale postulat Solidarności to chęć (częściowego) załatania tylko jednej dziury w ustawie. Tymczasem jest ich znacznie więcej. O tym, że ustawa wręcz promuje samozatrudnienie, już wiemy. Poza tym jednak zgodnie z obowiązującymi przepisami wolne od zakazu handlu w niedziele są m.in. placówki, których przeważająca działalność polega na sprzedaży pamiątek lub dewocjonaliów; placówki handlowe na dworcach w zakresie związanym z bezpośrednią obsługą podróżnych; sklepy internetowe, a także piekarnie, cukiernie i lodziarnie, w których przeważająca działalność polega na handlu wyrobami piekarniczymi i cukierniczymi. Innymi słowy w cukierni można sprzedawać kiełbasę, ale klienci muszą kupować więcej ciastek niż kiełbasy. Na podobnej zasadzie w sklepie z dewocjonaliami można sprzedawać ser i majtki, ale pod warunkiem, że obrót dewocjonaliami jest wyższy niż obrót serem i majtkami.
W obowiązującej ustawie nonsensów jest mnóstwo, jednak PiS wraz z Solidarnością uznały, że warto zwiększyć ich liczbę. Oto bowiem nowelizacja ustawy ma doprecyzować, kto może stać za ladą w niedzielę. Ma to być najbliższa rodzina, która na dodatek nie będzie mogła za pomoc otrzymać wynagrodzenia. Innymi słowy niedziela ma być dla rodziny z wyjątkiem sytuacji, gdy rodzina właściciela podejmie się … darmowej pracy.
PiS nie walczy ani o wolne niedziele, ani o godne płace, ani o przestrzeganie prawa pracy, tylko o feudalną wizję rodziny i dowartościowanie segmentu handlu, który najgorzej traktuje pracowników. Pouczająca jest w tym kontekście reakcja szefa handlowej Solidarności, Alfreda Bujary na propozycję Związkowej Alternatywy, by za pracę w niedziele wprowadzić 2,5 razy wyższe wynagrodzenia niż za pracę w dni powszednie. Otóż Bujara skrytykował ten pomysł , argumentując, że na wyższe stawki stać by było jedynie duże sieci handlowe, więc nie należy ich wprowadzać. Zatem dla Solidarności ważniejsze jest wsparcie dla małych sklepów niż dla wyższych płac.
Ustawa o handlu w niedziele to jeden z najgorszych i najbardziej szkodliwych bubli prawnych ostatnich lat. Warto ją wyrzucić do kosza i wypracować nowe rozwiązania – korzystniejsze dla pracowników i konsumentów.