Wygląda na to, że mamy pierwszy po pandemii (a przynajmniej po jej ostrej fazie) znaczący protest społeczny. W warszawskich Alejach Ujazdowskich stanęło „Białe Miasteczko”, wzorowane na tym z 2007 r., kiedy to pod kancelarią premiera zamieszkały pielęgniarki.
Tym razem protestują w pierwszym rzędzie lekarze, głównie młodzi, jakkolwiek działają w imieniu wszystkich grup zawodowych w ochronie zdrowia oraz z poparciem innych branż. Zresztą pielęgniarki i ratownicy już się przyłączają i choć na ulicy nie zobaczymy tłumu protestujących, to w sieci wrze. „Białe Miasteczko 2.0” ma poparcie organizacji nauczycielskich oraz populistycznej Agrounii. Protest trwa już tydzień i wydaje się, że to dopiero początek. Nie sądzę, aby rząd zdołał wziąć go na przeczekanie i zdusić telewizyjnym hejtem. Lekarze liczą na efekt kuli śniegowej i choć na razie nie wygląda to na zasadniczy protest konstytucyjno-polityczny, to w każdej chwili może nastąpić przełom, dzięki któremu protest branżowy przeistoczy się w rewoltę stawiającą sobie za cel doprowadzenie do wcześniejszych wyborów. Wiele zależy tu od central związkowych i decyzji głównych partii politycznych. Niestety, polską tradycją jest odżegnywanie się od „polityczności” protestów społecznych. Tak jak gdyby postulaty polityczne były czymś nie na miejscu i pozbawionym związku z meritum konfliktu „resortowego”. Rząd będzie zapewne po cichu przekupywał różne środowiska, starając się osłabić solidarność miedzy nimi. Jest jednak spora szansa, że tym razem pisowcom się nie uda. Kolaboracja z rządem PiS uchodzi bowiem w coraz szerszych kręgach społeczeństwa za niegodziwość.
Protest medyków jest silnie zorganizowany i prowadzony bardzo inteligentnie. Postulaty płacowe wysuwane są w imieniu całego środowiska, a nie tylko lekarzy. Jednocześnie priorytet dawany jest postulatom systemowym, na czele z dawno już obiecanym zwiększeniem wydatków budżetowych na zdrowie oraz zwiększeniem zatrudnienia. Medycy nie są naiwni i nie dadzą się wyprowadzić w pole ani wziąć pod włos. Nie nabrali się na dziecinną pułapkę zastawioną przez rząd, który powołał specjalnego „wiceministra do spraw dialogu”. Komitet Protestacyjno-Strajkowy Ochrony Zdrowia zapowiada, że nie będzie rozmawiał z nic niemogącym ministrem Niedzielskim, a więc tym bardziej nie będzie tracił czasu na jego zastępcę. Żądają rozmów z premierem Morawieckim. Ten z kolei zapowiedział, że nie siądzie do takich rozmów. Zapewne jednak będzie musiał, a skoro uczyni to wbrew swojej zapowiedzi, to tym samym znajdzie się już w punkcie wyjścia na przegranej pozycji. Zapewne o tym, co uczyni rząd i Morawiecki, decydować będzie Jarosław Kaczyński, o ile faktycznie jeszcze rządzi tym krajem, bo coś go prawie ostatnio nie widać… Niestety, jest to człowiek mało obliczalny, a za to zawzięty i chętny do konfrontacji. Ustąpi tylko przed prawdziwą siłą. A czy ta siła będzie dostatecznie duża, to czas pokaże. Z pewnością sami medycy nie wystarczą. Muszą otrzymać realne wsparcie dużych grup społecznych i zawodowych.
Jeśli rząd nie zacznie natychmiast naprawiać systemu ochrony zdrowia, czeka nas drastyczne „zwinięcie” tego systemu, czyli znaczny spadek jego wydolności. Lekarzy i pielęgniarek ubywa, kolejki do lekarzy się wydłużają, a sektor niepubliczny, dostępny dla zamożniejszych warstw społeczeństwa, zwiększa swoje udziały w poszczególnych dziedzinach opieki zdrowotnej. Centralizacja zarządzania, wzrastające wymagania „referencyjności”, czyli uprawnień do prowadzenia złożonych procedur medycznych, a także presja biurokratyczna oraz fatalna atmosfera nieufności i zagrożenia, panująca w zakładach opieki zdrowotnej, sprawiają, że coraz mniejsza liczba lekarzy i pielęgniarek z coraz mniejszym przekonaniem coraz mniej pracuje w sektorze publicznym ochrony zdrowia. Władza liczy na import medyków z Ukrainy i innych krajów, lecz nawet to nie wystarczy do załatania ziejących dziur kadrowych. Jest naprawdę źle. W chirurgii, neurologii i psychiatrii – wręcz fatalnie. Szybkim marszem cofamy się do lat 90.
Pieniądze nie naprawią systemu, lecz pozwolą zatrzymać jego degradację. Dadzą czas na reformy. Bo te, które przeprowadzono w ostatnim dziesięcioleciu, działają słabo. Ani reformy Arłukowicza (program onkologiczny), ani Szumowskiego (sieć szpitali) na razie nie zdają egzaminu. A covid-19 dodatkowo przydusił system, uniemożliwiając leczenie stekom tysięcy chorych. Nie możemy zapominać, że pandemia kosztowała już życie grubo ponad stu tysięcy Polaków – a znacznej części tych strat można było uniknąć, gdyby system był lepiej zorganizowany.
Z całego serca kibicuję protestującym lekarzom, a zwłaszcza pielęgniarkom i ratownikom, którzy zarabiają skandalicznie mało. Powodzenie protestów odczujemy w swoich kieszeniach, lecz nie ma innego wyjścia. Mam nadzieję, że to, co dzisiaj „wystrajkują” medycy, faktycznie realizować będzie już zupełnie inny, demokratyczny i cywilizowany rząd. Kto wie, czy nie dostaniemy go właśnie w wyniku procesu politycznego zapoczątkowanego dziś przez Białe Miasteczko 2.0. Oby.